Rozdział 18

2.3K 215 7
                                    

- Nie jesteś Migdardianką - zaczął Loki, a ja parsknęłam.
- A niby kim? - zapytałam, uśmiechając się drwiąco. Jak mogłam nią nie być, skoro odkąd pamietam, mieszkam tutaj?
- Ravenką. Nic nie mów, wiem, że nie znasz takiej rasy. Właściwie, naprawdę mało kto ją zna, większość uważa was za stwory z legend, tak jak wasze ziemskie syreny - uśmiechnął się pod nosem. - Ale ja mam przed sobą żywy okaz, nikt nie wmówi mi przecież, że cię tu nie ma - zaśmiał się, po czym gestem wskazał, abym usiadła, co też zrobiłam.
- Opowiedzieć ci bajkę? - zapytał niewinnie, co trochę mnie rozśmieszyło.
- No proszę, czekam - powiedziałam, ciekawa tej całej legendy. Właściwie, naprawdę udało mu się rozbudzić moją ciekawość. Ravenka?
Nagle Loki wyciągnął do mnie dłoń. Spojrzałam na niego zdzdziwiona, na co ten tylko lekko skinął głową, abym chwyciła jego rękę. Po chwili wahania, zrobiłam to.
Zakręciło mi się w głowie. Zamknęłam oczy czując, jak odpływam. Nagle wszystko ustało. Otworzyłam oczy, ciekawa tego, co się stało.
Mu mojemu zaskoczeniu, staliśmy teraz na jakiejś skalistej ziemi, panowało tu piękne, ciepłe lato. Wokół nas chodziło wielu ludzi... Ludzi? Nie byli ludźmi. Mieli skrzydła, w różnych kolorach. Zielone, niebieskie, fioletowe... Takie, jak moje. Nigdzie jednak nie widziałam czarnych. Rozejrzałam się. Wyglądali na zwykłe społeczeństwo. Robili zakupy, chodzili z dziećmi na spacery... I zdawali się nas nie widzieć. Zastanawiałam się, czy byli tym, czym ja? Lekko ścisnęłam dłoń, zapominając, że nadal trzymam rękę boga. Szybko ją puściłam. Ten spojrzał na mnie tylko z uśmiechem i powiedział:
- Jesteśmy w Jotunheimie.
- Jak to? Oni nie wyglądają mi na lodowe olbrzymy - stwierdziłam z przekąsem.
- Bo nimi nie są. Już opowiadam. Widzisz tych ludzi? To Raveńczycy, twoi przodkowie. Tak, przodkowie, przenieśliśmy się setki tysięcy lat wstecz - widząc moją minę, położył mi rękę na ramieniu, a ja poczułam się jakoś nieswojo.
- Co tu robimy? - zapytałam
- Opowiadam ci historię, znaną wszystkim Asgardczykom. Czas, byś i ty ją poznała - zamilkł na chwilę, jakby szukając słów, lub budując napięcie, po czym odezwał się ponownie - Kiedyś, gdy Jotunheim nie istniał, miejsce to nazywało się Ravenią. Rządzone było przez dwie królowe, Maritę i Korię. Marita była kobietą stanowczą, inteligentną, lecz temperamentną i upartą. Zawsze kierowała się sercem. Koria była jej przeciwieństwem, spokojna i zdystansowana, była głosem rozsądku Marity. Razem rządziły sprawiedliwie i dobrze. Dzięki nim, Ravenia była jedynym miejscem, które nie znało wojny. Jednak nastały ciężkie czasy, susze i klęski żywiołowe. Nie minęło wiele czasu, a Ravenia zaczęła upadać. Mieszkańcy głodowali, wielu zostało bez dachu nad głową. Królowe starały się pomóc, jak mogły, rozdały cały majątek ubogim i potrzebującym, w nadziei, że za chwilę nastanie urodzaj. Jednak tak się nie stało - powiedział, po czym znowu zakręciło mi się w głowie. Chwilę potem otoczenie, w jakim przebywaliśmy, zmieniło się. Staliśmy w tym samym miejscu, lecz wyraźnie zmienionym przez biedę i zniszczonym przez czas. Wokół nas szalał wicher i padał śnieg. Loki kontynuował swoją opowieść:
- Sytuację Ravenii wykorzystała rasa okrutna i barbarzyńska. Lud lubujący się w walce i wojnie, Jotunowie. Lodowe olbrzymy. Zaatakowali bezbronną planetę, zupełnie nie przygotowaną na starcie - chwilę potem byliśmy gdzieś indziej, jednak tym razem nie zakręciło mi się w głowie. Staliśmy w zamku. Moim oczom ukazały się dwie kobiety w diademach, rozmawiające z gromadą lodowych olbrzymów.
- Nie oddamy wam Ravenii! - krzyknęła kobieta o białych włosach i czarnych skrzydłach - Najpierw będziecie musieli pokonać mnie - powiedziała, chwytając za sztylet. To na pewno Marita pomyślałam.
- Nas. Nie oddamy królestwa takim potworom jak wy - potwierdziła spokojnie kobieta o białych skrzydłach i anielskim wyglądzie. To musiała być Koria. Ona także zdobyła miecza.
Wtedy jeden z lodowych olbrzymów zaatakował kobiety, a za nim ruszyła reszta. Walczyły dzielnie.
Jednak nie były w stanie bronić się długo. Nagle powietrze przeszył okrzyk bólu, a ja zobaczyłam, jak kobieta o wyglądzie anioła pada martwa na ziemię. Do jej martwego ciała podbiegła Marita i gorzko nad nim zapłakała, zapominając o walce. Kiedy zobaczyła, że lodowe olbrzymy nadchodzą, krzyknęła w akcie desperacji:
- Zabraliście mi ją! Potwory! Obyście nigdy nie zaznali spokoju od naszych sojuszników! - po jej policzkach zaczęły spływać łzy, po czym jednym szybkim ruchem przebiła się sztyletem.
Krzyknęłam, po czym Loki objął mnie ramieniem. Nie uciekłam. Chwilę potem znów byliśmy w domu.
- Co było dalej? - zapytałam, siadając na łóżku.
- Dwa dni później przybyli wysłannicy Odyna i zabrali dwa ciała do Asgardu, by tam wyprawić im pogrzeb. Jednak ku zdziwieniu medyków, gdy z ciała Marity wyjęto sztylet, ta ocknęła się - powiedział, a ja zapytałam:
- A co z Korią?
- Ona zginęła. Jak sama mogłaś zauważyć, zginęła od jotuńskiego oręża. Marita przebiła się własnym sztyletem, prawdopodobnie zaczarowanym. Była bardzo inteligentną kobietą - wyjaśnił, a ja wszystko zrozumiałam.
- Upozorowała swoją śmierć, aby Jotuni jej nie zabili - stwierdziłam, a Loki przytaknął. - Co było z nią dalej?
- Wraz z kilkunastoma ocalałymi, jedynymi ocałałymi z Rzezi Raveńskiej, zamieszkała w wiosce wydzielonej dla specjalnie dla nich przez Odyna.
- Czyli kończy się całkiem nieźle - uśmiechnęłam się.
- Niekoniecznie. Tylko wersja znana przeciętnemu mieszkańcowi. Ty poznasz wersję rozrzerzoną, czyli co było dalej - spojrzał na mnie protekcjonalnie, po czym opowiadał dalej - Marita bardzo zmieniła się, gdy straciła Korię. Pogrążyła się w żalu, a z biegiem czasu żal zmienił się w rozgoryczenie i zazdrość - westchnął Loki podchodząc do okna.
- Zazdrośc? - powtórzyłam, podchodząc do niego.
- Tak. Zazdrościła Odynowi władzy, w swojej wiosce nie była już królową. Nie chciała się podporządkowywać. Pewnego dnia zebrała wszystkie Raveńskie dzieci i zaczarowała je tak, aby były jej posłuszne. Wraz ze swoją dziecięcą armią ruszyła na sąsiednią wioskę. Zabili wszystkich. Ruszyliby dalej, gdyby nie powstrzymali ich Asgardzcy żołnierze. Złapali wszystkie dzieci, lecz Marita uciekła. Dzieci wróciły do rodziców, a za kobietą ruszyły poszukiwania.
- To straszne... Znaleźli ją? - zapytałam.
- Tak, znaleźli, po wielu latach. Kiedy już myślano, że rozwiązano problem z Maritą, zeznania jednej z osób, które ją widziały, wprawiły wszystkich w osłupienie - powiedział, patrząc mi w oczy.
- Co się stało? - zapytałam, lekko przestraszona, bo w jego oczach zobaczyłam dziwny błysk.
- Starzec z Misserdon, małej miejscowości w której znaleziono Maritę, doniósł nam, że niewiele wcześniej urodziła ona dziecko. Jednak w chwili zatrzymania, dziecka z nią nie było. Nie znaleźliśmy go, tak, jakby rozpłynęło się w powietrzu. Być może je zamordowała, jednak tego nie wiemy, a ona sama po dziś dzień nie chce nam tego wyjawić...
- Chwila, to ona... Żyje? - zapytałam z szeroko otwartymi oczami.

NiespokojnaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz