Usłyszałem warkot silnika i odwróciłem się. Znów zobaczyłem czarne BMW z ciemnymi szybami, które jak zawsze było nieskazitelnie czyste, bez ani jednej rysy na karoserii. Dobrze wiedziałem, jaki widok zastanę, kiedy tylko uchylą się drzwi i niecierpliwie czekałem na ten moment. W końcu ujrzałem właśnie ją - jej smukłe nogi ozdabiały czerwone, wysokie conversy; nic nie pasowało do niej lepiej. Przez chwilę zatrzymała na mnie przenikliwy wzrok i uwodzicielsko uśmiechnęła się, przeczesując czarne, gęste włosy i odeszła kołysząc biodrami.
Kilka minut później budząc się z szerokim uśmiechem zdałem sobie sprawę, że to tylko sen, choć był tak zadziwiająco rzeczywisty. Widywałem ją bardzo często i odkąd zobaczyłem ją po raz pierwszy, zawładnęła moimi myślami. Od tego momentu wszystko inne przestało być dla mnie ważne mimo tego, że nigdy nie zamieniłem z nią ani słowa ani nawet nie wiedziałem, jak ma na imię. Nie mam pojęcia, czy ona w ogóle zwróciła na mnie uwagę i czy mnie pamięta, ale ja pamiętałem każdy szczegół. Za każdym razem miała na sobie wysokie, czerwone conversy. Zazwyczaj nosiła do nich bardzo krótkie, jeansowe spodenki i biały, obcisły podkoszulek. Długie, lekko falowane włosy najczęściej przerzucała na lewą stronę i wpinała w nie spinkę z niebieskim kwiatem. Pamiętałem dokładnie rysy jej twarzy, nawet każdy, najdrobniejszy szczegół; miała duże, błyszczące oczy i gęste brwi. Zazwyczaj wyglądała dość poważnie, lecz czasem na jej pełnych ustach rysował się lekki uśmiech, który niestety nie był skierowany do mnie...
Wpatrywałem się bezmyślnie w ekran telefonu leżąc w łóżku z nadzieją, że ktokolwiek się do mnie odezwie, lecz nic z tego. Zrzuciłem na ziemię pomiętą kołdrę i wszedłem do kuchni z zamiarem zaparzenia kawy. Postawiłem na stole kubek z gorącym napojem, odsuwając wcześniej stertę brudnych naczyń na bok i spojrzałem przez okno. Wszystkie dzieciaki biegały śmiejąc się, a starsze panie spacerowały ze swoimi psami, więc musiał być naprawdę ładny dzień. Pomyślałem, że nic nie może mi go zepsuć. Na zagraconym stole pod kilkoma notesami i książkami udało mi się znaleźć wczorajszą gazetę, którą od niechcenia zacząłem przeglądać. Chciałem odrzucić ją znowu na bok, bo średnio interesowały mnie wpadki modowe gwiazd i przepisy, lecz przerzucając kartki trafiłem dalej na artykuł, jak mi się wydawało, bardziej warty przeczytania. Nagłówek "Zabójca z Daegu" jednak przyciągał uwagę. Wziąłem łyk kawy i czytałem dalej. "W nocy z 28 na 29 kwietnia młody, około dwudziestoletni chłopak wtargnął do domu państwa K. i usiłował dokonać morderstwa na starszym mężczyźnie. Niewiele wiadomo jednak o zdarzeniu; roztrzęsiona córka będąca świadkiem nadal jest w szoku i nie potrafi wydobyć z siebie ani słowa. Mężczyzna natomiast przeżył i obecnie przebywa w szpitalu będąc w dość ciężkim stanie, lecz nie potrafi przypomnieć sobie szczegółów; o samym napastniku wiemy niewiele. Natychmiast uciekł z miejsca zbrodni nie zostawiając po sobie żadnego śladu"...- tu urwałem i nie chciałem nawet nic więcej wiedzieć. Cholera, do czego my zmierzamy. Nawet we własnym domu nie można czuć się bezpiecznie. Rzuciłem gazetą w kąt, gdzie znajdowała się sterta brudnych ubrań i rupieci. Rozejrzałem się po mieszkaniu z niechęcią, a następnie sięgnąłem po telefon i wybrałem numer Taehyunga. W słuchawce rozległ się sygnał, lecz nikt nie odbierał. Postanowiłem spróbować drugi, a potem jeszcze trzeci raz, lecz bezskutecznie. "Pewnie i on już ma mnie dość", pomyślałem i po piątej próbie odłożyłem telefon. Nałożyłem na siebie luźne spodnie, biały t-shirt i cienki brązowy płaszcz, bo mimo wiosny bywało jeszcze dość chłodno. Przez ramię przerzuciłem niedbale lnianą torbę, a na nogi założyłem wysłużone sportowe buty. Obejrzałem się za siebie i trzasnąwszy drzwiami wyszedłem z domu.
Mijałem grupy nastolatków śmiejących się głośno, dzieci bawiące się w berka i młode pary trzymające się za dłonie. Minąłem też starszego pana niosącego wnuczkę na rękach, chłopca z wielką, różową watą cukrową i dziewczynę na wózku prowadzonym przez jej, jak mi się wydawało, młodszego brata. Wszystko to sprawiało, że mimo wszystko się uśmiechałem. Ja dawałem uśmiech innym, a oni dawali go mi. Spojrzałem na lewo. Dość zastanawiające było to, że dość często po tej stronie, akurat pod tym blokiem i akurat tym oknem znajdowałem bukiet wyschniętych kwiatów. I to nie byle jakich kwiatków zerwanych w przypadkowym miejscu, lecz całkiem spory bukiet różowych lilii. Zawsze były przewiązane niebieską wstążką i znajdowały się dokładnie tutaj. Nie mam pojęcia, po co ktoś miałby je wyrzucać, a tym bardziej zostawiać w takim miejscu. Nie wydawało mi się, żeby ktoś tu kiedykolwiek stracił życie lub żeby stało się jakieś inne nieszczęście. A może to jakaś dziewczyna po prostu odrzuca czyjeś względy? Może przyjmuje kwiaty i tylko zabawia się kimś naiwnym...? A może to właśnie ONA tu mieszka...? Tego się nigdy nie dowiem.
Oparłem się o mur i wyjąłem z lnianej torby paczkę papierosów. Zapalając jednego, spojrzałem jeszcze raz na przechodzących ludzi. Zacząłem przyglądać się im dokładniej i zobaczyłem coś, co nie zawsze udaje się dostrzec. Dziewczyna siedząca na ławce naprzeciwko głośno się śmiała, lecz w jej śmiechu dawało się wyczuć, jak bardzo jest on wymuszony. Przyjaciółka siedząca koło niej tylko udawała szczęśliwą - jej oczy błądziły i były pozbawione blasku. Chłopiec jedzący watę cukrową wbijał wzrok w ziemię i co jakiś czas niepewnie się rozglądał, dziewczyna na wózku słuchała żartów brata, lecz z jej twarzy można było wyczytać, że tylko udaje, że ją bawią. Starszy pan opowiadający bajki wnuczce wydawał się być bardzo zmęczony życiem. Każdy tylko pozornie jest szczęśliwy i skrywa w sobie setki tajemnic, o których nikt nigdy się nie dowie. Nikt z nas nie jest otwartą księgą, z której inni mogą wyczytać wszystko, a właściwie to każdy z nas posiada w sobie odrobinę nieszczęścia, odrobinę myśli, które zawstydzają i którymi z nikim się nie dzieli. Każdy też przybiera maskę zależnie od sytuacji i zdejmuje ją dopiero wtedy, kiedy nie ma nikogo w pobliżu i płacze w poduszkę z samotności. Dopiero wtedy spoglądamy w lustro i widzimy swoją prawdziwą twarz. Zdajemy sobie sprawę z tego, jak bardzo w rzeczywistości samotni jesteśmy i jak wiele nam brakuje, by osiągnąć cele, które sobie postawiliśmy. Jeszcze gorzej bywa, kiedy nie mamy ich wcale i to boli o wiele mocniej. Najbardziej bolesny moment przychodzi jednak wtedy, kiedy zalewamy się łzami nie wiedząc, jaki jest tego konkretny powód. Wtedy zawsze płaczemy najmocniej i zasypiamy z głową pełną myśli, a drugiego dnia spotykamy się z przyjaciółmi udając, że przecież wszystko jest w porządku...tak, jak i oni udają przed nami.
Wyjąłem z kieszeni telefon komórkowy z nadzieją, że wreszcie dostanę jakikolwiek znak życia od mojego przyjaciela. Nic z tego, nawet Hoseok od kilku dni ze mną nie rozmawia. Moi przyjaciele mnie zostawili, a pierwszy był Seokjin. Zawsze spokojny, dobrze ułożony, wrażliwy i o niesamowitym, anielskim głosie - takiego go zapamiętałem. To na jego ramieniu często wspierałem się w trudnych chwilach, a teraz, kiedy mam ich więcej, on zupełnie zniknął dla nas wszystkich. Przestał się z nami spotykać, a później odbierać telefony. Od jakichś dwóch miesięcy nikt nie wie, co się z nim dzieje. Najbardziej przytłaczająca jest myśl, że Jin mógł odejść na wieczność, a ja nawet nie mogłem się z nim pożegnać...
Po tym wszystko runęło jak domek z kart. Yoongi, którego zostawiła dziewczyna, stał się opryskliwy i chamski, zaczął budzić odrazę. Było mi go tak strasznie szkoda i tak strasznie chciałem mu pomóc, lecz on wolał pluć w twarz i odwracać głowę ze zbolałą miną. Nie chciałem w żadnym przypadku go odrzucić, to on zrobił to pierwszy; mógłbym kiedyś oddać mu wszystko, a teraz jestem dla niego wrogiem tylko dlatego, że mam dobre serce i pragnąłem go wesprzeć...
Zgasiłem papierosa i przerwałem rozmyślanie. Robiło się coraz zimniej, moje policzki muskał delikatny, chłodny wiatr. Spojrzałem w górę. Niebo zaczęło zachodzić chmurami i zbierało się na deszcz, więc wróciłem do domu. Nie miałem już nastroju na nic.
CZYTASZ
house of cards || Namjoon
Fanfiction"Widzicie to? Kart jest akurat siedem, bo właśnie taki domek razem postawiliśmy. Teraz zabiorę jedną... nawet, jeśli będę ostrożny, to wszystko się rozsypie. Cały upadł. W każdej chwili ktoś może strącić jedną kartę, w każdej chwili nawet lekki podm...