14 listopada, 2024; 23:15; from: a.krivan.at.braincode.ai
mailto: a.zhevrakov.at.braincode.ai
Dziś spadł pierwszy śnieg tej zimy. To już czwarta, wiesz? Byłam w szpitalu, popatrzeć na Twój... skafander. Już nie umiem tego nazywać inaczej, przepraszam.
Siedziałam przy twoim łóżku, patrzyłam na wykres tętna. To naprawdę niezwykłe, że Twoje ciało nadal udaje. Nadal rosną ci włosy, paznokcie. Oddychasz. Jest zupełnie tak, jakbyś po prostu spał i mógł się jeszcze kiedyś obudzić.
To twoje ciało jest pierdolonym oszustem.
Siedziałam i wspominałam tamten dzień. Pierwsze płatki śniegu wirowały za oknem, a ja byłam wkurzona, że nie odzywasz się ani słowem. I myślałam, czy to naprawdę, takiego trudne. "Hej, nie zdążę, przepraszam". Ale telefon milczał, a ja jeszcze nie wiedziałam, że zamilknie na zawsze.
Pamiętam ten moment, jakby wcale nie było żadnych czterech wypełnionych pustką lat.
Siedzieliśmy na szpitalnym korytarzu. Julia, Marta i ja. Przerzucaliśmy fakty. Że samochód jechał za szybko, że wpadł w poślizg, że uderzyłeś głową i nie wiadomo, czy Twój mózg będzie pracował. Ale na razie nie ma co się tym zajmować, bo obrażenia wewnętrzne, kolejny krwotok. Trzeba czekać.
Marta uruchomiła wszystkie medyczne kontakty. Kogoś nawet ściągnęli z urlopu.
Nikt nie mówił, że będzie dobrze. Trzeba czekać, trzeba czekać, trzeba czekać.
Robią, co mogą.
A ja tam siedziałam i miałam wrażenie, że oglądam jakiś film. Wszystko było gdzieś daleko i jakby mnie nie dotyczyło. Byłam tym zmęczona i chciałam jechać do siebie. Do firmy. Położyć się pod tym biurkiem, cośmy się pod nim kładli razem i iść spać. Nie ekscytować się tymi wszystkimi faktami, kolejnymi kawałeczkami, które nie zmieniały niczego. Bo Ty nadal leżałeś na tym pierdolonym stole operacyjnym i Twój stan nie był stabilny. Był krytyczny.
Oglądanie Marka, Marty i Julii w tym miejscu było jakąś abstrakcją. Myślałam, że nie powinno nas tu być. Przecież każdy miał ręce pełne roboty. Projekt, rekrutacja, szkolenia. Musiałam zrobić pranie, żeby nam nie zgniły te ciuchy po bieganiu, co je rano wpakowaliśmy do foliowego worka. I byłam cholernie zła, że tak siedzimy. Zła, że Ty tam leżysz i że jesteś w tym krytycznym stanie.
Nie wiem, jak mogłeś do tego doprowadzić. Przecież miałeś ze mną siedzieć na tamtej rozmowie. Przecież właśnie się wszystko poukładało. Wreszcie przestaliśmy udawać, że to między nami, to tylko przyjaźń.
Siedziałam tam i myślałam, że wypadki to straszna chujnia. Mijasz je na ulicy, widzisz ludzi, którzy zajmują się wypadaniem przez szyby aut, upuszczaniem toreb z pomarańczami, gubieniem butów. Widzisz jak straż wycina ich z samochodu, przypominającego zmiętą kulkę papieru. Ktoś na nich czekał, mieli załatwić sprawy, coś się bez nich posypie.
Ale to wszystko jest o nich. O tych ludziach, którzy zajmują się braniem udziału w wypadkach. Ty nie miałbyś na to czasu. Nie chciałoby ci się. Podniósłbyś ręce i powiedział, że to nie dla ciebie. Bez szans. Nie zgłaszasz się. Niech wezmą kogoś innego.
A potem stajesz się jedną z tych osób, które jednak muszą znaleźć na to czas i energię. Ktoś zdecydował za ciebie. Nie możesz się z tego wymiksować. Nie da się po prostu pójść i powiedzieć – chodź, nie wygłupiaj się, my nie robimy takich rzeczy. I zawsze w takich chwilach myślisz, czemu ty.
Siedziałam bezsilnie wkurwiona i myślałam, czemu nam to robisz. Czemu nas w to wciągnąłeś. Wszystkich. Marka, Martę, Julię, mnie. Czemu musimy tu siedzieć, bo Ty postanowiłeś się, kurwa, pobawić w wypadek. I wiedziałam, jak strasznie głupie są te myśli. I że pewnie byś mnie przeprosił. Kiedyś nie przepraszałeś i wtedy chyba było łatwiej. Mogłam się na ciebie wkurzać. Mieć cię za buca. Nawet nie wiedzieć, czy Cię lubię.
Jak byłam tu z mamą, przynajmniej wiedziałam, co się dzieje. Na jakim jesteśmy etapie z tym jej umieraniem. Co da się zrobić, czego już nie. Ile to potrwa. Przy Tobie nie wiedziałam nic. Nawet, czy będę się mogła pożegnać.
Naiwnie wierzyłam temu Twojemu ciału, wiesz? Wierzyłam, że skoro przeżyłeś tę operację, to wszystko będzie dobrze. Może stracisz pamięć albo nie będziesz widział. Może całą resztę życia spędzisz na wózku. W najgorszym razie, że będziesz przykuty do łóżka, ale że do mnie wrócisz.
Tamten pierwszy wydawał mi się koszmarem.
Nie sądziłam, że będą kolejne.
Pielęgniarka mi powiedziała, że się przyzwyczaję. Ale ja nie chciałam się przyzwyczajać. Nie chciałam być jedną z tych osób, które przychodzą do ludzi w śpiączkach, żeby im czytać na głos, gadać pierdoły o swoim dniu, śpiewać i robić z siebie pajaca. Wydawało mi się, że to czekanie to najgorsze, co mnie spotkało. Dzień po dniu siedzisz z nadzieją. Czekasz jak na szpilkach i reagujesz na każdy ten dziwny ruch, otwarcie oczu, a potem uświadamiasz sobie, że one nie świadczą o niczym. Że tylko to głupie ciało cię oszukuje.
Myślałam, że gdy usłyszę, że nie ma już nadziei, będzie choć trochę lżej.
Tamten dzień też pamiętam jakby to było wczoraj.
Głos Sypniewskiego dochodził do mojej świadomości, jakbym siedziała na dnie oceanu. Mówił rzeczowym tonem, że wciąż działają funkcje pnia mózgu, czyli Twoje serce będzie biło, a płuca nie przestaną pompować powietrza, ale kora mózgowa się wyłączyła. Użył określenia stan wegetatywny trwały i mówił, że w praktyce to oznacza, że Ciebie nie ma już w środku. Został pusty skafander z plakietką z Twoim imieniem. Powiedział Twojej żonie, że będą Cię tam trzymać, dopóki będzie chciała. Aż będzie gotowa.
Ale na to nigdy nie jest się gotowym.
Chodzimy do Ciebie na zmianę. Julia i ja. Nawet się na swój sposób zaprzyjaźniłyśmy, choć nie sądziłam...
Twój mózg umarł trzy lata temu. Julia chyba nadal ma nadzieję. Ja... nie wiem. Czuję się jak ktoś, kto siedzi na jakiejś odległej stacji badań nad Wszechświatem w niedostępnych górach, gdzie nie ma żadnych zanieczyszczeń. Siedzę i wysyłam w kosmos kolejne komunikaty. O tym, że mamy tu na Ziemi jakieś życie i jeśli ktoś nas słyszy, to czekamy na jakikolwiek znak.
Odpowiada mi tylko beznamiętny szum kosmosu.
...
Kończę na dziś. Wolę do Ciebie pisać niż chodzić. Wtedy mogę udawać, że jesteś gdzieś tam... I czytasz. Nawet jeśli milczysz.
Kocham Cię, A.
--------------------------
Szum kosmosu powstał w inspiracji obrazem Rafała Olbińskiego "Zimowy parasol" i jest moją propozycją interpretacji tegoż w ramach konkursu "Obrazy słowem malowane".
CZYTASZ
SZUM KOSMOSU i inne opowiadania konkursowe
Short StoryDziś spadł pierwszy śnieg tej zimy. To już czwarta, wiesz? Byłam w szpitalu, popatrzeć na Twój... skafander. Już nie umiem tego nazywać inaczej, przepraszam. SZUM KOSMOSU jest opowiadaniem na konkurs: Obrazy słowem malowane.