Miłość, miłość w Zakopanem

65 10 22
                                    

Była śliczna, siedziała na schodach baru i płakała. W takiej kolejności zapamiętała to Marzena. Jeszcze brązowy kożuszek i krótka spódniczka całkowicie przemoczone śnieżnym błotem. Ot, kolejna noc na Krupówkach, nic, co powinno zatrzymać Marzenę przed spieszeniem na ostatni autobus. Jednak się zatrzymała.

- Wszystko w porządku?

- Nic nie jest w porządku! - krzyknęła dziewczyna, nie przestając szlochać.

Marzena patrzyła chwilę na tę biedną kupkę nieszczęścia. Bez słowa wyjęła z kieszeni reklamówkę z przypalonym oscypkiem i podała go dziewczynie. Ta podniosła na nią szeroko otwarte oczy, ale przyjęła ser i ścisnęła go w dłoniach, jakby był ze złota

- Jak się nazywasz?

- Marysia - odparła żałośnie, pociągając nosem.

- Czemu ryczysz?

- Rzucił mnie. Nie wiem czemu. Skończony gnój!

- Miłość, miłość w Zakopanem - mruknęła Marzena. - Szampan też był jak sądzę?

Marysia nie odpowiedziała. Była zajęta trzęsieniem się w spazmach łkań. Marzena przewróciła oczami. Jeśli zaraz nie odejdzie, to z autobusu nici.

- Marysiu, w jakim pensjonacie mieszkasz? Odprowadzę cię.

- Nie! Ja tam nie wrócę! Dzielimy pokój, niech się udusi.

- To gdzie będziesz spać?

- Nie wiem. Tutaj. Wszystko jedno.

Marzena westchnęła. Powinna iść. Autobus odjedzie. Ale nie mogła tak zostawić Marysi. Roztrzęsionej, pijanej i zbyt ładnej na włóczenie się samotnie w środku nocy po nietrzeźwym mieście. Właściwie to nie była jej sprawa, powinna odwrócić się i odejść. Jednak, na swoje nieszczęście, Marzena miała słabość do płaczących ślicznych dziewcząt.

Potrząsnęła nerwowo kluczami w kieszeni płaszcza, decydując.

- Chodź - pociągnęła Marysię za rękaw.

- Dokąd?

- Wiem, gdzie możesz spać.

Chwilę później Marzena otwierała drzwi knajpy, które ledwie kwadrans wcześniej zamykała. Zapaliła światła, wskazała nieznajomej miejsce na jednej z kanap i poszła do kuchni znaleźć jakieś resztki. Gdy wróciła, Marysia siedziała zwinięta w kłębek i nieporadnie dziubała swój oscypek, przypatrując się ścianie.

- Co to?

Marzena obróciła się, by trafić wzrokiem na znienawidzony obraz w zniszczonej ramie. Dziewczyna stojąca na lodowym pustkowiu na tle szczytów i burzowych chmur, gapiąca się w parasol od góry obrośnięty ośnieżonym lasem, od dołu udający nocne niebo. Nie znała się na sztuce, ale umiała rozpoznać pretensjonalny bazgroł, gdy taki widziała. Już sam pomysł był idiotyczny, jeszcze ta szarobura kolorystyka i nieistniejące cienie. Oraz bezczelna mina. Tak znajoma.

- Właściciel ma dziwny gust. Lubi paskudne rzeczy.

- Mi się podoba.

- Czemu?

- Jest taki... marzycielski. Jak wizja ze snu. Albo baśni. Może to wróżka niosąca gwiazdkę z nieba. Dobra wiedźma, którą prosi o pomoc bohater.

Marzena wzruszyła ramionami.

- Albo autor był narkomanem i malował na haju.

Marysia skrzywiła się.

- Nie. To obrzydliwe. Raczej ten parasol to cały świat i nosi go jak Atlas. Kochanka boga, który oddał jej swój ciężar i uciekł. To by było pięknie tragiczne, nie sądzisz?

Miłość, miłość w Zakopanem || oneshotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz