Nie boję się marzyć, boje się tylko rozmarzyć
Obudziłam się rano, rozkołotana myślami wczorajszej nocy. Na niebieskich ścianach mojego pokoju widziałam odblask słońca, który wylewał się przez okno. Na krwistoczerwonym budziku, zobaczyłam, że jest dopiero siódma. Siódma.
Minęło siedem godzin odkąd zobaczyłam jak moja matka zatacza się wchodząc do salonu. Jak znów śmierdzi od niej alkoholem. Jak znów krzyczy abym przyniosła jej wody. Jak znów krzyknęłam na nią, że nie może tak dalej funkcjonować...
Ale zaraz jakie "znów". Nigdy jej się nie postawiłam, nawet jak przychodziła ciągle i ciągle zalana w trupa. Może i dobrze, że w końcu jej pokazałam, że nie mogę tak żyć. Że ona nie może tak żyć. Ale na nic to się nie zdało, bo rzuciła we mnie pustą butelką wódki lub innego świństwa.
W tamtej chwili nie wiedziałam czy śnię czy moja matka naprawdę rzuciła we mnie szklaną butelką. Na szczęście albo i nie, była tak pijana, że trafiła tylko w lampę stojąca na stoliku, która rozbryzgła się w drobny mak.
Nie chciałam nic więcej mówić. Nie miałam na to siły aby z nią walczyć, z jej alkoholem w krwi który przedostał się do mózgu i totalnie ją utomanił i zaprowadził do innego świata. Świata beze mnie i ojca.
Ojciec umarł półtora roku temu. Zniosłam to okropnie, tak naprawdę cały czas to znoszę ale daję radę, jest coraz lepiej, ból jest coraz mniejszy, a pustka w mojej głowie coraz bardziej się wypełnia przyjemnymi rzeczami. Lecz mama zniosła to na początku o wiele lepiej ode mnie. O dziwo za dobrze. Pierwszy miesiąc był dla niej ciężki, owszem. A potem było o wiele lepiej, jakby dostała nowe życie, ale po paru miesiącach zrozumiałam, że nie dostała nic nowego oprócz butelki wódki, z którą przestała się ukrywać kiedy pewnego dnia przyszła do domu i zarzygała cały salon, kuchnie i łazienkę. Nie wiedziałam co mam robić, jak jej pomóc. Dzwoniłam do krewnych, którzy przez pewien okres nam pomagali, lecz potem tylko się od nas odwrócili, ponieważ nie dostawali nic w zamian za swoją pomoc oprócz awantur matki.
Z rozmyśleń wyrwał mnie głos matki, która krzyczała do mnie, gdy szłam po schodach do swojego pokoju.
-Julia! Wróć! Pomóż m...- nawet nie była wstanie dokończyć zdania, bo próbując wspiąć się na kanapę spadła i zasnęła.
Kiedy wyrwała się z przemyśleń, z wczorajszej nocy zobaczyłam, że zbliża się ósma. Jest niedziela, a więc jak zawsze w niedziele wybiorę się do księgarni.
Szybko wzięłam prysznic, ubrałam się i związałam włosy chociaż tego nienawidziłam, ale nie miałam siły układać moich brązowych loków. Pomalowała rzęsy i brwi które podkreślały mojej zielony oczy. Miałam na sobie czarny golf, który podkreślał mój biust, a miał go ukryć. Oraz zwykłe jeansy. Wyszłam z pokoju i weszłam do kuchni aby zabrać stamtąd butelkę wody.
Mama wciąż leżała na kanapie, więc cicho przedostałam się do drzwi, aby się nie obudziła. Włożyłam blade, ale brudne conversy, kurtkę, zabrałam torebkę ze stolika i wyszłam.
Mróz który poczułam kiedy wyszłam z domu przeszył mnie od góry do dołu. Ale przy zimnie, które czułam w sercu był californijskim słońcem wśród zimnej Warszawy. Czymś tak małym, że przestałam go czuć po sekundzie staniu na podjeździe.
Kiedy doszłam do księgarni i otworzyłam jej drzwi poczułam tak bardzo mi znany zapach książek. Zapach który działa ukajająco jak nic. Był moim jedynym lekiem na ból. Był lekiem na strach przed jutrem. W tej chwili był wszystkim.
Wzięłam moją ulubioną książkę z półki i usiadłam pomiędzy regałami. Zanim się obejrzałam minęły dwie godziny. Jeżeli mamę by to obchodziło odchodziłaby już od zmysłów. Ale jej to nie obchodzi.
Odłożyłam książkę na półkę, podniosłam torebkę ziemi i zbierałam się do wyjścia. Jak zwykle pożegnałam się miłym machnięciem dłoni z Rickiem, czyli sprzedawcą który zawsze mnie ostrzega kiedy przychodzi szef, żeby sprawdzić czy ludzie kupują książki, a nie siedzą w jego klimatyzowanym pomieszczeniu i je czytają.
Chwyciłam zimną klamkę w tym samym czasie co ktoś inny po drugiej stronie. Puściłam ją, a on w tym samym czasie obrzucił mnie najgorszym grymasem na twarzy jaki w życiu widziałam. Chłopak miał blado różowe usta i brązowe oczy. Pieprzone brązowe oczy. Nogi się pode mną ugięły z nie wiadomo jakiego powodu. Widziałam już gdzieś te oczy. Jakbym zobaczyła kogoś kogo już kiedyś znałam i widziałam. Brunet ostatni raz na mnie spojrzał i poszedł w kierunku regału z którego wróciłam. Do ręki wziął oczywiście tę książkę, którą ja przed chwilą z ręki wypuściłam. Nie wiedziałam, że jakikolwiek chłopak może czytać "Małego Księcia". Do tego jak na złość był ubrany jakby właśnie wyszedł z kluby, gdzie Ci wszyscy ludzie są do siebie poprzylepiani potem i własnym podnieceniem. Sama czasem chodzę do takich klubów, a potem na następny dzień przychodzę do księgarni. Ale to ja. Jedyna na świecie osoba tak bardzo pokręcona, jak ja możliwe, że właśnie siedzi naprzeciwko mnie z "moją" książką.
Spojrzałam na zegarek. Nawet nie zauważyłam, że już dziesięć minut patrzyłam się na tego chłopka, który tak bardzo przypominał mnie i nie wiadomo czego wzbudzał moje zainteresowanie. Nie ze względu, że mi się podobał. Nawet go nie znałam, ale chciałam poznać. Chciałam zadać mu pytanie czego akurat Exupéry*? Nigdy z nikim nie rozmawiałam na temat książek. Moi znajomi woleli zawsze opowiadać co zdarzyło się na ostatniej imprezie, a nie w ostatnim rozdziale książki, którą właśnie czytają.
Chwyciłam za zimną metalową klamkę, która rozbudziła mnie z rozmyśleń. Pod wpływem wiatru pod moje stopy wtargnął biały kawałek papieru. Podniosłam i zobaczyłam grubą czcionką napis:
"Kurs języka angielskiego
Justin Drew Bieber
tel. 867430263"
Pokusa była za duża aby nie włożyć do kieszeni jeansów skrawka papieru. Daleka cząsteczka mnie wiedziała, że należy to do niego.
*autor "Małego Księcia"

CZYTASZ
Teach Me
FanfictionOjciec siedemnastoletniej Julii umiera, a jej matka wpada w alkoholizm. Dziewczyna załamuję się, lecz na jej drodze pojawia się Justin, który może wszystko odmienić, łącznie z Julią. Historia opowiadająca o miłości, zapomnieniu i o światełku w tunel...