~2~

276 29 2
                                    


Asmodeusz przewrócił leniwie stronę obszernej księgi, którą właśnie studiował z lekkim uśmiechem.

Komnata jego i Lucyfera, była ogromna i bogato urządzona, według preferencji właścicieli i ich prywatnych zachcianek.

Stonowane odcienie ścian i podłogi oraz dopasowane dodatki czyniły ich komnatę intymną.

Dawała mu także odpowiednią dawkę prywatności i spokoju, zwłaszcza, gdy jego małżonek był zajęty swoimi sprawami zostawiając go na wiele godzin samego.

Nie żeby miał mu to za złe, skądże znowu.

Gdy tylko Władca Piekła wracał do ich komnat, odrabiali godziny rozłąki bardzo intensywnie.

Wynikiem tych intensywnych nocy było narodzenie się Arymana.

Chociaż podczas noszenia ciąży wynikło parę komplikacji, które zagroziły życiu Asmodeusza i samego dziecka, razem z Lucyferem prawie popłakali się ze szczęścia, gdy ich pierworodny przyszedł na świat.

Syn był spełnieniem ich skrytych marzeń.

Pokochali go jeszcze zanim się urodził.

A ich miłość wzrosła tylko z czasem, gdy młody demon dorastał i stawał się samodzielny.

Aryman był połączeniem uczuciowości Lucyfera, przebiegłości Asmodeusza i potęgi ich obu.

Uśmiechnął się delikatnie, przypominając sobie moment w którym Abbadon po raz pierwszy spojrzał na ich syna.

W srebrnych tęczówkach po raz pierwszy pojawiło się to ciepłe i miękkie uczucie, które widział w spojrzeniu swojego męża za każdym razem, gdy ten spoglądał wprost na niego.

Bez sprzeciwu pozwolił Aniołowi Miecza zajmować się ich synem.

Z rosnącym rozbawieniem obserwował jak ten pozwala na wygłupy dziecka, które zupełnie owinęło go wokół małego palca i rozkochało w sobie od pierwszego wejrzenia.

To był zaiste przeuroczy widok, zwłaszcza, gdy czerwonowłosy zasypiał spokojnie na kolanach Abba, kurczowo ściskając swoja małą rączką wielką dłoń Tańczące Na Zgliszczach, który gładził go czule drugą ręką po bladym policzku.

Jego brwi zmarszczyły się nagle, a głowa uniosła, gdy poczuł zawirowania magii w rogu pokoju.

I tak jak się spodziewał, jego syn pojawił się w ich komnatach, wyglądając na wyprowadzonego z równowagi.

Asmodeusz ruchem nadgarstka odłożył grubą Księgę na swoje miejsce, nie ruszając się jednak z wygodnego fotela, czekając na ruch Arymana.

Jego syn, ubrany w samą bieliznę, krążył chaotycznie po komnacie mrucząc coś wściekle pod nosem.

Zgniły Chłopiec bez problemu dosłyszał „Cholery Abb" i „Ten sztywny dupek, niech go szlag!"

Wargi seledynowłosego drgnęły w rozbawieniu.

Czerwonowłosy jeszcze przez chwilę miotał się po komnacie, zanim z żałosnym jękiem nie opadł na kolana przy Asmodeuszu, kładąc głowę na jego udach z pokonanym westchnieniem.

Długie, blade palce wplątały się w krwistą czerwień, przeczesując je delikatnie.

- Tato... - zamruczał Aryman, poddając się przyjemnemu zabiegowi Asmodeusza. – Ja naprawdę zakochałem się w tym sztywnym dupku?

Starszy demon parsknął śmiechem nie mogąc się powstrzymać.

- Na to wygląda, synku. – przytaknął z delikatnym uśmiechem. – Ale to nic złego. – zapewnił go, gładząc z czułością policzek młodzieńca. – Zbierało się już na to od dawna. Od waszego pierwszego spotkania zaiskrzyło. – mruknął spokojnie. - Nie mamy z Lampką nic przeciwko. – dodał poważnie.

Fiołkowe, tak podobne do jego własnych, tęczówki spojrzały na niego z dołu żałośnie.

- Ale on jest dupkiem. – oznajmił jakby to wszystko tłumaczyło. – Straszny z niego ponurak. I dumny skurczybyk oraz sztywniak jakich mało. Zachowuje się jakby miał kij od miotły w tyłku.

- Ale jest także twoim najlepszym przyjacielem. – odparł z wesołymi błyskami w oczach. - Jego lojalność do przyjaciół jest legendarna. Jest też potężny i piekielnie inteligentny. I gorący, nie zaprzeczysz. – zachichotał, widząc rumieniec na policzkach Arymana. – Kochasz go, skarbie.

- Wiem. – westchnął czerwonowłosy słabo. – Wiem. Ale boje się, że... Zawiodę go czy coś. Zranię.

- Kochanie, Abaddon wiele przeszedł, a jego serce jest zahartowane niczym najtwardsza stal. Wszystko będzie dobrze, tylko musisz pozwolić sobie kochać. I być szczęśliwym.

- A jeśli Cię skrzywdzi... - odezwał się głos od wejścia. Lucyfer wkroczył do komnat. - ...To my z mamusią go skopiemy. – wyszczerzył się, podchodząc do dwójki najważniejszych osób w jego życiu.

- Za tą „mamusię" powinienem dać ci szlaban na seks przez miesiąc. – prychnął Asmodeusz, oddając pocałunek swojego męża. – Ale znaj moją łaskę, głupcze. – dodał wyniośle, poprawiając wysuwający się z warkocza kosmyk włosów. – No już, Mana, leć do swojego Anioła Zagłady i powiedz mu co do niego czujesz. Może przestanie być taki marudny i złośliwy.

- Wierzysz w to? – zapytał z uniesionymi barwami młodszy demon. – Dzięki, tato. Kocham was. Pa!

Lucyfer parsknął, gdy młodszy zniknął z ich komnat bezszelestnie, liżąc kawałek odsłoniętej szyi Asmo.

- Mogłeś go uświadomić, że powinien się ubrać, zanim wyskoczy z przysięgą wiecznej miłości do Abbadona. – zamruczał, gryząc wrażliwą skórę łabędziej szyi. - Byłby bardziej wiarygodny.

- Po co? – odchylił szyję zachęcająco. – Tylko ułatwiłem dobranie się do niego.

- Jesteś okropny. –oznajmił Władca Piekła, siadając mu na kolanach. – Po prostu niemożliwy.

- Za to mnie kochasz, Luc. – jęknął, czując chłodne dłonie na swoim twardym członku.

- Między innymi. – zgodził się Lucyfer z cwaniackim uśmiechem na ustach. – Łóżko, o miłości mego życia? – zamruczał, podnosząc z łatwością Asmodeusza, trzymając dłonie na krągłych pośladkach.

- Jak najbardziej, najdroższy.

________

Hej ho~
Zgodnie z obietnicą, kolejny rozdział, duh~ 
Jak się macie? :3


Podchody - wersja dla opornych.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz