Hold you... once again.

1.3K 155 44
                                    

Dlaczego tak trudno było wyrzucić tę cholerną komodę? Nikogo już przecież nie obchodziła, nikt nie stawiał na niej herbaty, by mogła wystygnąć zapomniana, głównie zawsze przez niego. Zawsze miał coś lepszego do roboty. Bynajmniej nie było to zawsze masakrowanie jej, kiedy to na niej robili. Czasem zwykłe porządki, które trzeba było zrobić, mycie okien, obiad, a w końcu stos prania, które przecież samo się nie wywiesi. Dlaczego wszystko musiało się tak brudzić? Przecież ciągle tylko sprzątał, pracował i spał, budząc się z myślą, że nadal ma jeszcze dużo roboty. I trzeba wstać. A przynajmniej stwarzać takie pozory, stąpając nogą na zimną podłogę. Kilka razy odgrzewana kawa nie smakowała już tak dobrze, jak wtedy, kiedy była świeżo zaparzona. Pamiętał, że tylko on potrafił robić tak zajebiście dobrą kawę, że jego kubki smakowe przeżywały orgazm. Nie wszystko w ich małżeństwie było idealne. Albo inaczej: mało co takie było. Coraz częściej zaczął porównywać ich dwoje do tej odgrzewanej kawy. Z początku jest okej, ale później znów robi się ohydnie. I już nawet nie dlatego, że przestali się godzić w łóżku. Coraz częściej kanapa miała zaszczyt tulić go do snu, kiedy wracał z pracy i nie miał nawet siły wziąć cholernego prysznica. Sam już nawet nie wiedział, co takiego się stało, że to idealne małżeństwo zaczęło stawać się takie zwyczajne i monotonne. Kiedyś nawet lubił te kłótnie. Lubił patrzeć na niego, takiego bezbronnego i bezradnego.

Jeszcze wtedy, gdy mu zależało. Teraz już nawet się nie starał, by cokolwiek naprawić. Nie obchodziło go, czy jest w domu, kiedy wróci z pracy, bo przecież pewnie znowu zje na mieście. Nie obchodziło go, czy chodzi w brudnych spodniach, przecież jego matka wypierze je lepiej. Właściwie to jedynym, co go teraz obchodziło, było to, że wyjdzie i dokładnie zamknie drzwi. Rozwód był jedną z najbardziej okropnych rzeczy w jego życiu. Porównywał to uczucie do wyjazdu z rodzinnego miasta. Niby nigdzie nie zniknęło, nie pochłonęło go Czarna Dziura, ale jednak cholernie mu go brakowało. Baekhyuna może również, ale sam przed sobą nigdy by się do tego nie przyznał.

I tak samo, jak ta komoda, na której wyryli swoje inicjały w nierównym i niedbałym sercu, która stała w pustym mieszkaniu, bo nikt jej już nie potrzebował, tak samo Chanyeol zatrzymał się w czasie, czując się identycznie. Pusty w środku i pozostawiony.

Pamiętał, jak szybko kładł się spać, by tylko nie myśleć o tym, co było, nie wracać do przeszłości i nie przypomnieć sobie jego zapachu, którego kurwa nie dało się zapomnieć. By nie przypomnieć sobie zapachu i smaku tej kawy, która codziennie na niego czekała, gdy wracał cały ubrudzony farbą w każdym możliwym miejscu. Hyunowi jednak nigdy to nie przeszkadzało. Nie przeszkadzał mu zapach farby na jego roboczych ubraniach, gdy wtulał się w niego tak mocno, jak tylko umiał i całował go namiętnie, dotykając jego szorstkich od kurzu i tynku policzków. Z całym szacunkiem mógł powiedzieć, że wtedy żył właśnie dla tych chwil. Nic innego nie miało dla niego znaczenia.

Ale to było "wtedy". Teraz, już na niczym mu nie zależało. Żył nieuważnie, nieporadnie sam piorąc swoje ciuchy, gotując często przypalone jedzenie, wieczorem pijąc butelkę piwa i oglądając telewizję. Czasem, gdy miał tego dość, zamykał się w pokoju leżąc na łóżku, czytając książkę lub śpiąc, czerpiąc choć trochę energii przez kolejnym dniem pracy, która zaczęła go wkurzać, jak wszystko inne.

Trzy lata później, w tej samej ciasnej kawalerce, obudził się ze snu, po którym pierwszy raz w życiu pojawiły się łzy. Sam nawet nie wiedział, że przyjdzie taki moment, kiedy poczuje się tak cholernie sam. Tak kurewsko sam. Bez nikogo przy sobie, bez niczyjej obecności. Licząc jedynie na ogłuszającą wręcz ciszę w mieszkaniu, gdy słyszał tylko swój oddech i nic poza tym. Właśnie po tym śnie uświadomił sobie, jak bardzo chciałby choć na chwilę wrócić do tamtego czasu. Do "czasu komody". Obrócił się na plecy i głęboko westchnął, połykając kolejne łzy. Poddał się w końcu, unosząc ramię i zakrywając nim swoją twarz, poddał się chwili słabości i pogrążał się w tym uczuciu do samego rana. Czując się na nowo tak pusty i beznadziejny. Mógłby stworzyć związek z kimś nowym, z kimś kogo mógł poznać przez ten czas. Ale widocznie nie potrafił. Choć przecież nic już nie łączyło go z Baekhyunem. Sam nie potrafił zrozumieć siebie i swojego żałosnego zachowania. Nie wiedział nawet, czym on się teraz zajmuje, czy jest szczęśliwy z kimś innym, gdzie mieszka, czy może wyjechał z kraju. Choć wprawdzie nie powinien znów rozdrapywać starych ran, i tak zawsze to robił. Będąc teraz sam, zaczął powoli rozumieć i zdawać sobie sprawę z rzeczy, które ich rozdzielały. Krok po kroku, na siłę odciągały ich do siebie. Po co mu to było? Nic przecież już nie zmieni, nie cofnie czasu i nie sprawi, że będzie miał kolejną szansę. Bo nie będzie miał. Jakim cudem. Rozwaliło się. I to strasznie. Paskudnie. Ostatnia kartka z kalendarza upadła sama bez niczyjej pomocy i być może to właśnie zwiastowało symboliczny koniec.

| Hold you once again |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz