5: Potęga

512 41 30
                                    

A/N: Ostatnio uznałam, że pogadanki przed i po właściwym tekście są moją ulubioną częścią opowiadania ;)
W poprzednim rozdziale zapomniałam o moim "oddzielaczu". Tym razem naprawiam ów karygodny błąd:

______________________________

Rozdział Piąty
Potęga
______________________________

Praktycznie nieograniczona moc, ogromna władza, dziesiątki mniej lub bardziej inteligentnych pomocników, tudzież poddanych. Z tych rzadkich przypadków, gdy wujostwo nie odłączało prądu, wyjeżdżając, zapamiętał jedno - najsilniejsze są zwykle czarne charaktery. I, w większości przypadków, to one przegrywają.

Jednakże, realne życie nie jest tym samym co żywiołowa kreskówka ze srebrnego ekranu. Nie posiądziesz nagle tajemniczych mocy, nie znajdziesz boskiej broni we własnym ogródku, nie odkryjesz zaginionego zwoju ze swoim wprost nierealnym drzewem genealogicznym. W prawdziwym istnieniu wszystko jest bardziej skomplikowane. Dlaczego?

Odpowiedź na to pytanie jest czymś, czego protagoniści często nie rozumieją - twoja racja nie jest jedyną właściwą. W momencie, kiedy dla ciebie czyjeś postępowanie jest niewybaczalne, dla tej postaci może być to właściwie i odpowiednie. Każdy postępuje według własnego systemu wartości, własnych reguł. Dopiero, gdy to zrozumiesz, możesz stać się kimś.

Voldemort pojął to już we wczesnych latach, obserwując pozostałych rówieśników żyjących w odrapanym budynku sierocińca. Zauważenie pewnych wzorców zachowań nie sprawiło mu większego problemu, młode twarze reszty dzieci były dla niego otwartą księgą. Jeśli bały się ciemności, zwabiał je do odludnego pomieszczenia, gasił światło i ryglował drzwi swą, wówczas niezrozumiałą dlań mocą. Porzucał biedną istotkę na parę godzin, aby następnie przybyć z odsieczą. Jak książę z przytułku, który nigdy nie dosiadł konia o śnieżnym ubarwieniu.

Nie wszystkich mógł przekonać poprzez podanie pomocnej dłoni w odpowiedniej chwili. Nie znaczyło to jednak, że zabrakło mu arsenału. Sprawa królika powieszonego na krokwi, chociażby. Idealny przykład tego, że zastraszanie też daje korzyści.

W tamtych czasach młodziutki Thomas był Panem, lecz nie Czarnym lub Mrocznym. Chodziło o coś pierwotnego, wpisanego w nasze geny. Wyczuwali to wszyscy otaczający go ludzie, nawet jeśli w ich żyłach nie płynęła ani kropla czarodziejskiej krwi.

Potęga. Na pewno znacie człowieka, którego w jakiś irracjonalny sposób się lękacie. Nie musi on być górą mięśni, wytatuowaną od szyi po kostki - równie często są to całkowicie niepozorni przedstawiciele naszego gatunku. A mimo to... denerwujesz się, uważasz.

Właśnie taką, niewidzialną aurę roztaczał wokół siebie Riddle - i tak było też w Hogwarcie. Zarówno ci młodsi, jak również starsi uczniowie odczuwali pewien rodzaj niepokoju w stosunku do chłopca o arystokratycznej twarzy i uważnym wzroku. Lecz Tom wiedział, że nie zawsze trzeba straszyć innych. Równie dobrze działała odpowiednia mimika, miłe i przekonujące słówka. Bano się go, ufano mu, pokładano w nim nadzieje - a on skwapliwie to wykorzystywał.

Nie należy przez to rozumieć, jakoby robił to z, jak to niektórzy twierdzą, wrodzonego zła. Nic z tych rzeczy. Mówiąc najprościej jak można, zwyczajnie pojmował on pewne rzeczy w inny sposób. Nie był szlachetnym, wspaniałym dzieciakiem, którego wszyscy kochają za to, jaki jest dla nich pomocny i wygodny - oczywiście dopóki w imię sprawiedliwości nie stanąłby im ością w gardle.

Ulepiono go z innej gliny: o przenikliwym umyśle i ostym języku, potrafiącego obserwować ludzkie zachowania i wyciągać wnioski, o miłej oku twarzy i przekonującym uśmiechu. Nikt tutaj nie próbuje przekonać was jednak do anielskiej natury Riddle'a, nikt nie twierdzi, że w głębi serca najważniejsze było dla niego zdanie innych. Nic z tych rzeczy.

Ostre Krawędzie • HP ffOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz