Kiedy pierwszy śnieg spadł za oknem meliny jaką był mój dom, zastanawiałam się. Co zrobiłam źle?
Kiedy pierwszy krzyk dotarł do moich uszu, zastanawiałam się. Czemu się kłócą?
Kiedy pierwszy cios było słychać aż w moim małym pokoju, pogłośniłam muzykę.
Moje drzwi otworzyły się z hukiem a w nich niespodziewanie stanęła Lea, spojrzałam na nią kątem oka. Nie zasługiwała na to co działo się w domu.
-Co się dzieje?- zapytała przerażona dziewczynka.
Utwór się skończył a ja dopiero teraz zarejestrowałam że oprócz niego nie było słychać żadnych nieprzyjemnych kłótni.
Odwróciłam się od okna by podejść do młodszej siostry. Czułam że coś było nie tak.
-Schowaj się dobrze?- potarłam jej chude ramiona uśmiechając się troskliwie.
Dziewczynka pokiwała twierdząco głową po czym gdzieś czmychnęła, nie byłam w stanie stwierdzić gdzie się ukryła, za szybko wystrzeliłam w stronę salonu.
Zbiegając po spróchniałych schodach niemal się nie wywróciłam zahaczając o wystającą deskę. Ten dom się rozpadał.
Po drodze była kuchnia, szybko rzuciłam okiem czy to nie właśnie tam ojciec teraz piję melisę w nadziei że się uspokoi. Niestety go tam nie było.
Z moich ust wyrwał się głuchy krzyk kiedy stawiając pierwszy krok w salonie, wdepnęłam w coś mokrego i śliskiego skarpetką. Nie spojrzałam w dół bo domyślałam się co to było.
Były dwie opcje. Rozlane piwo ojca albo... nie, to nie mogło być to.
Tata znał umiar prawda?
Nie znał..
Przymknęłam oczy i postawiłam następny krok, a później kolejny i kolejny. Moim oczą ukazała się dwójka ludzi. Rodzice. Tulili się do siebie.
Uśmiechnęłam się, przecież to nic złego po prostu się w końcu pogodzili.
A później zobaczyłam ten martwy wzrok mamy. Jej twarz zamarła w szoku, a ręce opadły bezwładnie.
Mój uśmiech zbladł a chwilę później dopadła mnie rozpacz.
Biegałam między wystawa krzycząc i uciekając tacie. Śmiałam się w niebo głosy kiedy ten mnie gonił. Zachowywaliśmy się jak patologia ale mieliśmy to głęboko w nosie.
Śmieszyła mnie przede wszystkim ochrona, patrzyła na nas z politowaniem najwyraźniej rozumiejąc ojca który bawi się z małą córeczką.
Ale jednak kiedy niechcąco zwaliłam coś z wystawy nie reagowali tylko co jakiś czas podchodzili poprawić to co zostało strącone.
W końcu się zatrzymałam a tatuś mnie złapał. Obrócił się ze mną w ramionach wokół własnej osi a ja chyba nigdy nie byłam aż tak szczęśliwa.
-Widzisz tą szablę?- zapytał.
Spojrzałam na wystawę którą teraz bardziej się zainteresowałam. Tata marzył o takiej.
Mówił mi.
-Widzę.- zakręciłam mały czarny loczek na palcu.
-Wiesz że kiedyś pewnie kogoś przebiła?- zmarszczyłam małe brwi.- Albo to zrobi.
Zabrzmiało jak obietnica.
Nie było to odpowiednie co tata mówił. Wierzyłam w jego dobroć ale czasami wątpiłam że jest poczytalny, to w jaki sposób mówił o czyjejś śmierci... To było przerażające.
Z czasem się przyzwyczaiłam.
Wiedziałam. Wiedziałam że tamtego dnia ukradł tą pierdolona szable. Dotrzymał slowa.
Na początku myślałam że wbił mamie nóż w plecy... O Boże jak ja się pomyliłam.
Patrzyłam właśnie na koniec tej szabli której koniec wystawał plecami taty. Wszędzie była krew a ja nie wiedziałam czy właśnie nie śni mi się jakiś koszmar.
Łzy leciały mi zbyt szybko i w zbyt dużej ilości bym mogła coś jeszcze zarejestrować. Klękałam w kałuży krwi patrząc i nie dowierzając w obraz przede mną.
Miałam 17 lat.
Nie byłam na to gotowa. Co ja mówię, nigdy bym nie była.
W amoku wstałam i wróciłam do pokoju. Lea skryła się pod łóżkiem. Wysunęłam ją i największą torbę , po czym zaczęłam nas pakować.
-Leć do pokoju po ciuchy, za żadne skarby nie schodź na dół dobrze?- chciałam przytulić siostrę ale patrzyła na mnie z przerażeniem. Byłam cała we krwi naszych rodziców.
Pakowałam wszystko jak leci. Nie miałam tego za dużo bo byliśmy ubogą rodziną.
Kiedy przechodziłam z Ainsley obok zmasakrowanych ciał , zakryłam jej oczka by nie nabawiła się traumy i po prostu uciekłam.
Przez następny rok miałam żyć z dzieckiem na ulicy, nie rozumiejąc do końca co się stało .