Rozdział 1

51 2 0
                                    

Pierwsze promienie słońca wdarły się do pokoju przez niedosunięte żaluzje, muskając swoim ciepłym dotykiem skórę filigranowej blondynki. Zmarszczyła lekko powieki, wydając z siebie jęk niezadowolenia. Z cichym westchnieniem podniosła głowę, rzucając spojrzenie na budzik. Miała jeszcze trzy minuty do alarmu. Niechętnie podniosła się do siadu i przejechała otwartą dłonią po twarzy. Kiedy alarm zadzwonił, zgasiła go zrzuceniem elektrycznego zegarka z szafki.
- No zamknij się, wiem, że mam wstać. Nie przypominaj mi o tym. – burknęła z wyrzutem i wstała z miejsca. Rozejrzała się po swoim pokoju, w którym panował nieopisany bałagan. Jej on wcale nie przeszkadzał, teraz czuła się znacznie lepiej, niż gdyby wszystko było na swoim miejscu. Taka pustka jest przytłaczająca, za dużo wolnej przestrzeni. Pokój Aylin był małym pomieszczeniem, po którym od razu widać było, że należy do nastolatki z pasjami. Ściany poobwieszane były różnorakimi plakatami gwiazd, rysunkami, które tworzyła Aylin oraz fotografiami. Gdzieś w kącie pokoju stało pudło z przyrządami artystycznymi. Miała ich wiele. Począwszy od farb akrylowych, idąc przez pastele i węgle, kończąc na zwykłych ołówkach. Obok pudła oparta o ścianę była sztaluga z rozłożonym dużym płótnem, na którym znajdowały się już szkice jej nowego portretu. Po rysach twarzy namalowanej postaci można było z łatwością odgadnąć, że to nie kto inny, jak Pwyll. Na biurku stojącym naprzeciwko sztalugi walały się zeszyty oraz książki, potrzebne Aylin do szkoły. Podłoga zawalona była stertą brudnych, jak i czystych ciuchów. Blondynka zanurkowała dłonią w piramidzie ubrań, wyjmując z niej flanelową koszulę w niebiesko-czarną kratkę oraz krótkie czarne spodenki. Po powąchaniu ubrań stwierdziła, że nie śmierdzą, więc mogła je spokojnie ubrać. Z lekkim uśmiechem na ustach powędrowała do łazienki, gdzie też zabrała się za nakładanie makijażu. Nigdy nie lubiła malować się mocno, dlatego skończyła tylko na ozdobieniu twarzy podkładem i tuszem do rzęs.
- Aylin, złaź na dół! Spóźnisz się do szkoły! – usłyszała krzyk Josiane, jej matki. Wywróciwszy oczami wyszła z łazienki już kompletnie ubrana, kierując swoje kroki na dół.
- Dzień dobry, śpiochu. – uśmiechnął się tata, Dorian.
- Witaj. – również odpowiedziała mu uśmiechem – Jest coś na śniadanie? – spytała, spoglądając na swoją matkę. Josiane Smith była niską brunetką, która zawsze miała na ustach ciepły uśmiech. Gdy się na nią patrzyło, miało się wrażenie, że jej osoba wręcz emanuje dobrem. Gdyby zajrzeć w jej błękitne oczy, można było znaleźć w nich schronienie. Kobieta była trzydziestosiedmioletnią ostoją spokoju. Całkowitym jej przeciwieństwem był Dorian, którego zielone oczy zdawały się mówić o tym, jak energiczną osobą on jest. Na głowie wiecznie rozczochrane blond włosy pokazywały też, że nie dbał zbytnio o swój wygląd. Był wyższy od Josiane o dobre dwadzieścia centymetrów. Z takiego połączenia dwóch zupełnie różniących się od siebie osób powstała Aylin, niska i drobna blondynka o szarych oczach i bladej cerze.
- Tam masz kanapki. – odezwała się brunetka, wskazując palcem talerz stojący na bordowym blacie. Aylin kręcąc nosem sprawdziła z czym kanapki zostały zrobione i pokręciła nosem.
- Wiesz przecież, że nie lubię papryki. – burknęła niezadowolona, wyjmując znienawidzone warzywo z kanapki i wrzucając je do kosza. Josiane wzruszyła ramionami, uśmiechnąwszy się do córki przepraszająco. Po spakowaniu śniadania do specjalnego pojemnika na kanapki, wrzuciła je do plecaka. Ubrała na nogi czarne Martensy w kwiatki i spojrzała na Doriana.
- Jestem gotowa, podrzucisz mnie? – spytała z nadzieją, że może tym razem jej się uda.
- Wybacz skarbie, jestem już spóźniony do pracy. Poza tym Pwyll czeka na Ciebie przed domem.
Aylin zaciekawiona wyjrzała przez okno w wiatrołapie i z uśmiechem wybiegła na zewnątrz, zapominając nawet pożegnać się z rodzicami.
- Witaj Pwyll! – przywitała się z nim mocnym uściskiem i rozczochraniem mu blond włosów postawionych na żelu. Jęknął przeciągle, przytulając ją do siebie.
- Czy ty zawsze musisz psuć mi fryzurę? Wiesz przecież, że spędzam dużo czasu, żeby je ułożyć w takie cudo! – spojrzał na nią z wyrzutem i pociągnął za rękaw w stronę szkoły. Black Road było miasteczkiem położonym w Północnej Karolinie. Było tak małe, że nie pamiętał o nim nikt, o ile nigdy wcześniej tu nie mieszkał, lub nie miał tutaj rodziny. Wszyscy ludzie znali się nawzajem, a każdy metr miejscowości był tak każdemu znany, jak jego własne mieszkanie. Pwyll i Aylin mieszkali naprzeciwko siebie, znali się od małego. Przyjaźń między nimi zakwitła już, gdy mieli po dziewięć lat. Teraz mają siedemnaście i nadal trwają przy sobie. Do szkoły od domu dzieliły ich może dwa kilometry.
- Jak Ci minął weekend? – spytał okularnik, spoglądając na dziewczynę. Ta jedynie wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się pod nosem.
- Malowałam Twoją brzydką twarz. Dostaniesz portret na urodziny... - zaśmiała się głośno, puszczając mu oczko. Po niespełna dwudziestu minutach stali przed gmachem ich szkoły. Od frontu, umiejscowione na samym środku były potężne drzwi wejściowe, nad którymi wisiał transparent z napisem „Black Road High School". Budynek nie był pierwszej nowości, miał ponad siedemdziesiąt lat, a odnawiane było jedynie wnętrze. Przed obiektem znajdowało się pełnowymiarowe boisko do piłki nożnej oraz trawnik, na którym na przerwach uczniowie wylegiwali się i rozmawiali.
Dwójka nastolatków tuż przed wejściem została zaczepiona przez rudowłosą i piegowatą dziewczynę, nieco wyższą od Aylin, a nawet i Pwylla.
- Cześć, Maia! – wykrzyknął blondyn, przybijając jej piątkę.
- Co mamy pierwsze? – spytała, próbując odnaleźć się w ich planie lekcji.
- Historię. – odpowiedziała blondynka, która znała go już na pamięć. W końcu minęła połowa semestru.
- O jeny... Tylko nie historia, mamy test! – przypomniała sobie dziewczyna, zaciskając nerwowo palce na materiale czarnej sukienki w kwiatki, zakończonej białymi falbankami.
- Poprawimy! – machnęła dłonią Aylin, otwierając drzwi lekkim pchnięciem, po czym weszła do budynku. Byli spóźnieni pięć minut na zajęcia, co równało się z minusowymi punktami dla klasy II, które odrobią sprzątaniem dziedzińca i boiska. Blondynka nacisnęła klamkę do Sali historycznej i wsunęła się powoli do środka.
- Przepraszamy za spóźnienie, profesorze. – mruknęła z opuszczoną głową. Nauczyciel skinął jedynie głową i nakazał im zająć miejsce. Robert Dallas był dwudziestosiedmioletnim mężczyzną uczącym w tej szkole historii. Wszyscy go lubili ze względu na to, że był dla uczniów wyrozumiały. A do tego też bardzo przystojny i niejedna nastolatka ukradkiem do niego wzdychała, marząc o tym, by spojrzał na nią inaczej niż w relacji uczeń-nauczyciel. Jego jedynym minusem było to, że ubierał się zbyt poważnie. Garnitury dodawały mu wieku, a nie odejmowały. Nadrabiał jednak to wszystko swoim poczuciem humoru. Pan Dallas podsunął im kartki z testami na ławki i spojrzał na zegarek.
- Macie siedem minut mniej na napisanie. Piszecie do dzwonka. Powodzenia. – uśmiechnął się do całej trójki. Aylin nie znała odpowiedzi na żadne pytanie. W zadaniach zamkniętych strzelała odpowiedzi, żeby nie było, że nic nie napisała. Po upływie wielu minut w końcu zadzwonił dzwonek, ochoczo zapraszając ich na przerwę. Po spakowaniu swoich rzeczy z ławek dwudziestu uczniów opuściło salę. Połowa ruszyła od razu pod kolejną klasę, inni ruszyli do sklepiku szkolnego, a Aylin z Maią skierowały się do dziewczęcej toalety.
- Jak Ci poszło na teście, Rudzielcu? – spytała, oczywiście przezywając ją pieszczotliwie.
- Fatalnie, a Tobie? – spojrzała na nią, naciskając przycisk, który miał włączyć światło. Jednak tak się nie stało. Uniosła lekko brew i wzruszyła ramionami. Najwyraźniej było popsute. Aylin podeszła do lustra, przeglądając się w nim.
- Zawaliłam. Dał bardzo trudne zadania. – westchnęła przeciągle, odwracając się przodem do niej. Pośladkami oparła się o umywalkę.
- Gdyby dał coś z początku działu, byłoby o wiele łatwiej, ale nie, on musiał wybrać coś ze środka. – skrzywiła się lekko i spojrzała ponownie w lustro. – Poczekaj, poprawię makijaż.
Sięgnęła do plecaka, szukając w nim swojej kosmetyczki. Gdy już ją złapała, wzdrygnęła się lekko.
- Tobie też zrobiło się tak zimno? – spojrzała na rudowłosą dziewczynę przez ramię, by sekundę później odskoczyć jak oparzona od umywalki. Lustro, w którym chwilę przedtem się przeglądała, rozpadło się na tysiąc drobnych kawałków, zasypując nimi umywalkę i podłogę. Spojrzała przerażonym wzrokiem na przyjaciółkę.
- Co Ty zrobiłaś?
- Ja?! Nic nie robiłam! To Ty stałaś koło tego lustra! – odparła nerwowo Maia, podchodząc bliżej umywalki. Przejechała opuszkami palców po resztkach szkła, które zostało w oprawie. Przyjrzała się swojemu odbiciu, wzdychając pod nosem.
- Musiało być już pęknięte, miało wcześniej rysy... - nie miała żadnego innego logicznego wyjaśnienia, co się tu stało. Po chwili wpatrywania się w pozostałości po lustrze rozdziawiła lekko usta.
- Aylin... Odwróć się! – pisnęła, wpatrując się w odbicie osoby, stojącej za jej przyjaciółką. Te złote oczy wydawały się świecić w ciemności... Kiedy Aylin obejrzała się za siebie, nikogo tam nie było. Spojrzała zdziwiona na Maię.
- Chcesz mnie nastraszyć? Kiepsko Ci to wychodzi. Chodźmy już. – burknęła, pakując swoje rzeczy do plecaka. Złapała kompletnie przerażoną dziewczynę za ramię i pociągnęła do wyjścia, zatrzymując się w połowie kroku. Miała wrażenie, że wdepnęła w coś mokrego, a na dodatek lepkiego. Wcześniej nie było tu nic rozlanego. Puściwszy rękę dziewczyny spojrzała w dół. Stała nogą w małej kałuży czerwonej cieczy, która ewidentnie wyglądała jak krew. Włoski na jej karku się najeżyły, a ona poczuła jakby zimny powiew wiatru owiał jej ciało. Obie spojrzały po sobie i z krzykiem przerażenia wybiegły z łazienki.
- Co się tam do cholery stało?! – spytała Maia, gdy wybiegły na trawnik przed szkołą.
- Nie mam pojęcia... Ale to nie było normalne...

Lustrzane KrólestwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz