X cz.II

252 25 3
                                    

Budzę się z uczuciem niepokoju. Jakby za chwilę miało się urwać niebo. Jakby miały się odbyć drugie czystki stworzone przez Boga. Czuję, że zaraz coś stracę. Tylko co? Co mi pozostało? Nawet już konia nie posiadam. Nie mam rodziny,przyjaciół, marzeń. Nawet nadzieja wygasła,zostawiając mnie pustą. Takie też musi być te odczucie-puste,bezsensowne. Ignoruję je. Podnoszę się siadajac na mchu. Jesteśmy z każdej strony osłonięci wysokimi i gestymi krzakami. Jeśli wyprostowałabym nogi dotknęłabym jednego z nich po przeciwnej stronie przy okazji kopiąc i budząc dwóch ludzi. Przynajmniej możemy się jako tako czuć bezpieczni. Chociaż i tak nie ma bezpiecznego miejsca w świecie. Wszędzie można się dostać, wszędzie można się wkraść. Jak być człowiekiem kiedy jedną z głównych naszych potrzeb jest poczucie bezpieczeństwa? Nie jesteśmy już ludźmi. Jesteśmy zwierzętami,które uciekają przed silniejszymi próbując się bronić. Hah bronić... Nasza obrona to jak zadra w palcu, dokuczliwa ale można się jej bez problemu pozbyć. Jesteśmy słabi ciałem, ale silni duchem dla Polski. Rozprasza mnie ciemnooki mężczyzna obok mnie, który powoli zaczyna się budzić. Wstaję i przerywam błogi sen reszcie. Powoli podnoszą się z ziemi zakładając plecaki na plecy i wychodzą na otwartą przestrzeń. Bez żadnych rozmów idziemy przed siebie. Nie przeszliśmy może pięciuset metrów gdy usłyszałam strzały. Jak na rozkaz każdy rozbiegł się w głąb lasu z dala od źródła nie przyjemnego dźwięku,który nasilał się z każdą chwilą. Biegłam zaraz za Grzegorzem i mimo iż nie miałam balastu jakim był plecak to byłam od niego wolniejsza. Mój oddech z każdą chwilą stawał się coraz szybszy i głośniejszy. Czułam narastającą w żyłach ilość adrenaliny. Czemu uciekam? Przecież chciałam w końcu to zakończyć. Czemu się nie zatrzymam? Jedna kula i koniec.
Ale jednak biegnę. Mając przed oczami tylko biegnącego przede mną mężczyzną. Kolejny huk. Tym razem z lewej strony. Skręcamy w prawo. Nogi powoli odmawiają mi posłuszeństwa, nie zatrzymuję się, biegnię. Huk z prawej strony a zaraz po nim przed nami. Nie mamy gdzie uciekać a jeśli nas złapią nie zabiją. Nie od razu. Najpierw wyłudzą informacje torturując. Nie mam nikogo ale nie potrafię znieść bólu fizycznego. Patrzę się na stojącego tyłem do mnie Grzegorza. Odwraca się do mnie i patrzy mi w oczy. Podchodzi i obejmuje mnie mocno przy akompaniamencie strzałów, gdzieś w oddali słychać wybuch granatu. Odsuwa się delikatnie ode mnie i wyciąga z kieszeni spodni granat. Znów patrzy mi w oczy szukając pozwolenia na wycigniecie zawleczki. Robi to, dalej skupiejąc swój wzrok na mnie upuszcza go na ziemię i łapie mnie jedną ręką w pasie a drugą za policzek przyciągając mnie. Spierzchnięte usta, tak delikatne i spragnione łączą się z moimi tak pragnacymi ciepła. Nie trwamy długo w tym stanie.
Boję się śmierci, bo mam już dla kogo żyć.





Kwiaty WojnyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz