Maliny: część druga

31 5 5
                                    


Lepka czerwona ciecz spływała po opuszkach moich palców. Uśmiechałem się złowieszczo. Czułem, że jestem kimś. Moja „ofiara" patrzyła się na mnie błagalnym wzrokiem, co nie ukrywam, podobało mi się.
- Nie, nie rób tego!
Uśmiechałem się tylko.
- No weź, nie bądź taki. Daj jedną!

Przenieśmy się teraz do podstawówki, zwanej podstazą. Jest to okres, kiedy dzieci przemieniają się w... dzieci. Dla wielu jest to bardzo przyjemny okres w życiu, dla innych przeciwnie. Uczymy się tu wielu nowych, przydatnych rzeczy. To tutaj dowiesz się, że jeśli nie masz drogich ciuchów, starszego rodzeństwa czy po prostu szczęścia, to możesz być gorszy od innych. Chcąc zabłysnąć, pewnie wpakujesz się w różne głupoty, znajdziesz się w nieodpowiednim miejscu i czasie.
Łatwo można się domyślić, że miałem to nieszczęście, lecz ja bym tego tak nie nazwał, ponieważ sporo mnie to nauczyło. W krainie mlekiem i miodem płynącej, tyle że bez miodu wplątałem się w „nielegalne" handle ekskluzywnymi towarami – mlekiem (koniecznie) czekoladowym, a także malinami z ogródka przy ulicy, za magazynkiem.

Niezliczoną liczbę razy ktoś trafiał „na dywanik" za bezczelne włamanie się do ogródka. Była to czynność zakazana przez dyrekcje, a woźny chyba dostawał podwyżkę za każdego, złapanego na gorącym uczynku, ucznia. Swoje zadanie wykonywał bardzo sumiennie z tak wielkim zaangażowaniem, że nikt nie był w stanie tego pojąć. Nie raz zdarzyło mu się posłać całą serie klapsów dla nieszczęśnika, który nie zdążył przeskoczyć płotu w miarę szybko.
Siedziałem wówczas w krzakach po drugiej stronie, uśmiechając się i pochłaniając zebrane owoce z ogródka. Uśmiechałem się, bo nigdy nie zdarzyło mi się zebrać „ochrzanu" za popełnione wykroczenia. Sądziłem, że w zbieraniu malin jestem lepszy i szybszy od innych.
Po maliny chodziło się całymi grupami. Grupę taką trudniej było złapać i rozpoznać. Całą akcje trzeba było dokładnie zaplanować, zebrać doświadczone już osoby w tym też osobę zbierającą zamówienia. Raz „zarobek" był bardzo opłacalny, raz wcale się nie opłacało, ale i tak znajdywali się chętni na dawkę adrenaliny i oderwanie od szkolnej rzeczywistości. Szkolna rzeczywistość jednak uległa nieoczekiwanej zmianie.

Dzisiejszego popołudnia Maciek ogłosił, że dziś się bardzo opłaca iść do ogródka. Za dwie garści malin dostaniemy aż trzy mleka, jedno „normalne" i dwa czekoladowe. Był to bardzo dobry interes, ponieważ jedno mleko czekoladowe „chodziło" po dwa złote, za które można było w sklepiku szkolnym nabyć wiele słodyczy.

Miałem lekki problem z zebraniem drużyny. Kilka osób się rozchorowało, a pozostałe kilka było zajęte grą w gumę z dziewczynami. Ostatecznie trzeba było wziąć jedną osobę niedoświadczoną. Było to pewnym ryzykiem, ale jak to się mówi „bez ryzyka nie ma gry". To też udałem się do Sebiego, siedzącego na murku. Rzucał właśnie kapsle po piwie do okna piwniczki. Kilkoma nawet celnie trafił!
- Siema Sebi.
- Co chcesz?
- Cho z nami do ogródka.
- Do ogródka?! – zdziwił się.
- No chodź! Łukasz też idzie.
Sebi chwile się zamyślił, potem wstał, rozprostował się i dumnym głosem powiedział.
- Dobra, ale ja też coś chce.
- Zjesz sobie kilka na miejscu. Chodź!

Sebi poszedł ze mną za magazynek gdzie miałem spotkać się z Łukaszem i Maćkiem. To było łatwe, chłopak nawet się nie targował. Po prostu poszedł z nami. Wzięcie Sebiego oznaczało brak straty mleka (nikt mu o tym nie wspomniał, inaczej wzięcie go byłoby nie opłacalne). Gdy dotarliśmy za magazynek, trzeba było przedstawić plan dostania się do ogródka. Maciek nie chciał podrzeć nowych spodni, więc stanął na czatach. Idealnie miejsce do obserwacji otoczenia był śmietnik zaraz za magazynkiem. Gdy się na nim stanęło można było wyjrzeć znad magazynku. Przecież nikt nie spodziewałby się, że jakiś dzieciak będzie obserwował każdy ruch woźnego z góry... dosłownie. Podczas gdy Maciek. wdrapywał się na śmietnik – Ł oznajmił, że potrafi szybko biegać i pójdzie ostatni, a wyjdzie pierwszy z jedną garścią malin. Kiwnęliśmy głową na znak zgody, wtedy Maciek krzyknął.
- Chłopaki, czysto. Woźny podlewa krzaki.
Zrzuciliśmy plecaki, Łukasz schował je za śmietnik, gdy ja podbiegłem do ogrodzenia. Zacząłem się po nim wspinać.
- Sebi, dawaj szybko! – ponaglałem
Chłopak pokracznie, krok po kroku wspinał się po ogrodzeniu. Nie mogłem pozwolić sobie na dłuższe czekanie. Wskoczyłem w gęste krzaki. Przeciskając się pomiędzy grządkami buraków, wypatrywałem Sebiemu, któremu właśnie udało się przeskoczyć przez ogrodzenie. Chwilę po nim Łukasz dwoma susami przeskoczył ogrodzenie bez najmniejszej trudności.
- Chłopaki, tutaj! – wychyliłem się zza drzewek porzeczkowych.
Podbiegli do mnie. Łukasz nie wytrzymał i wskazał Sebiemu krzaki z malinami. Od tych krzaków oddzielał nas dość szeroki zbiornik wodny. Chłopaki przeskoczyli nad zbiornikiem pełnym deszczówki. Moją uwagę rozproszyła jednak dziwna cisza, przecież była przerwa, a od pewnej chwili nie słychać było ani jednego dzieciaka.

Przy furtce zaraz za grządkami zauważyłem ruch. Machnąłem chłopakom, że coś jest nie tak i żeby uciekać. Sam przeskoczyłem nad deszczówką, a Łukasz pociągnął najnowszego członka drużyny za sobą.
Znaleźliśmy się w środku ozdobnych krzaków.
- Co jest? – wyszeptał Łukasz.
-Chyba woźny. Słyszysz?
-Nic nie słysze...
-No właśnie. Ej, gdzie Sebi?
Obejrzałem się wokół, Sebastian siedział w malinach. Dlaczego on tam polazł?! Teraz gdy może złapać go woźny? Podkradłem się do nieostrożnego kolegi.
-Co ci? – zapytałem
-No maliny jem, nie widać?
-Ty ich nie jedz, tylko zbieraj – warknąłem
-Ale mówiłeś, że mogę.
-Ale już nie możesz.
Sebi patrzył się teraz na mnie smutnym wzrokiem.
-No weź kilka i cho do Łukasza.
Wróciłem się do miejsca, w którym się wcześniej ukryliśmy, po chwili dołączył do mnie Sebi
-No i szo z nym? – wymamrotał Sebi z ustami pełnymi owoców.
Dopiero teraz zauważyłem, że pozbierał same zgniłe albo przejrzałe. Chyba mamy zupełnie inne gusta co do malin...
Łukasza faktycznie nie było na miejscu, już drugi gdzieś poszedł. Usłyszałem jakiś dziwny, nienaturalny, powtarzający się dźwięk. Coś jak piszczenie, a bardziej skomlenie czegoś
-Sebi, chodź!
-Czeffaaj! Jem.
Poszliśmy w stronę dźwięku. To Łukasz. siedział przy studni, trzymając się za nogę. Miał łzy w oczach i ręce w krwi.
-Co sobie zrobiłeś?
-Ałł! Nie wiem. Tam był taki... takie. I kopnąłem go, a on... on zapiszczał, ugryzł mnie i do was poszedł.
-Ale co? Pies?
-Sebi, nie uśmiechaj się głupio. To boli ałł! – powiedział Łukasz. cały w łzach.
-Dlaczego nic nie mówiłeś. Jakbyśmy przyszli to by się wystraszył, bo więcej by nas było.
-A... ale to nie był pies...



To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Dec 23, 2015 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Schoolpasta [Przerwa w pisaniu]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz