Prolog

37 3 1
                                    

Za oknem już dawno świeciły gwiazdy i księżyc, kiedy Hemmings'owie siedzieli w salonie przy kominku, starając się nie obudzić syna. Liz cicho szlochała w koszulę ukochanego, a Andrew delikatnie ją kołysał, próbując uspokoić.

-Zaczyna się przemieniać...-wyrwała się z uścisku męża i rozpoczęła wędrówkę od okna do końca kanapy i z powrotem.-On nas zabije!

-Liz, na Boga, ciszej. Jeszcze go obudzisz.

-Nie wymawiaj tego imienia, już dość nam krzywdy zrobił !

-Uspokój się. To nasz syn, z naszą pomocą, okiełzna to.

-To nie jest nasz syn! To kara za naszą miłość! Jest demonem!-wrzeszczała przez łzy.-On musi umrzeć, Andrew!

-Mamo?...-zaspany dwulatek wszedł do pokoju, pocierając piąstką oczy.

Był... nietypowym dzieckiem. Będąc dwulatkiem opanował do perfekcji sztukę mówienia, podczas gdy jego rówieśnicy nie umieli nadal wymawiać niektórych liter, a jeszcze inni seplenili. Jeśli chodzi o czytanie i pisanie to musiał jeszcze potrenować. I choć niedługo będzie mógł sam czytać książki to nie byłby w stanie odmówić sobie przyjemności jaką dawało mu czytanie przez ojca. Każdego wieczoru, kiedy to blondyn był już umyty, przebrany i leżał w łóżku do jego sypialni wchodził tata i czytał mu przed snem. To była ich mała tradycja. Taka sama jak to, że chłopiec zawsze po obiedzie pomagał mamie zmywać. Choć nie sięgał jeszcze do zlewu i musiał stać na stołku to sprawiało mu to wielką przyjemności i nie mówię tu o zmywaniu, lecz o tym, że mógł pomagać swojej mamie. Ojciec widząc jego chęć do pomocy czochrał mu włosy i uśmiechał się do niego, a Liz również się uśmiechała... tylko niezbyt szczerze.

Wiedziała, że niebieskooki zacznie się przemieniać. Nie mogła jednak przewidzieć, że nastanie to tak szybko. Miał w końcu dwa lata! Normalnie zmiana powinna nastąpić w wieku pięciu lat. Ale on nie był normalny. Nie powstał jako owoc ich miłości, a kara od samego Boga. I choć Andrew dawał mu swoje ciepło i miłość oraz traktował jakby naprawdę był ich synem to ona ledwo się powstrzymywała, aby nie zacząć krzyczeć, uderzyć go i wygarnąć mu, że zniszczył im życie. Nie robiła tego tylko ze względu na męża, który zdawał się kochać blondyna bardziej od niej.

Odwróciła się plecami do chłopca, nie chcąc mu pokazać łez, które dalej spływały jej po policzkach.

-Luke, co tu robisz?-spytał łagodnie chłopca.

-Słyszałem krzyki. Coś się stało?-podszedł do niego.

-Nic się nie stało, wracaj do łóżka.

-Mamo...? Płakałaś?-niebieskooki podszedł do kobiety i złapał delikatnie za jej spódnice, jak to robią dzieci.-Czy to przeze mnie?

-Nie, kochanie. Coś wpadło mi do oka.-uśmiechnęła się sztucznie, ale chłopiec zdawał się tego nie zauważać.

-Nie byłem niegrzeczny, robiłem wszystko tak jak mnie prosiliście, a tata nie byłby w stanie zrobić Ci przykrości. Co się zatem stało?

-Luke, proszę, wracaj do łóżka.-Andrew uklęknął przed nim i odgarnął mu włosy wpadające do oczu.

-Dobrze, tato.-przytulił go i już się odwrócił z zamiarem wrócenia do pokoju, kiedy cofnął się o krok.-Dobranoc, mamo.-schylił głowę i wrócił do sypialni.

Okrył się szczelnie kołdrą i zgasił lampkę, którą zaświecił w pośpiechu, aby zobaczyć co się działo na dole. W pierwszej chwili pomyślał, że jego ojciec uderzył Liz, ale... to przecież niemożliwe. Blondyn mając dwa lata wiedział, że on i jego mama są dla niego najważniejsi. Drugą myślą było to, że to on zrobił jej przykrość i podał dowód do płaczu. Nic takiego nie miało jednak miejsca; z radością robił wszystko co nakazali mu rodzice. Nie miał pojęcia o co chodziło, więc zdecydował się zejść na parter. Nie miał zamiaru kwestionować prośby ojca i wrócił do siebie. Jeżeli jutro mu tego nie wyjaśnią, nie ma zamiaru pytać. Przytulił do siebie pluszowego pingwinka z którym zwyczaj miał sypiać i odwrócił się na drugi bok.

Nagle przypomniał sobie słowa matki „On musi umrzeć". Nie do końca rozumiał pojęcie śmierć, ale tata wytłumaczył mu kiedyś, że kiedy ktoś umiera to znika z tego świata. Objął mocniej maskotkę, czując ból pleców, który pojawiał się od jakiegoś tygodnia, (zawsze wieczorem) coraz to mocniejszy. Zazwyczaj nie miał problemów z zasypianiem teraz jednak ból przeszkadzał mu w tym i musiał naprawdę bardzo się wysilić, aby tego dokonać. Ostatniej nocy poszedł do sypialni rodziców i dopiero po dwóch długich godzinach przepełnionych bólem udało mu się zasnąć.

Przed oczami stanął mu dom. Dom w płomieniach... ich dom. Przed budynkiem stała postać w kapturze. Podszedł bliżej. Kilka kosmyków jego blond włosów wystawało zza nakrycia, a usta przebite czarnym kolczykiem układały się w złowrogim uśmiechu. Niebieskie oczy lśniły blaskiem i śledziły dokładnie płomienie powoli przejmujące dom. Uśmiech chłopaka lekko się powiększył, więc Luke spojrzał w stronę, w którą patrzył. Przez okno dało się zobaczyć kobietę, do której ogień coraz bardziej się zbliżał. Zaczęła krzyczeć, kiedy języki płomieni powoli ją dopadły. I wtedy dopiero rozpoznał kim była ta kobieta.

-Mamo!-wrzasnął ze łzami w oczach.


Tak właśnie rozpoczynamy to oto opowiadanie!

Może na początku Was przeproszę, ponieważ miałam dodać prolog w czwartek, ale coś mi wypadło i troszkę to opóźniło. Od razu powiadamiam was, że Luke będzie tutaj dość (bardzo) wrażliwy i będzie często płakał.

To wszystko ogólnie jest dziwne, skomplikowane i pokręcone, ale mam nadzieję, że was się spodoba i... i to chyba tyle. Dziękuje za uwagę i proszę, żeby każdy zostawił po sobie pamiątkę w formie komentarza lub gwiazdki.

#wymuszamkomentarze

Demon [ZAWIESZONE]Where stories live. Discover now