Prolog

1.2K 74 68
                                    

Jan stał nad zlewem zmywając naczynia i nucąc Pokolenie.

Nie zwracał uwagi na promienie słońca, które właśnie przeniknęły do pokoju, zmieniając kolor drewnianych ścian, zmieniając ich kolor na jasny brąz.

Wtedy jego myśli błądzące ku wieczornemu filmowi przerwał dźwięk otwierania drzwi do pokoju.

Jan zdążył unieść głowę i zobaczyć brązową czuprynę dziesięcioletniego chłopca.

- Cześć Marek. Jak tam w szkole? Co byś zjadł na obiad?

Chłopiec nie odpowiedział, ukrył twarz w dłoniach, wybuchnął głośnym szlochem i pobiegł dębowymi schodami do pokoju na górze.

Ojciec, który to zobaczył, odstawił naczynia do zlewu, wytarł ręce ręcznikiem i pobiegł do pokoju syna.

- Marek? – spytał, otwierając powoli drzwi do pokoju. – Czy coś się stało? Ktoś ci dokuczał?

Chłopak nie odpowiedział, tylko zaszlochał jeszcze mocniej, dalej nie patrząc w oczy mężczyzny.

- No już, dobrze, uspokój się – powiedział, siadając na łóżku się i go przytulił chłopaka. – No już, już, wszystko będzie dobrze. Jeśli nie chcesz, to nie mów, zrozumiem.

- Nie o to chodzi tatusiu. Po prostu już nie mogę wytrzymać tego, co się dzieje w szkole.

- Czyli znowu ci dokuczali? – domyślił się ojciec. – Kto?

- Ten ogolony na łyso – odpowiedział, ale bardzo cicho.

- Rozumiem – powiedział mężczyzna. – A co mówił?

- Chciał ode mnie kasy, potem obraził mamusię, a na końcu mnie uderzył, gdy się przekonał, że nie miałem przy sobie pieniędzy – powiedział, pokazując zaczerwieniony policzek.

- Naprawdę to zrobił? – zdziwił się Jan, unosząc brwi do góry. – Zachował się bardzo nieładnie. A dlaczego nie powiedziałeś o tym nauczycielowi?

- Nie chcę być skarżypytą – odpowiedział, krzyżując dłonie na brzuchu.

- Rozumiem – stwierdził. – Mogę ci obiecać, że dokuczał ci po raz ostatni.

- Ale nie będę miał przez to jeszcze większych kłopotów? – Zaniepokoił się chłopiec, patrząc szeroko otwartymi oczami. – Bo wiesz... ona ma wielu kolegów w szkole.

- Słuchaj, Mareczku. Jeśli faktycznie tak będzie, to nie pozwolę, by żaden Teutales chodził do szkoły, w której go gnębią.

- Okej, tatko, dzięki – powiedział z cieniem uśmiechu. – A co jest na obiad?

- Kurczak z rożna, frytki i buraczki. Głodny?

- Jak wilk.

- No to chodźmy – powiedział mężczyzna, wstając z łóżka i idąc do kuchni.

„Nadszedł jeden dzień i jedna noc okropna. Woda burzyła się, podczas gdy z nieba padał ognisty deszcz. W końcu nadeszła ogromna fala. Gdy przeszła, po wspaniałej cywilizacji, żyjącej na ogromnej wyspie, nie pozostał żaden, nawet najmniejszy ślad..."

- No i koniec – Jan zatrzasnął książkę. – Podobało się?

- Tak, tak! – krzyknął uradowany Marek, niemal podskakując na łóżku. – Tatusiu, a możesz mi powiedzieć coś więcej o Alanydzie? Czy istniała naprawdę? – Oczy chłopca wręcz błyszczały z emocji.

- Atlantyda, ty mój mały bystrzaku – odpowiedział ze śmiechem. – Wiesz, niektórzy sądzą, że tak. I że była o wiele lepsza od naszej.

- To znaczy? – drążył temat chłopak.

Tajemnice Atlantydy - KOREKTAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz