- 5 -

1.7K 231 31
                                    


Mason

Rano budzę się z pozytywnym nastawieniem. To chyba pierwszy raz od wielu dni. Z lekkim uśmiechem odbębniam godzinne ćwiczenia, biorę prysznic, zakładam garnitur i wypijam filiżankę mocnej kawy, obserwując ogród. Razem z Josie zamontowaliśmy karmik dla ptaków, które chętnie przylatują na darmowy posiłek. W tym momencie pojawiła się chyba cała rodzina, bo niemal toczy się walka o każde ziarenko.

W międzyczasie rozmyślam o dwóch ważnych spotkaniach w firmie oraz planach względem spotkania z chłopakami. Nie widziałem przyjaciół zbyt długo, by tak na luzie wejść do pubu, w którym zawsze się spotykamy, i po prostu przybić z nimi piątkę. Czuję się głupio, bo zostawiłem ich bez słowa, jakby nic dla mnie nie znaczyli. A przecież jest zupełnie inaczej. Wiele razem przeżyliśmy, wychowaliśmy się na tym samym osiedlu, razem wpadaliśmy w kłopoty i razem się z nich wyplątywaliśmy. Byliśmy jak bracia. Mogliśmy na siebie liczyć, zawsze się wspieraliśmy, zwierzaliśmy ze swoich sekretów, chłopacy czasami przechwalali się zaliczonymi panienkami. Pamiętam dzień, kiedy opowiedziałem im o uczuciach względem mojej przyjaciółki. Miałem zaledwie trzynaście lat, ale od trzech byliśmy z Hannah nierozłączni. Kumple mieli ze mnie niezły ubaw, bo nie wierzyli, że w tym wieku można się zakochać. Za każdym razem, kiedy mówiłem im, że pewnego dnia się z nią ożenię, parskali śmiechem, a parę lat później, na naszym ślubie, wspominali ten moment z niedowierzaniem.

– Cześć, tatku.

Przekręcam głowę, spoglądając na wchodzącą do kuchni Josie. Ubrana w fioletową sukienkę w jakieś dziwne wzorki, ulubionego, różowego trampka, kolorystycznie pasującego do ortezy, niesie szczotkę i ziewa szeroko. Odkładam więc filiżankę, sadzam małą na hokerze i zabieram się do pracy. Dzisiaj moja córka życzy sobie dwa kucyki, na co oddycham z ulgą, ponieważ nie mamy aż tyle czasu, by robić warkocze.

– Wszystko gra, motylku?

– Mhm. Po prostu jeszcze bym sobie pospała. – Wzdycha, garbiąc ramionka.

– Na pocieszenie mogę dodać, że dzisiaj jest piątek.

I właśnie sobie przypominam, że czeka mnie wychodne. Koniecznie muszę zadzwonić do rodziców, zapytać, czy przygarną Josie na noc. Z pewnością nie będą mieli nic przeciwko, biorąc pod uwagę fakt, że ostatnio spała u nich dobre trzy miesiące temu, ale muszę się upewnić, że nie mają na dzisiejszy wieczór innych planów. Rodzice wciąż są w kwiecie wieku, korzystają z życia, ojciec często zaprasza mamę na randki. Właśnie taki związek chciałem stworzyć z Hannah. Nawet po wielu wspólnie spędzonych latach, móc zaprosić ją do dobrej restauracji, porwać do tańca, skraść namiętny pocałunek w deszczu.

– To cudowna wiadomość – oznajmia i odwraca się, unosząc dłonie.

Biorę ją na ręce, tulę do siebie mocno, a następnie ostrożnie odstawiam na podłogę i sięgam po swoją teczkę.

– Nienawidzę tego diabelstwa, wiesz? – kaprysi, człapiąc w stronę drzwi. – Może i jest ładny, w moim ulubionym kolorze, ale to wrzód na dupie.

Sapię oburzony, słysząc wychodzące z jej ust słowa.

– Hej, co to ma znaczyć? – Unoszę brwi zdumiony.

Josephine nigdy nie wyraża się w ten sposób, sam pilnuję się w jej obecności, by przypadkiem nie podłapała przekleństw. Jeszcze tylko brakuje, żeby posługiwała się takim słownictwem w przedszkolu. Wylądowałbym na dywaniku u dyrektora tego samego dnia.

– Josh tak kiedyś powiedział do Brennona. Że jest wrzodem na dupie.

– Wiesz w ogóle, co to znaczy? – pytam, zakładając marynarkę.

GDYBYŚ NIE ISTNIAŁA - PREMIERA - 26.03Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz