Be my routine

3.5K 279 278
                                    

- Trzy funty i paragon - powiedział wysoki chłopak wręczając starszej kobiecie resztę.

- Dziękuję, wesołych świąt!

Ostatni klient wyszedł. Harry zabrał się do sprzątania i układania wszystkich sprzętów i produktów.

Cukiernia "Yummy" była jedynym sklepem, który był otwarty codziennie, niezależnie od dnia. Również w Wigilię.

Dwudziestoletni Harry Styles był jedynym pracownikiem tejże cukierni. Na jego głowie był cały ten niewielki biznes, z którego się utrzymywał. Cukiernia była chętnie odwiedzana, codziennie przychodziła tu masa klientów, nawet w święta. Odkąd rodzice Stylesa zginęli w wypadku, biznes spoczął na nim. Była to dla niego praca, ale jednocześnie przyjemność. Uwielbiał sprawiać, że ktoś się uśmiecha. Kąciki jego ust natychmiast podnosiły się do góry, widząc zadowolonego klienta.

Nagle, mu swojemu zdumieniu usłyszał dzwonek, a chwilę później do lokalu wleciał chłodny powiew wiatru. Odwrocil się ku drzwiom i od razu się uśmiechnął.

- Emma - powiedział - co tu robisz, księżniczko?

Pięcioletnia dziewczynka weszła za ladę i swoimi krótkimi ramionami objęła nogi lokowatego, na co cicho się zaśmiał i wziął szatynkę na ręce.

- Mam ciepłe bułeczki, masz ochotę? - spytał, patrząc w jej niebieskie oczy, które błyszczały.

Pokiwała głową.

Emma pochodziła z biednej rodziny. Jej rodzice przyjaźnili się z rodzicami Harry'ego. Dlatego chłopak zawsze dawał małej świeżo upieczone bułeczki.

- Dziękuję - wyszeptała, odbierając od niego pakunek.

- Nie ma za co, mała - uśmiechnął się do niej.

- Muszę iść. Pa, Harry! - pomachała mu.

- Pa - odrzekł, ponownie się uśmiechając.

Gdy dziewczynka opuściła cukiernię, chłopak poszedł na zaplecze, gdzie pogasił światła i wyłączył wszystkie urządzenia. Potem ciepło się ubrał, po czym wyszedł tylnym wyjściem, zapominając o czymś ważnym.

×

Dwudziestojednoletni szatyn błąkał się po miasteczku, rozglądając się po okolicy. Małe płatki śniegu spadały na jego znoszoną bluzę i gęste włosy. Był środek grudnia, więc wieczory stawały się coraz zimniejsze. Nie przejmował się minusową temperaturą i wiatrem. Zdążył się do tego przyzwyczaić.

Ze smutkiem patrzył na rozświetlone domy i mieszkania, w których krzątali się ludzie. Byli tacy szczęśliwi. Posiadali wszystko, co sprawiało, że tacy byli. Mieli rodzinę, pracę, pieniądze, jedzenie i co najważniejsze - dom. Ciepły, przytulny dom. Louis go nie miał.

Zawsze się zastanawiał, jakie to uczucie mieszkać w prawdziwym mieszkaniu, które byłoby tylko jego. Pragnął tego od dawna. Od urodzenia przebywał w domu dziecka, a teraz, gdy był już dorosły, musiał radzić sobie sam, co nie wychodziło mu zbyt dobrze. Nie miał gdzie mieszkać, przez co praktycznie cały czas był chory. Nie miał co jeść z powodu braku pieniędzy. Czasami zarobił coś zbierając owoce i warzywa w jakimś małym gospodarstwie, ale teraz, gdy była zima, nie potrzebowali już pracownika.

Gdy był młodszy, wyobrażał sobie, że w Wigilię wraz z kochającymi go rodzicami czeka na pojawienie się na niebie pierwszej gwiazdy. Jednak jego marzenie się nie spełniło - nie zyskał rodziny, ciepła ani miłości. Zawsze się zastanawiał, jaka była jego matka i dlaczego go porzuciła. Czy aż tak bardzo zawinił swoim przyjściem na świat? To nie była jego wina, że się urodził, nie miał na to wpływu.

Be my routine || Larry Christmas one shotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz