Chyba nie wiedziałem dokładnie jak się czuć. Mógłbym nawet powiedzieć, że nie miałem nawet pojęcia w jaki sposób żyć, więc głupotą jest myśleć o jakichkolwiek uczuciach w moim sercu. Żenujące.
Zapytacie: "Jak można nie wiedzieć co się czuje w danym momencie?". To naprawdę proste. Jestem mistrzem jeżeli chodzi o uczucia, bo potrafię znaleźć ich w sobie jakieś miliony.
Problemem jest to, że mieszają się we mnie, a ja nie mogę znaleźć jakiegoś konkretnego wytłumaczenia na to zjawisko.
To chyba tyle.
Nie, w sumie to nie jest wszystko. Moja historia jest dłuższa, co nie oznacza, że ciekawsza. Moje życie jest beznadziejne, cały mój głupi świat jest beznadziejny i mam ochotę to wykrzyczeć w twarz tym wszystkim idiotom, którzy w szkole patrzą się na mnie, jakbym nie był człowiekiem.
Właśnie. Tylko, że do tego brakuje mi odwagi. Na Boga, nawet nie mogę się zabić, bo boję się śmierci. Czuję, że to błędne koło. To nie ma najmniejszego sensu.
Moja historia nie jest jakaś okrutna. Myślę, że gdybym miał choć trochę odwagi i jednego człowieka, który powiedziałby mi, że dam radę i wszystko będzie w porządku, że powinienem żyć, bo bardzo chce codziennie widzieć moją uśmiechniętą twarz, chciałbym w normalny sposób egzystować.
Wiedziałbym, że ta walka od samego początku nie jest skazana na niepowodzenie, ale nie... Tak nie było.
Ludzie w szkole patrzyli na mnie kpiąco. Powinienem być tacy jak oni? Chyba tak.
Wszystko zaczęło się pewnej zimnej, grudniowej nocy, gdy wracałem uśmiechnięty do domu. W powietrzu można było już wyczuć atmosferę świąt. Pamiętam, że zobaczyłem wtedy mężczyznę niosącego wielką choinkę. Obok niego maszerował chłopczyk i wesoło podśpiewywał jakąś kolędę. Można było z daleka zauważyć, że był podekscytowany wizją ozdabiania pięknego drzewka jak i samych świąt.
Mimowolnie uśmiechnąłem się na ten widok. Wtedy było naprawdę bardzo dużo rzeczy, które sprawiały, że uśmiechałem się jak wariat.
Byłem już w uliczce, która prowadziła do mojego domu. Mieszkałem na obrzeżach Seulu, a godzina była już dość późna. Nie było tam nikogo oprócz mnie, a ojciec z synem dawno zniknęli już za zakrętem.
Nagle usłyszałem przeraźliwe błaganie o pomoc, które przeszyło spokój tamtej nocy i sprawiło, że miałem ją sobie wypominać prawdopodobnie do końca życia.
Nie zastanawiając się długo, pobiegłem w stronę, z której dobiegał krzyk.
Znalazłem się w jakiejś ślepej uliczce pomiędzy wysokimi domami z czerwonej cegły. To miejsce nie było oświetlone przez nawet jedną lampę, więc musiałem przyzwyczaić się do wszechobecnej ciemności.
Nie wiem, czy żałuję tego, że nie pozostałem obojętny na krzyki o pomoc. Wiedziałem, że byłoby dla mnie lepiej, gdybym był wtedy setki kilometrów dalej od tamtego miejsca. Jednak tak się nie stało.
Jakiś chłopak leżał na ziemi, a z jego głowy powoli, jakby leniwie wypływała krew. Rana była głęboka, ale nie była jedyna. Jego udo i ręka również były okaleczone.

CZYTASZ
DON'T SMILE AT ME
FanfictionNajpierw to inni wmawiali ci, że jesteś żałosny. Na tym się nie skończyło. Sam zacząłeś to sobie powtarzać aż w końcu w to uwierzyłeś. Dlaczego pomyliłeś kłamstwo z prawdą, Baekhyunie?