All I Want For Christmas Is You.

485 40 2
                                    

Powoli otwieram oczy. Ponieważ łóżko w pokoju ustawione jest naprzeciw ogromnego okna, swoistą rzeczą jest to, że właśnie przez nie wyglądam. Dla moich śpiących oczu jest to jeszcze zbyt abstrakcyjny kolor, gdy rozciąga się przede mną morze bieli. Jedynym dostrzegalnym kontrastem do niego jest błękitne niebo i głęboko niebieska Tamiza.
Swoją twarz zwracam tym razem w jego kierunku. Jego ciemne włosy pozostają rozwalone na białej pościeli, tworząc dokładnie ten sam kontrast, który widziałam za oknem. Jego twarz jest tak spokojna jak u anioła. Jego naga klatka piersiowa równomiernie unosi się w górę po czym opada w dół. Jego ręce pozostają ciasno owinięte wokół mojego ciała, jakby nawet przez sen bał się, że mogłabym uciec. Swoimi palcami podążam od jego mostka w górę, przez jego cudowne usta, aż do jego włosów, w które po chwili je wplatam. Nie wiem skąd się u mnie to wzięło, ale uwielbiam trzymać swoje dłonie w czyichś włosach. Ale w jego już po prostu uwielbiam. Są to nasze pierwsze spędzone razem święta i nie mogę uwierzyć, że spędzam je razem z nim. Nie sądziłam, że po tym wszystkim będzie chciał mnie ponownie. Ale jednak prawdziwa miłość jest w stanie przezwyciężyć wszystko.
Patrząc tak na niego czuję jak te wszystkie motyle wręcz szaleją na jego widok. Czuję jak moje serce przyspiesza coraz bardziej z każdą kolejną sekundą podziwiania jego piękna. Kocham go. Zdecydowanie kocham go najbardziej na świecie.
Powoli wyplątuję swoje palce z jego kręconych włosów i przekręcam się tak, że moja twarz schowana jest w zagłębieniu jego szyi. Składam na niej drobne pocałunki, radując się tymi świętami jak najbardziej się da.
- Brad - szepczę delikatnie, próbując go obudzić. - Bradley wstawaj.
Nie wiem czym jest to spowodowane, lecz wraz z moimi słowami brunet przyciąga mnie jeszcze bliżej siebie, ściskając niczym pluszowego misia.
- Nie chcę wstawać. - Marudzi, chowając swoją twarz w moje włosy.
- Ale są święta! - Staram podnieść się do pozycji siedzącej, co równa się z niemałym trudem z powodu mocno owiniętych wokół mnie ramion Brada.
Jednakże widząc jak bardzo podekscytowana jestem, puszcza mnie wolno samemu opadając leniwie na moją poduszkę. Zarzucam na siebie jego szary sweter, który pewnie bardzo pasuje do moich krótkich, czerwonych spodenek w renifery i podchodzę do okna. Teraz krajobraz nieco różni się od tego, który widziałam. Niebo przybrało jasnoniebieską barwę dzięki pojawieniu się na nim Słońca. Pojawiły się również niewielkie obłoczki, przypominające owieczki. Nagle czuję jak oplata mnie w talii swoimi ciepłymi dłońmi, wywołując dreszcze w dół mojego kręgosłupa.
- Piękny widok, prawda? - Opieram swoją głowę o jego ramię.
- Prawda. - Uśmiecha się ciepło, po czym spogląda na mnie. - Ale i tak to ty jesteś najpiękniejsza.
- Lizus. I tak nie powiem Ci, co dostaniesz pod choinkę. - Śmieję się, dając mu całusa w policzek na pocieszenie.
Brad mimo wszystko próbuje wyciągnąć ode mnie nieco informacji, jednak ja twardo stoję przy swoim. W odpowiedzi na mój brak współpracy z nim, kładzie jedną rękę pod moje kolana a drugą na moich plecach.
- Odstaw mnie na ziemię! - Piszczę, a uśmiech nie znika z mojej twarzy.

* * *

- Ostatnio jadłem tak pyszne pieczywo, gdy byliśmy we Francji. - Zachwyca się Brad, konsumując małą bułeczkę z dżemem.
Wygląda zjawiskowo w zwykłej czarnej koszulce i czarnych spodniach. Jeszcze dochodzą do tego jego rozwalone włosy, ponieważ stwierdził, że dziś nie potrzebuje ich układać. Widząc jak się w niego wpatruję, uśmiecha się do mnie promieniście. Momentalnie robi mi się ciepło w środku, widząc, że nareszcie jest szczęśliwy, bo tego chciałam najbardziej na świecie. Po tym co przeszliśmy przez ostatni rok, zaczęłam wątpić, że kiedykolwiek w naszym życiu przyjdą dobre momenty a jednak siedzimy tutaj razem.
Nagle jego telefon zaczyna wibrować, więc Brad wyciera prędko swoje ręce w serwetkę i odbiera połączenie. Wraz ze swoim rozmówcą porozumiewa się pół słówkami i lakonicznymi wyrazami, które wcale nie pozwalają mi odkryć o czym tak naprawdę rozmawiają. Wtem także i mój telefon zaczyna wibrować, informując mnie przychodzącym połączeniu. Na wyświetlaczu pojawia się zdjęcie mojego brata, więc z radością odbieram.
- Wesołych Świąt! - Mówię mu na powitanie.
- Wesołych Świąt. - Odpowiada mi, lecz jego głos nijak odnosi się do słów, które wypowiada.
- Johny, coś się dzieje? - Pytam zmartwiona.
Przez chwilę słyszę jedynie jego oddech, ale w końcu decyduje się do mnie odezwać:
- Siostra, nie damy rady.
- Ale o czym ty mówisz? - Pytam, będąc całkowicie zdezorientowaną; o co może mu chodzić?
- Tori, nie damy rady przyjechać do was. - Mówi smutno. - Drogi są tak u nas zasypane, już u sąsiada jakiś kierowca rozwalił płot. Mama boi się już nawet na pieszo do sklepu iść, a co dopiero jechać taki kawał do ciebie.
- Och, rozumiem. - Mam tylko nadzieję, że przez telefon nie słychać, jak przełykam te wszystkie łzy zbierające się w moim gardle. - Dojedziecie, kiedy będziecie mogli.
- Um, bo właściwie to z tym chyba też będzie problem..- Jego głos jest jeszcze bardziej przygnębiony. - U nas ciągle pada, chyba od jakiś dwóch dni.
Sama już nie mam pojęcia co powinnam mu odpowiedzieć, więc okłamuję go, że przyszli do nas fani, którzy chcą zdjęcia i tak rozłączam się z nim.
- Kochanie, jest mały problem. - Brad drapie się nerwowo po karku. - Dzwonił James i mówił, że są strasznie opóźnione loty do nas. Mogą się nie wyrobić na dziś. O ile w ogóle się wyrobią.- Tłumaczy ich, ale mimo to robi mi się ogromnie przykro.
Planowaliśmy te święta od kilku miesięcy i gdy wreszcie wszystko szło po mojej myśli, wszystko nagle się popsuło. Tristan zadzwonił do nas dwa dni temu, że Anastasia złamała sobie nogę, więc logiczne jest, że oni się nie pojawią. Connor natomiast poleciał wraz ze swoją dziewczyną do jej rodziców, więc jego pewnie też nie będzie przez tę pogodę. To są chyba pierwsze święta, w których nie cierpię śniegu. Nie będzie ani mojego brata z rodzicami, ani naszych przyjaciół i rodziny Brada. Naprawdę rodzinne święta. Naprawdę nie mogę poradzić nic na to, że z moich oczu wydostają się gorące łzy. Rozumiem, że to nie jest zależne od nich, jednakże nie zmienia to faktu, że wciąż jest mi przykro.
- Jejku, kochanie - Brad wstaje i podchodzi do mnie. - James obiecał, że stanie na głowie, ale będą tutaj. Poza tym, będzie twój brat z nami, będzie ci raźniej.
- Nie będzie. Zasypało ich. - Wyznaję, wycierając łzy z moich policzków.

All I Want For Christmas Is You || Bradley Simpson One ShotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz