Właściwie był człowiekiem całkiem wysokim. Zwłaszcza przy swoim o wiele niższym przyjacielu, którego wzrostu nie dodawała nawet jego charakterystyczna, wyprostowana postawa żołnierza. W dodatku był mężczyzną, nawet mimo swoich bujnych loków, okalających gładko jego szczupłą twarz z wysokimi, wystającymi kośćmi policzkowymi, których zresztą nie jeden mu już pozazdrościł. Był ubrany w spodnie od garnituru, eleganckie buty i ciemny płaszcz, sięgający mu za kolana. Jego postawiony kołnierz otaczał zawiązaną w pośpiechu granatową arafatkę, która niespokojnie podskakiwała w rytmie przyśpieszonych kroków postaci. Bo mężczyzna był właśnie w ruchu, z zaniepokojoną miną prawie że biegł w kierunku, który mógł znać tylko on. A za nim właśnie włóczył się ten mały, śmieszny człowiek, jak zwykle zdenerwowany zachowaniem przyjaciela.
- Czy choć raz mógłbyś mi powiedzieć, dokąd zmierzamy?! - krzyknął po raz kolejny, zniecierpliwiony. I to wcale nie bez powodu, w końcu ten drugi całkowicie go ignorował aż od momentu, w którym dostał tajemniczą wiadomość i natychmiast wybiegł z domu, automatycznie wymagając od niego zupełnie tego samego.
- Mamy sprawę, John, mamy sprawę! - wrzasnął radośnie, tylko na moment obracając się w stronę pana Watsona.
Mężczyzna wstrzymał się na chwilę z wykorzystywaniem niemalże cudownego momentu, w którym słynny Sherlock Holmes raczył łaskawie zwrócić na niego uwagę, ponieważ zauważył, że ten i tak jest już w trakcie wykonywania kolejnej czynności. Obserwował chwilę, jak zatrzymuje się, jednocześnie wzywając taksówkę zdecydowanym głosem. Po chwili obaj znaleźli się w pojeździe, który zatrzymał się specjalnie dla nich, a ten mniej zorientowany zdecydował się po raz kolejny odezwać.
- Wczoraj też mieliśmy sprawę - trafnie zauważył John. - I przedwczoraj, i we wtorek, i w poniedziałek - wymieniał, zachowując poważną, jednak lekko zirytowaną minę. - Ale wtedy nie zrywałeś się z miejsca po jednym małym sms-ie - mówił spokojnie i powoli, choć w rzeczywistości miał już dosyść gierek pod tytułem "zdobądź zainteresowanie zadufanego w sobie Sherlocka". - Dlaczego ta sprawa jest dla ciebie taka wyjątkowa?
Były lekarz wojskowy zwrócił wzrok prosto na tęczówki swojego doprowadzającego do szału towarzysza. Ten natomiast szybko odwrócił głowę w kierunku jazdy i zaczął wypowiadać słowa mniej więcej z prędkością pocisków wyrzucanych z karabina:
- Lestrade poinformował mnie, że dzisiaj rano anonimowy obywatel zgłosił telefonicznie obecność przyszłego samobójcy na dachu St Barth's Hospital. Lestrad zwołał swoją radosną ekipkę idiotów i razem pojechali na miejsce, żeby powstrzymać skoczka. Jednak, zanim zdążyli cokolwiek zrobić, ten po prostu spadł na ziemię.
Zrobił chwilową przerwę, by wziąć głęboki oddech oraz rzucić kolejne krótkie spojrzenie w stronę Johna. Cokolwiek miał jeszcze do powiedzenia, świat nie dostąpił zaszczytu poznania tej treści, gdyż rolę wypowiadającego się natychmiast zajął jego kolega.
- Więc... Chcesz mi powiedzieć, że zainteresował cię zwykły samobójca? - spytał ostrożnie, jakby miało mu to czymś grozić.
Sherlock pokręcił szybko głową z niezadowolenia, po czym znów zaczął mówić, tym razem jeszcze mocniej akcentując słowa.
- Nie, pewnie, że nie! - krzyknął na początek, niemalże ze złością. - Czy to nie oczywiste, że chodzi o rozbite jajko?! - zapytał takim tonem, jakby to rzeczywiście była najbardziej podstawowa wiedza, o której każdy powinien mieć jak największe pojęcie.
John Watson uniósł swoje wysłużone dłonie w geście zrezygnowania. Mimo że naprawdę chciał wiedzieć, co takiego się stało i dlaczego wpłynęło to tak bardzo na przedziwnego socjopatę, nie miał siły już dłużej być traktowanym w ten sposób. W dodatku był pewien, że w końcu będzie do czegoś potrzebny, a wtedy na pewno wszystkiego się dowie. No, a przynajmniej większości. Dlatego też nie odzywał się już więcej i starał się zachowywać, jakby ta rozmowa w ogóle nie miała miejsca. Co nie było raczej szczególnie trudnym zadaniem, zwłaszcza w obecności owego Sherlocka Holmesa, który wyglądał, jakby zapomniał o niej już kilka minut temu.
Resztę drogi panowie spędzili w całkowitej ciszy, czasami przerywanej tylko nieświadomym wypowiadaniem pojedyńczych słów na głos przez osobę uważaną przez wszystkich, do których grona zalicza się również, a właściwie zwłaszcza, on sam, za tą inteligentniejszą i mądrzejszą.
Wreszcie samochód zatrzymał się, zgodnie z poleceniami prowadzącego "wycieczki", jedną przecznicę od miesca docelowego, tak, że na nogach musieli jeszcze pokonać całe kilkadziesiąt metrów. John nawet nie próbował pytać o ten dziwny zabieg, nie miał już ochoty przysłuchiwać się głupim narzekaniom wyższego. Dlatego też po prostu pobiegł za nim, kiedy ten praktycznie po samym zahamowaniu taksówki natychmiast opuścił pojazd i wyruszył w stronę wysokiego budynku.
Całe miejsce zdarzenia było dokładnie obwinięte policyjną taśmą - tak, jakby miała ona niesamowite umiejętności chronienia dowodów przed brudem świata zewnętrznego. Otaczały ją całe tłumy ciekawskich, choć, sądząć po minach, niezbyt spostrzegawczych, czy też tym bardziej bystrych gapiów, natomiast w środku zgromadziła się kilkunastoosobowa załoga przedstawicieli londyńskiego Scotland Yardu. Przyjaciele bez zastanowienia podeszli do świętej bariery, której dodatkowo strzegła sierżant Sally Donovan. Ta, z niezadowoloną miną, od razu sama umożliwiła im przejście, podnosząc część luźnego ogrodzenia. Mężczyźni pospiesznie pod nim przeszli, wsłuchując się przy okazji w jakiś obraźliwy tekst, który jak zwykle wyszedł z jej ust i skierowany był pod adresem Holmesa.
Znany dzięki gazetom oraz pewnemu blogowi duet zbliżył się do skupionych mniej więcej w jednym miejscu policjantów. Lestrad, który był jednym z nich - tym poddenerwowanym, stojącym ze skrzyżowanymi rękami, na widok detektywa machinalnie otworzył usta, jednakże obiekt, do którego zamierzał się zwrócić, nawet na niego nie popatrzył. Po prostu przepchał się odrobinę niegrzecznie przez wielkie zgromadzenie i sam stanął tuż nad elementami wielkiego dzieła, zwanego przez innych "nieszczęściem", czy może nawet "zbrodnią". Jego bardziej uprzejmego towarzysza już nawet to nie zdziwiło. Idąc w ślady przewodnika, przeszedł między zdezorientowanymi stróżami prawa, a by podkreślić fakt większej kultury lub lepszego wychowania parę razy rzucił do kogoś losowe "przepraszam".
Na początku, od razu po znalezieniu się tuż obok martwego mężczyzny, wzdrygnął się lekko, po czym złapał się za głowę. Człowiek ten miał na sobie długi, ciemny płaszcz z postawionym kołnierzem i ciemne włosy. Kiedy lekarz zobaczył w wyobraźni obraz swojego przyjaciela spadającego zupełnie z tego samego budynku, a dodatkowo prawie że w to samo miejsce, bał się, że może nie wytrzymać. Zamknął na moment oczy, powtarzając w myślach zdania: "On żyje, John, żyje! Nic takiego się nie wydarzyło, to była tylko iluzja. Uspokój się!". Ale jak miał się uspokoić, przypominając sobie o momencie, w którym widział jego śmierć oraz o całych dwóch latach spędzonych bez niego, pogrążony w całkowitej rozpaczy? Pozostała mu tylko próba zajęcia mózgu czym innym, przy czym najlepszym pomysłem wydawała się oczywiście sprawa nieszczęsnego samobójcy.
Teraz stali razem, oboje przyglądywali się wszystkim puzzlom, które dla Johna wyglądały, jakby każdy został wyjęty z innej układanki. Z miny Sherlocka można było jednak wyczytać zupełnie odmienną opinię. Jego usta wygięte były w delikatny uśmieszek, oczy dodatkowo wyrażały zdecydowanie w tej sytuacji niepoprawną radość. Lekarz spojrzał na jego twarz, zmarszczył brwi i ponownie spróbował skupić się na połączeniu tego wszystkiego w spójną całość. Wzrokiem objął cały obszar pokryty całkiem świeżą krwią. Na nim znajdował się główny obiekt - samobójca. Leżał na ziemi twarzą w dół, a jego bezwładne ręce i nogi rozrzucone były na wszystkie możliwe strony. I do tej pory właściwie wszystko mogłoby się wydawać całkiem normalne, bo co miałoby być nienaturalnego w dziwnej pozycji człowieka, który przed paroma chwilami zleciał z dużej wysokości, albo wielkiej ilości rozlanej wokół niego krwi. Całej tajemniczości i dziwności dodawały jednak tej sprawie dwa malutkie szczególiki.
Duża, czerwona kokarda równiutko zawiązana na głowie samobójcy oraz... Rozbite obok niego surowe jajko.
*
Tak jest, ludzie, wreszcie piszę o Sherlocku! Nie będzie to raczej szczególnie długie opowiadanie, w każdym razie mam na nie pomysł i może coś ciekawego z tego wyjdzie :p
Także zapraszam do czytania, głosowania, oceniania, komentowania i obserwowania :D
Do następnego rozdziału, kiedyś tam! c:

CZYTASZ
Miss U 🔎 Sherlock
RandomI think of you I haven't slept I think I do, but I don't forget ¤ You're always in my head v 'Always in my head' Coldplay ¤ Sprawa dziwnego samobójcy, ukryte wiadomości i... Rozbite jajko? To może oznaczać tylko jedno. Powrót umarłego do świata żyw...