Siedzę za ladą w mojej bananowej knajpie o nazwie ,,Ban". Wszystko jest tu żółte i zielone. Podajemy tu wszystko co jest związane z bananami. Banany. Bananowe ciasta. Bananowe szejki. Banany w cieście. I takie inne... Moje rozmyślania przerwał dzwonek ,,Banannn" oznaczający że ktoś wszedł. Spojrzałam w stronę drzwi. Harry Styles. Moje usta od razu zastąpił banan. Podszedł do lady i usiadł na wysokim stołku.
- Poproszę bananowego szejka.
- Na miejscu?
- Na miejscu.
Zapisałam zamówienie, odwróciłam się i poszłam na kuchnię. Gdy tylko przekroczyłam drzwi, zobaczyłam wielkie zamieszanie.
- O co chodzi?! - Krzyknęłam. Podchodzi do mnie szef kuchni, kładzie ręce na moje ramiona i zaczyna mną trząść.
- Banany się skończyły!!!
- Jak to kurwa się skończyły?! Przecież na stole leży skrzynka bananów!
- To są banany japońskie!
- A skrzynka obok?!
- Też!
- Trudno! Nie zoriętują się!
Podałam mu zamówienie i wyszłam. Mam nadzieje że Harry nię słyszał tej kłótni. Po chwili szef przynosi szejka. Odebrałam od niego szejka i podałam Harremu. Harry wziął słomkę, którą miał w szejku. Upił łyka i od razu go wypluł ma mnie. Spojrzał na mnie zszokowany.
- Co to jest ?!?!
- Szejk.
- Z ?!
- Banana.
- Japońskiego!!! - Mówiąc to wylał na mnie resztę szejka. Wstał i wyszedł. Już go nie lubię. Szybko się przebrałam w mój normalny strój, wypełniłam wszystkich zamknęłam knajpie i poszłam do domu.