Rozdział 21

79 7 0
                                    

Miałem ochotę coś rozjebać.

Gdy ojciec zadzwonił do mnie i powiedział mi, że Josh do nas jedzie, prawie powyrywałem włosy lasce, która lepiła się do mnie na wyścigu. Odepchnąłem ją i ruszyłem przed siebie. Bez zastanowienia wsiadłem do samochodu i przyjechałem z powrotem do Atlanty. Na szczęście byłem już po wyścigu, który zresztą wygrałem, a pieniądze wpłynęły na moje konto. Zaczęła zbierać się tam bardzo ładna sumka. Gdy jechałem, zadzwoniłem do Victora, by przyjechał do domu, bo Josh nas odwiedził. Niestety, w popłochu pomyliłem numery i zadzwoniłem do Darcy'ego. Moje szczęście nie istniało, a pech towarzyszył mi na każdym kroku.

Wjechałem na posesję naszego domu i dostrzegłem na parkingu czarnego Mercedesa. Wziąłem torbę z miejsca pasażera i wyszedłem z auta, trzaskając drzwiami. Krew drżała w moich żyłach. Nie dość, że mieliśmy dużo na głowie, to jeszcze ta cipa coś od nas chciała. Ja pierdolę.

Wpadłem do domu jak rakieta i od razu skierowałem się do salonu. Nikogo tam nie zastałem, więc wszedłem po schodach i stanąłem przed dziwami gabinetu mojego ojca. Chwyciłem klamkę i ją przekręciłem, rzucając torbę na podłogę obok. Pchnąłem drzwi i wpełzłem do środka, łapiąc za pistolet, który miałam w kieszeni. Na wszelki wypadek, bo nie wiedziałem, czego mam się spodziewać.

Ojciec siedział za biurkiem, ubrany w czarną koszulę. Jego włosy były ulizane, a zarost przystrzyżony idealnie. Obracał w dłoni pustą szklankę, wpatrując się lodowatym wzrokiem w Josha. Ten za to siedział na kanapie pod ścianą i wyglądał jakby miał się zesrać, choć udawał, że wszystko ma pod kontrolą. Zdradziły go trzęsące się dłonie i dygotające ciało. Miał na sobie jakieś pedalskie szmaty, które kupił chyba na dziale damskim. Żenada.

- Będziemy robili nowy interes? - zapytałem, spoglądając na ojca. - O nazwie cyrk?

Arnold się nie odezwał, tylko kiwnął głową, dając mi znak, żebym usiadł na krześle przed jego biurkiem. Chwyciłem je i odwróciłem w stronę naszego gościa. Usiadłem na nim, opierając łokcie o uda. Wbiłem wzrok w Josha i czekałem.

- Zjebałem. - odezwał się, a jego głos brzmiał, jakby przechodził właśnie mutację.

Kurwa, z czym do ludzi.

- Doprawdy? - parsknął mój ojciec, a w jego głosie usłyszałem złość. Był wkurwiony. Ja zresztą też. Skurwiel miał czelność tutaj przychodzić.

- Zjebałem po całości, ale proszę was o jedno. - zaczął, na co razem z ojcem posłaliśmy mu pytające spojrzenia. - Zostawcie moją córkę.

Chciało mi się śmiać. I coś się, kurwa, we mnie skręciło na wspomnienie o niej, ale to zignorowałem. Josh Lee najpierw niszczył nasze interesy, a teraz błaźnił się przed nami, prosząc, byśmy zostawili jego córeczkę. Obnażał się i mnie to bawiło.

Rób tak dalej.

- Poczekaj... - odezwał się Arnold. Jego spojrzenie było lodowate, a wyraz twarzy poważny. - Ona nie jest czasem dorosła?

- Jest, ale czasem popełnia głupie decyzję. - odpowiedział mu, na co moje brwi wystrzeliły w górę.

- Co masz na myśli mówiąc, że popełnia głupie decyzję? - zapytałem, spoglądając na niego. Odwrócił się w moją stronę.

- Mam na myśli to, że jest jeszcze niestabilna emocjonalnie. - odparł, ale wiedziałem, że kłamię. Jego oczy go zdradziły.

Rozejrzałem się i dostrzegłem naszego człowieka w rogu pomieszczenia. Skinąłem głową, by dać mu znać, by podszedł do naszego gościa i troszeczkę go przestraszył. Zrobił to. Gdy pistolet dotknął skroni Josha, w jego oczach dostrzegłem przerażenie. Bał się. A mnie to bawiło. Na moje usta wpłynął uśmiech, a Lee przełknął głośno ślinę zaciskając usta w wąską linię.

Lie To Me [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz