XIX. Ashley

1.1K 78 0
                                    

     Niewiarygodne. Przyszedł tutaj z tą suką.
   Szłam na salę z Avril mając mieszane uczucia.  Wiedziałam, że Blake tam będzie. W końcu mi to powiedział chwilę przed tym, jak mnie pocałował. Sądziłam, że to dla niego coś znaczyło. Bo dla mnie owszem. Rozważałam później, czy może jednak nie zrezygnować z tego pomysłu o normalnym związku z Shane’em i żeby spróbować czegoś z Blakiem.
   Byłam taka głupia. Zdałam sobie z tego sprawę, gdy zobaczyłam na sali jego i tą Donnę. I jeszcze dał jej się pocałować, gdy do nich podeszłyśmy z Avril.
     Jesteś żałosna, fuknęłam na samą siebie w myślach. Ciągle zmieniasz zdanie. Może to w tobie leży problem, a nie w nich? Dobrze wiesz, że Donna to kolejna laska planująca dalszą przyszłość z Blakiem.
   I nieważne, jak bardzo mi się nie podobała sama myśl, musiałam jej na to pozwolić i po prostu się usunąć.
   Po zapisaniu się razem z Avril przywitałyśmy się z innymi znajomymi i zawczasu zaczęliśmy się dobierać w drużynę. Potem oczywiście rozgrzewka, trening, pogadanka o regułach i zasadach, i mogliśmy zacząć grać. Na szczęście Blake nie był ze mną w drużynie. Chociaż, czy takie szczęście? Musiałam się powstrzymywać od walenia piłką prosto w niego lub Donnę, która siedziała na ławce jak najbliżej chłopaka.
   Pierwszy mecz niestety wygrali oni.
     - Przepraszam - powiedział po raz kolejny Ron. - Kurczę, chciałem przebić, ale piłka… Przepraszam.
   Poklepałam go po ramieniu.
     - Nic się nie stało - zapewniłam.
     - Wygramy następny mecz - wtrąciła Bella. - Teraz i tak wygrali tylko przez przypadek. Mieli fuksa. Szliśmy łeb w łeb.
     - No właśnie, szliśmy - burknął Ron.
   Tym razem już nie klepałam go po ramieniu; centralnie go pchnęłam.
     - A teraz to my będziemy górą.
   Do dyskusji przyłączyła się również reszta drużyny. Wydawało się, że już jakiś czas rozmawialiśmy.
   Najwyraźniej się nam wydawało i nasza kłótnia pomieszana z pocieszaniem musiała trwać góra minutę, bo pomiędzy drużynami stanął jeden z opiekunów spotkania.
     - Dobrze! - zawołał. - Świetnie sobie poradziliście! Teraz jednak, dla utrudnienia, zrobimy od nowa drużyny, tym razem poprzez losowanie. - Ruchem ręki wskazał pudełko leżące na ławce obok siebie. - Każdy musi wylosować karteczkę i ustawić się na danym polu.
     - Oni zawsze muszą pokrzyżować plany - wymamrotała niezadowolona Avril, gdy wraz z resztą szliśmy po karteczkę.
     - To oczywiste, powinnaś się do tego przyzwyczaić - prychnęła Ruby, przechodząca obok nas, już z karteczką.
     - W której drużynie jesteś? - spytałam.
     - W pierwszej. - Dla podkreślenia pomachała nam jednym palcem i skierowała się na boisko z dużą jedynką wymalowaną na podłodze.
   Po skończeniu losowania wyszło na to, że Avril i Bella również trafiły do pierwszej drużyny. Mnie, Ronowi i paru innym osobom przypadły karteczki z liczbą 2. nie ubolewałabym nad tym faktem, gdyby się nie okazało, że… Blake również jest w tej drużynie, co ja.
     Cholera.
   Przecież nie mogę nokautować chłopaka ze swojej drużyny. A jestem pewna, że to właśnie bym robiła za każdym razem, gdyby on i Donna próbowaliby się migdalić.
      A może bym go od niej oderwała i sama się z nim pomigdaliła?
   Zadałam sobie mentalnie cios w twarz, aby się opamiętać.
     - Wszystko okej? - spytał Ron, który sam już się lepiej czuł.
     - Tak. - Dla potwierdzenia kiwnęłam głową i lekko się do niego uśmiechnęłam.
     - No to chodź. - Objął moje ramiona swoim i doprowadził do boiska, na którym za wszelką cenę nie chciałam być.
   Wszyscy ustawiliśmy się sprawnie i szybko. Wiedziałam, kiedy Blake w końcu mnie dostrzegł; czułam jego wzrok na swoich plecach.
     - Mój brat jest głupi - mruknęła Avril strojąca naprzeciwko mnie po drugiej stronie siatki. Obydwie byłyśmy w tej chwili rozgrywającymi, więc byłyśmy na środku boiska, tuż przy siatce.
     - Dlaczego tym razem?
     - Ciągle się na ciebie dziwnie patrzy.
   Zmarszczyłam brwi i nieco się zmieszałam.
     - Ale jak dziwnie?
     - Trochę ciężko to określić - przyznała. - Chyba tak, jak mój tata patrzy często na mamę. Z jakimś głębszym uczuciem. - Przyjrzała mi się uważniej. - Ashley, czy pomiędzy moim bratem a tobą coś jest?
     Cholera.
     - Nie - odpowiedziałam. - Jak mogłoby? On jest przecież z Donną.
   Skrzywiła się.
     - Mam nadzieję, że już niedługo. Niech ona wraca, skąd przyszła.
     - Czyli do piekła, jak sądzę? - mruknęłam, a ona się zaśmiała.
     - Właśnie, do piekła.
   Na tym musieliśmy zakończyć naszą konwersację, ponieważ gra się rozpoczęła. Może to dobrze? Nie chciałam, aby zaczęła drążyć temat o tym, czy coś jest pomiędzy mną a Blakiem.
   Gra szła dobrze. Zdobywaliśmy punkty, było dużo podań i wszyscy byliśmy zintegrowani.
   No, prawie wszyscy.
   Piłka akurat leciała wprost na mnie. Byłam już nieco zmęczona, ponieważ nasi przeciwnicy nie byli słabi, ale to nie znaczyło, że już nie jestem zdolna dalej dobrze grać.
   Ktoś tego jednak nie rozumiał, ponieważ chwilę przed tym, jak miałam odbić, zostałam nieco popchnięta do przodu, a piłka została przebita przez kogoś innego. I tym kimś okazał się Blake.
     - Potrafię grać - syknęłam do niego.
   Uśmiechnął się.
     - Nie wątpię, że umiesz.
     - W takim razie daj mi grać.
     - Moim zdaniem powinnaś odpocząć. Jesteś już czerwona z wysiłku.
   Nigdy nie lubiłam tego, że przy odrobinie większego wysiłku robiłam się czerwona. A przez takie przytyki czułam to jeszcze bardziej.
     - Mogę grać. - Odwróciłam się z powrotem do niego plecami.
   Podczas naszej krótkiej wymiany zdań przeciwnicy zdobyli punkt, szybko jednak odzyskaliśmy prowadzenie.
     - Twoja kolej. - Blake podszedł do mnie z piłką i mi ją podał. - Serwujesz.
     - Dzięki. - Odebrałam od niego piłkę i poszłam na linię serwu. Czekając na gwizdek przyjrzałam się i porównałam szybko, jaki sposób byłby najlepszy.
   Gdy usłyszałam nieprzyjemny dla ucha dźwięk zaserwowałam tak lekko, że spadła piłka tuż przy siatce. Punkt dla nas. Kolejny punkt zdobyłam już mocniejszym serwem.
     - Ashley! - zawołała opiekunka. - Zejdź na chwilę, wejdzie za ciebie Bethany!
   Posłałam Blake’owi mordercze spojrzenie. On jednak pokręcił tylko głową i wzruszył ramionami, jakby chciał mi przekazać, że to nie jego sprawka. Z westchnięciem więc oddałam piłkę dziewczynie i podeszłam do kobiety, która ściągnęła mnie z boiska.
     - Proszę pani, dlaczego nie gram? - spytałam. - Jestem przecież w stanie.
   Kobieta uśmiechnęła się.
     - Wiem, że jesteś - powiedziała. - Jednak chodzi bardziej o to, że twój telefon dzwonił. Idź zobacz, może to coś ważnego.
     - Och. - A ja już chciałam oskarżyć Blake’a o to, że chciałby decydować za mnie o mnie moim stanie wytrzymałości. - Dziękuję. - Szybko poszłam po swój telefon.
   Jak się okazało, dzwonił Shane. Wzięłam telefon do ręki akurat w chwili, gdy zadzwonił po raz kolejny.
     - Cześć, Shane - odezwałam się po odebraniu. - Przepraszam, że wcześniej nie odbierałam. Nie słyszałam telefonu, teraz mi powiedzieli, że ktoś chyba dzwonił.
     - Aha, no cześć - przywitał się. - Słuchaj, jesteś u siebie w akademii?
     - Tak, a co?
     - A u siebie, czy na jakieś sali?
     - Na sali, a co?
     - Bo mam pytanie…
     - No to mów, dawaj - delikatnie go popędziłam.
     - Stoję w jakimś korytarzu w twojej akademii, i chyba się trochę zgubiłem - przyznał. - Czy mogłabyś po mnie wyjść?
     - A co ty tutaj robisz?! - Od razu skoczyłam na równe nogi i wychodząc z sali przekazałam opiekunom paroma gestami, że niedługo wrócę, poczym wyszłam i rozejrzałam się. - Wiesz, w której części mniej więcej jesteś?
     - Ławki, rząd pucharów.
   Przewróciłam oczami.
     - To jest praktycznie wszędzie w tej szkole. - Skierowałam się jednak w stronę wejścia.
     - Czekaj, skręcę i zobaczę… Och, jestem chyba koło pływalni.
   Ja również szybko skręciłam, aby pójść drogą na skróty.
     - Poczekaj, już idę po ciebie - zapowiedziałam i rozłączyłam się.
   Szybko dostałam się do miejsca w którym znajdował się chłopak.
     - Shane! - pisnęłam radośnie, rzucając mu się na szyję.
   Ze śmiechem objął mnie mocno w talii i uściskał.
     - Ja też się stęskniłem.
     - Ale co ty tutaj robisz? Miałeś wylądować później. No i dlaczego nie zadzwoniłeś wcześniej?
   Wzruszył ramionami, gdy już nie wisiałam na jego szyi, a on mnie nie przytulał.
     - Zwolniło się miejsce na lot o wcześniejszej godzinie, więc postanowiłem skorzystać. A nie zadzwoniłem, ponieważ chciałem zrobić ci niespodziankę. - Uśmiechnął się niepewnie.
   Ja za to wyszczerzyłam się szeroko.
     - No i zrobiłeś. Ale teraz chodź. Mam teraz zajęcia sportowe, takie integracyjne. Będziesz grać czy posiedzisz?
     - Posiedzę.
     - Okej. - Złapałam go za rękę i pociągnęłam. - Ruszamy.
   Po powrocie poszłam zapisać Shane’a jako osobę towarzyszącą. Gdy do niego wróciłam ze zdziwieniem przyglądałam się jemu, ponieważ witał się z… Blakiem.
     No proszę, a jednak ma znajomych tutaj.
     - Shane? - zaczęłam pytająco.
   Popatrzył na mnie z uśmiechem i objął mnie.
     - A to jest właśnie ta dziewczyna, przez którą tu przyjechałem.
     - Ale nic wcześniej nie mówiłeś, że przyjeżdżasz - przypomniał Blake, patrząc na ramię Shane’a oplecione wokół mojej talii. Szczerze się dziwiłam, że jeszcze nie zajęło się ogniem od jego spojrzenia.
     - Serio? - zdziwił się chłopak. - Musiałem zapomnieć. No, a więc wy się znacie? - Wskazał na mnie i Blake’a.
     - Tak - odpowiedzieliśmy zgodnie.
     - A wy chodziliście razem do szkoły? - spytałam, ponaglając do wytłumaczenia mi tej sytuacji.
     - Owszem. Blake i ja jesteśmy przyjaciółmi. Co nie, Blake?
     - Ta - mruknął chłopak, uśmiechając się lekko. - Najlepiej się rozumieliśmy w każdej kwestii.
     - Poza jedną - zaznaczył Shane. - Nigdy nie mogliśmy się dogadać w temacie partnerek. Mamy inne podejście do tej sprawy.
     - Aha. - Nie chciałam się zagłębiać w te tematy.
     To przyjaciele, pewnie mówią sobie o partnerkach. A jeśli Shane doda dwa do dwóch i się domyśli, że ja i Blake jesteśmy partnerami? Może nie będzie chciał przystać wtedy na moją propozycję. I co wtedy? A jeśli zacznie na mnie naciskać, żebym wybrała Blake’a?
   Musiałam jednak odłożyć rozmyślania i obawy na bok, ponieważ zostaliśmy przywołani do porządku i musieliśmy wrócić na boisko. Całe szczęście, bo przynajmniej mogłam się oderwać od ponurych myśli.

Miłość według czarownicy ✓ [DO KOREKTY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz