Gdy obudziłam się następnego ranka, czułam się już o wiele lepiej. Ból głowy ustał, a obolałe ciało zregenerowało się na tyle, że byłam w stanie wstać i pomagać Risie przy pracy. Gdy się przebierałam, skrzywiłam się mimowolnie na widok żółtych i ciemnoniebieskich siniaków na moich nogach i ramionach. Rany zabliźniły się już, ale mimo to nadal wyglądałam dość nieciekawie – jeśli by nie powiedzieć żałośnie.
Mimo to nie czułam już złości na Theo, kiedy przypominałam sobie wczorajszą walkę. Jakimś sposobem dotarła do mnie jej wartość i ważność roli, jaką odegrała ona w moim postrzeganiu świata. Wiedziałam doskonale, że gdyby zaatakował mnie ktoś z Uaimkru, nie okazałby mi nawet cienia litości. Fakt, że doświadczyłam prawdziwej walki wcześniej, przemawiał na moją korzyść. Owszem, przegrałam – ale przecież przegrana uczy więcej, niż wygrana.
– Poczekaj – zawołała Risa, kiedy kierowałam się do wyjścia z namiotu. Zatrzymałam się, a ona zmierzyła mnie uważnym spojrzeniem.
– Twoje włosy – skwitowała krótko. – I twarz. Nie masz na sobie znaków gona, nie będziesz skuteczna w walce.
– Znaków? Jakich? – zamrugałam ze zdumieniem. Wskazała na swoje oczy, podkreślone ciemnymi cieniami.
– Ciemna twarz daje nie tylko kamuflaż w terenie, ale też stanowi pokaz siły i powagi wojownika. Nie możesz wyglądać jak Skaikru, jeśli chcesz z nami walczyć.
– Ale... ja przecież jestem Skaikru – odpowiedziałam, nieprzekonana jej pomysłem. Stanowcze spojrzenie Risy szybko uświadomiło mi, że mój opór jest daremny.
– Teraz zostaniesz Potamikru – oznajmiła dobitnie. – I jeśli chcesz go uratować, musisz stać jedną z nas. Całkowicie.
To zamknęło mi usta. Skinęłam głową z rezygnacją.
– Dobrze – zgodziłam się. Gdy była przywoływana stawka, o którą walczyłam, nie byłam w stanie stawiać oporu.
Oczy Risy momentalnie zabłysły, a jej twarz rozświetlił uśmiech.
– Świetnie – rzuciła. – Siadaj. Zrobię z ciebie wojowniczkę.
Usiadłam posłusznie na posłaniu, cała drżąc wewnętrznie z niepokoju i podekscytowania. Risa położyła przede mną kilka misek z ciemnymi płynami, proszkami i odłamkami skał, a potem usiadła po turecku tuż za mną. W jej dłoniach widziałam grzebień i kilkanaście wstążek.
– Nie zamierzasz obcinać mi włosów? – spytałam i odetchnęłam z ulgą, gdy pokręciła przecząco głową i zabrała się do rozczesywania moich, świeżo umytych z brudu i krwi, długich, ciemnobrązowych włosów.
– Gadas nie obcinają włosów aż do dnia zaślubin.
– Zaślubin? – powtórzyłam za nią. – A więc... wy też macie małżeństwa? – zarumieniłam się nieco, kiedy uświadomiłam sobie, że tak naprawdę do tej pory uważałam Ziemian za "dzikich" we wszystkich aspektach.
– Oczywiście – głos Risy był lekko oburzony moją ignorancją, ale nie przerywała pracy. – Zaślubiny najważniejszy dzień w życiu dziewczyny Potamikru. Staje się kobietą, a jej gona przysięga walczyć dla niej do końca swojego życia. – jej głos rozmarzył się lekko, kiedy o tym mówiła.
Poczułam ucisk w żołądku. Walczyć. Oczywiście. Nawet w kwestiach takich jak miłość i małżeństwo priorytetem Ziemian staje się walka i wojna. Wydawało mi się to o tyle szalone, co uzasadnione, patrząc na warunki, jakie panują na Ziemi.
– A ty, Risa... masz swojego gona? – spytałam, wiedziona czystą ciekawością. Risa nagle zesztywniała.
– Nie. Gdybym miała, nie mieszkałabym sama w drugim namiocie mojego brata. Mój czas jeszcze nie nadszedł.
CZYTASZ
Survivors || the 100
Fanfiction"Who we are and who we need to be to survive are two very different things. In this ruthless world, who have we become?" Ailey Theen nigdy nie sądziła, że kiedykolwiek opuści Arkę - statek kosmiczny, który przez całe życie był jej domem. W wyniku wy...