nie było mu do twarzy z więdnącą różą w dłoni

7 2 4
                                    

tadashi odebrał od razu. trzymał telefon w jednej ręce, drugą przygotowywał swoją samotną, walentynkową kolację. nic specjalnego, nuggetsy z frytkami kupione w supermarkecie. planował spędzić ten dzień beztrosko, przy ulubionym serialu, dobrej muzyce czy podcaście, który czekał od miesięcy w jego bibliotece na właśnie taką chwilę, jednak już po pierwszym oddechu keia wiedział, że nie dane mu będzie wygodnie rozłożyć się na sofie.

– myślę, że mnie wystawił.

nie brzmiał na roztrzęsionego. szczerze mówiąc, nie dało się wyczuć ani drgnięcia w jego jak zwykle spokojnym głosie. tadashi wiedział, że to fasada, tworzona i pielęgnowana przez lata, wyćwiczona do perfekcji. najgorsza z cech tsukishimy, jego zdaniem.

– myślisz?

– byliśmy umówieni na dwudziestą – wciąż zero drgnięć – a spójrz na zegar. od godziny stoję tu, wyglądam jak idiota – lekkie zadrganie – a on nie odbiera, nie odpisuje, kurwa, jest nieaktywny. nie wiem–

– tsukki. – przerwał mu. jeszcze jedno słowo, a w słuchawce usłyszałby szloch. maska opadała szybciej, niż się tego spodziewał. – będę za piętnaście minut, jeśli dalej tam jesteś.

– jestem, czekam.

rozłączył się szybko. porozmawiają na miejscu, bez pośpiechu. bez liczenia minut u operatora.

przebrał się, choć nie musiał. to nie jego randka (tsukishimy najwyraźniej tez nie), nie musiał starać się dla kumpla, którego znał od dziecka, z którym nic głębszego go nie łączyło. mimo tego wciągnął przetarte spodnie od garnituru i narzucił koszulkę z golfem, znalazł jakieś błyskotki w szufladzie, dwa kolczyki i wisiorek, wypsikał się tanim perfumem. był gotowy po pięciu minutach, jeszcze przez dwie oglądał swoje dzieło w lustrze. przeczesał włosy dłonią, trochę tłuste i niesforne. otrzepał płaszcz. to nie jego randka, ani keia, myślał, gdy zamykał mieszkanie i dzwonił po taksówkę. już bez tej myśli wysiadł na parkingu przy kinie, z telefonem w dłoni i pisaną na szybko wiadomością: jestem.

kei wyglądał tak, jak brzmiał. nowe ciuchy, kupione specjalnie na okazję, leżały na nim perfekcyjnie. fryzura trzymała się tak samo, jak na zdjęciu, które wysłał mu dumny przed wyjściem. wszystko w nim zdawało się być dopracowane, dopięte na ostatni guzik, tylko ta róża, ta nieszczęsna róża odbierała urok całokształtu.

nie mogła zwiędnąć przez godzinę, wciąż wyglądała pięknie, ale wisiała nad nią aura porzucenia. pozostawienia na śmierć w suchym wazonie albo przydrożnym koszu na śmieci. kei trzymał ją niezgrabnie, w koniuszkach palców, do góry łodygą.

– nie przyszedł – oczywistość, która musiała zostać wypowiedziana. przykleił maskę z powrotem, tym razem szczelniej.

– za to ja jestem.

– mhm.

tadashi szczerze nie miał ochoty na przekomarzanie się z nim, słuchanie oschłych odpowiedzi i ukrywanie emocji przez kolejne godziny, jednak co innego mu pozostało? przyjaciel pozostaje przyjacielem, nawet po zrujnowaniu cudownie zapowiadającego się, prywatnego wieczoru. spróbował wycisnąć z niego więcej, nie widząc lepszej opcji.

– to... co za film mieliście w planach?

– ten, który kończy się za dziesięć minut. – wciąż oschły, maska mocno się trzyma.

– w takim razie chodźmy na spacer, co?

odetchnął głośno, bez słowa, i niechętnie dał się pociągnąć w wybranym przez tadashiego kierunku. róża wbijała mu kolce w dłoń, wiatr drażnił uszy.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: 6 days ago ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

tsukkiyama | nie było mu do twarzy z więdnącą różą w dłoniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz