Rozdział 7

274 19 0
                                    

Ross

Jest sobota, minęło ponad półtora tygodnia od t a m t e g o dnia. Nie chcę zaprzątać sobie głowy rzeczami, które mnie niszczą. Jednak wszystko o czym pomyślę przywodzi mi na myśl Caroline. Mijałem ją wiele razy na korytarzach uczelni, parę razy widziałem ją też w bibliotece. I zawsze czuję na sobie jej wzrok. Patrzy na mnie, jakbym był jakimś antycznym posągiem. Jej oczy nie marnują ani jednej chwili, gdy napotykają mnie. Korzystają z tego, jakby miały już nigdy więcej mnie nie ujrzeć. Nienawidzę tych momentów. Nienawidzę tego, że tak przez nią cierpię. Nienawidzę tego, kiedy idzie w moją stronę i już otwiera usta, aby się odezwać, a ja znikam w najbliższej sali. Nienawidzę tego, że mnie zraniła. Nienawidzę tego, że dopuściłem do tego wszystkiego. Jednakże nie tylko nienawiść mną kieruje. Ostatnimi czasy boję się również tego, że wciąż za nią tęsknię. Za jej uśmiechem i czasem, kiedy zdrada nie miała miejsca w naszym życiu. Nie potrafię przestać jej kochać, nie umiem przestać tęsknić za nią i niemożliwe jest dla mnie, abym jej nie nienawidził. Jestem rozdarty.

- Patrząc w sufit, nie pomożesz sobie - mówi Hector, którego jednak nie wywaliłem za drzwi. Doszedłem do wniosku, że nie warto. Nie wiedział, jak się zachować - czy mi powiedzieć i doprowadzić do tego, co jest teraz czy pozwolić, aby kłamstwo miało więcej czasu na egzystencję. Sam też chyba nie powiedziałbym mu o tym, gdyby był w podobnej sytuacji, wiedząc jakie to uczucie.

Ma rację. Podnoszę się z łóżka i sięgam po laptopa. W końcu sprawdzam pocztę; znajduję parę e-maili od Rydel. Otwieram najstarszy z nich i czytam. Nagle zatrzymuję się na jednym ze zdań.

„Czy chcesz poradzić sobie z tym sam?"

Wpatruję się w to pytanie, nie mogąc poukładać sobie w głowie żadnej sensownej myśli. Wiem jednak, że mimo, iż nie powinienem trzymać wszystkich emocji w sobie, nie mam zamiaru zawracać swoją osobą głowy innym. Każdy ma własne problemy. Dlatego tak - chcę poradzić sobie z tym sam.

Czytam dalej, nie chcąc tracić czasu.

„Przepraszam Cię, Ross. Za to, że nie potrafię Tobie pomóc..." - na tym fragmencie ponownie się zatrzymuję. Jestem zły na siostrę za to, że wini się o taką rzecz. Przecież ona nie miała z tym nic wspólnego.

Dlatego nie chcę nikomu mówić o moich problemach - mam dosyć tego, że ludzie tak bardzo zajmują sobie głowę sprawami innych osób, zamiast żyć własnym życiem.

Nie doczytawszy nawet do końca, wychodzę z poczty i zamykam laptopa.

Nie mam bladego pojęcia, co ze sobą zrobić.

Spoglądam w stronę Hectora, siedzącego na swoim łóżku i czytającego jakąś książkę. Łóżko jak zwykle ma niezaścielone, a książki są niechlujnie rzucone na półkę nocną.

Czuje na sobie mój wzrok, więc kieruje oczy w moją stronę.

- Lynch, będę szczery: wyglądasz jakbyś miał grypę żołądkową i chodził co chwilę do kibla rzygać.

Unoszę brwi.

- Zrób coś ze sobą, idź do jakiegoś klubu. Tam jest pełno zajebistych lasek...

- Nie mam siły - odpieram krótko.

- Stary, to chociaż rusz dupsko i idź na spacer.

Zamyka książkę i kładzie ją na pościeli. Podchodzi do mnie i wyciąga ręce w moją stronę tak, że znajdują się centymetry od mojego nosa. Patrzę na niego, w ogóle się nie ruszając.

Replay | R5 fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz