Rozdział 5 część I

193 20 2
                                    

Czas zawsze miał to do siebie, że szybko mijał. Czasem nawet zbyt szybko. Wskazówki nieustannie sunęły po zegarowej tarczy. Dnie zamieniały się w noce, noce przeradzały się w dnie. A świat starał się nadążyć za tą czasową machiną, bezustannie pracującym mechanizmem, który został kiedyś skonstruowany i rzucony w wir codzienności; próbuje go dogonić, uchwycić i zatrzymać w miejscu, by choć przez chwilę móc odetchnąć od tego wyczerpującego pościgu. Niestety, czas - rządzący się własnymi prawami - niejednokrotnie okazał się być niezwyciężonym przeciwnikiem. Najsmutniejsze jest jednak to, że gdy on gna do przodu, narzuca światu zmiany, wprowadza nowe porządki, stare lub całkiem nieznane łady, są ludzie, którzy wciąż tkwią w miejscu. Gdy życie toczy się własnym torem, zmienia się, przekształca, wymusza podejmowanie kolejnych, niekiedy trudnych decyzji, oni stoją w martwym punkcie, zaplątani w sieć problemów, rozterek, tak zwanych „niedomkniętych rozdziałów", uczuć; są zniewoleni przez widmo bolesnej przeszłości i sparaliżowani niepewnością przyszłości.

Taemin od dwóch miesięcy zaliczał się do takich osób - uwięzionych w duchowym niebycie, wewnętrznej pustce, rozdartych pomiędzy tym, co było, jest i może - choć czasem wcale nie powinno - być. Osób, które nie wiedzą, co zrobić ze swoim życiem, nie mają pojęcia, jak je uporządkować, przywrócić mu dawny blask i na nowo odnaleźć w nim sens. One jednak, w przeciwieństwie do Lee, nie próbowały doszukać się w swojej egzystencji jakiegoś toksycznego pierwiastka, źródła wszelkiego zła, które - pomijając jego własne nieszczęście - dotykało jego najbliższych. Owszem, to nie z jego winy Minho i Jonghyun się pokłócili. Na to nie miał wpływu. Jednak to przez niego Choi jeszcze bardziej odsunął się od starszego Kima, co było spowodowane tym, że każdą wolną chwilę Jjong spędzał wyłącznie z Taeminem. Kibum też bardzo cierpiał. Pod maską sfrustrowanej i rozeźlonej, zespołowej ummy krył się ktoś, kto - nie mówiąc o tym wprost - bardzo przeżywał ten, niestety postępujący, rozłamowy proces. Rzecz jasna, był jeszcze Onew, który ofiarnie nadstawiał głowę za całą czwórkę, odpowiadał za jej wszystkie błędy, które w ostatnim czasie zdarzały się coraz częściej.

Maknae westchnął cicho i automatycznie zmrużył oczy, gdy zza drzwi doszedł go tubalny głos wściekłego menadżera. Z jednej strony cieszył się, że nie był stojącym na korytarzu Jinkim, który od dobrych dziesięciu minut wysłuchiwał menedżerskiej tyrady na temat ilości i różnorodności popełnionych przez nich błędów. Brak synchronizacji i porozumienia na scenie, pomyłki w choreografii, wzajemne wchodzenie sobie w drogę - to tylko kilka grzechów wymienionych przez menadżera, które popełnili tamtego wieczora, a które Taeminowi udało się usłyszeć i zrozumieć w rwącym potoku słów.

Z drugiej jednak strony chłopak bardzo współczuł liderowi. To było niesprawiedliwie, żeby jedna osoba odpowiadała za przewinienia całej reszty.


Za to również obwiniał samego siebie.


Nagle drzwi do waiting roomu otworzyły się, a potem trzasnęły z przeraźliwym hukiem, prawie wypadając z zawiasów. Na środku pokoju stanął Onew. Zakładając ręce na biodra, wbił w podłogę swój morderczy wzrok. Jego oddech był ciężki, a policzki poczerwieniałe od złości. Milczał przez chwilę, najwidoczniej szukając odpowiednich słów, aby przekazać to, co miał do powiedzenia.

- Pewnie się wam wydaję, że dzisiejszy występ był do dupy. - zaczął poirytowanym głosem. Popatrzył po swoich dongsaengach. Jak się okazało, żaden z nich nie odnalazł w sobie wystarczająco dużo odwagi, aby chociaż przelotnie na niego spojrzeć. - Mylicie się. Ten występ był jedną z największych katastrof w naszej karierze, totalnym gównem zmieszanym z błotem, czego nasz menadżer nie omieszkał mi uświadomić. A teraz możecie sobie podziękować i pogratulować. Ewentualnie zacząć skakać sobie do gardeł, jak robicie to od przeszło dwóch miesięcy.

Dirty PleasureOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz