Ogień pochłonął większość dzielnicy. Tokyo stało w płomieniach. Wiele dzielnic było zablokowanych przez uciekających w popłochu ocalałych. Straż pożarna nie miała łatwego zadania. Nikt jednak nie wiedział co wywołało katastrofę. Młody, białowłosy chłopak leżał bezwładnie w powoli zawalającym się budynku. Spokojnie obserwował jak płomień łapczywie pożera ściany. Był sam, jednak zachowywał nieludzki spokój. Nie czuł strachu ani potrzeby ucieczki. Nie wiedział nawet gdzie jest ani jak się tam znalazł. Czuł ogromny ból w swoim prawym oku. Lekko sączyła się z niego krew. Białko oka było czarne, tęczówka zaś wyraziście błękitna. Na jego szyji zawieszony był nieśmiertelnik a na nim zapisane było imię: "Nathan". Nate nawet nie próbował się podnieść z podłogi. Ciepło płomieni powoli do niego dochodziło. Gorące języki zagarniały coraz więcej powierzchni.
-K-kim ja jestem?...
Sufit zapadł się za sprawą niszczycielskich działań ognia. Główny blok C dystryktu 8 upadł.******************************
~6 lat później.
Nikt nie spodziewał się że wszystko zacznie się tak nagle. Był poniedziałek. Padał deszcz chociaż rano się na to nie zapowiadało. Odbudowany dystrykt 8 oświetlany był nocą przez olbrzymie lampy szybujące po niebie, zaraz przy dachach budynków. Spokojna noc, na ulicach wyjątkowo nie było zbyt wielu aut. Tak samo puste były chodniki. Wybiła 0:00. Na zakręcie jednego ze skrzyżowań staneła nieruchomo dziewczyna. Była ubrana w długi, czarny płaszcz oraz tego samego koloru dopasowane spodnie. Na jej włosach spoczywał kaptur. Lizzbeth, bo tak miała na imię, wpatrywała się spokojnie w zachmurzone niebo. Jej łzy pomieszały się z kroplami deszczu. Autobus który miał zawieźć ją do centrum właśnie odjechał.
-Czemu zawsze ja? Czemu muszę mieć tak wielkiego pecha?!-wykrzyknęła po czym usiadła na mokrym betonie. W geście złości wsunęła swoje zimne dłonie do kieszeni płaszcza. Nie miała ochoty wstawać chociaż wiedziała że z pewnością złapie ją przez to jakaś choroba. Deszcz padał gęsto i nie zanosiło się na to by miał przestać.
-Kolejne zarwanie chmury. Ostatnio coraz częściej tak leje...-mamrotała do siebie rozglądając się spokojnie po okolicy.
Nagle na jednym z dachów spostrzegła czyjąś sylwetke. Przez dłuższą chwilę wpatrywała się w niewyraźny zarys postaci z lekkim zdziwieniem. Jednak po chwili osoba zniknęła w sposób podobny do bezwładnego upadku. Wiatr zawiał mocniej zmieniając drogę deszczu prosto w stronę twarzy Lizz.
-Skoro już nie mam żadnych planów... To pójde na wszelki wypadek i sprawdze czy nikt tam nie potrzebuje pomocy.
Jak powiedziała tak i zrobiła. Delikatnie podniosła się z ziemi, otrzepała spodnie i koniec płaszcza po czym skierowała się w stronę sklepu na którym stał nieznajomy. Na ulicach nie było żywej duszy. W większości okien nie było widać światła, jedynie na górnych piętrach, kilku nocnych marków nadal nie mogło zasnąć. Było mocno po północy. Lizzbeth powoli pokonywała stopnie schodów prowadzących na dach budynku. -Chłopak? Dziewczyna? Eh.. W sumie to nie jest aż takie ważne.-rozmyślała.
Udało jej się dotrzeć do zardzewiałych drzwi. Wyglądały na na stare i dawno nie otwierane.
-Ciekawe... I niby kogoś tam widziałam.-przewróciła swoimi wielkimi, zielonymi oczami po czym złapała za klamkę i z całej siły popchała do przodu.
Deszcz już się uspokoił. Na drugim końcu dachu stał on. Wpatrywał się w czyste, gwieździste niebo. Nie przeszkadzały mu krople opadające na jego twarz, bardziej nawet go zadziwiały. Jego białe włosy powiewały na spokojnie wiejącym wietrze. Zakrwawiona grzywka zakrywała mu oczy. Miał na sobie białą koszulę, cała we krwi oraz z wieloma nacięciami. Czarne, dopasowane spodnie także miały na sobie wiele dziur. Stał bezczynnie, z początku nie usłyszał nawet otwierającej masywne drzwi Lizzbeth.
-H-halo? Nic Ci nie jest?-zapytała zaniepokojona.
Widok zakrwawionego chłopaka mocno ją przeraził. Nie wiedziała co zrobić. Wpatrując się w tył jego głowy oczekiwała cierpliwie na odpowiedź.
-Hmm? Ohh... Witaj.-zwrócił swój wzrok w stronę dziewczyny.
-Szukałaś mnie tak?...
-N-nie.
-...Atakuj.
-Słucham?-lekko odsunęła się w tył uderzając plecami o przymknięte drzwi.
-Nie masz zamiaru mnie zabić? Ciekawe...-powiedział to jakby oczywistym było że każdy na ziemi pragnie jego śmierci.
-Czemu miałabym Cie...
-Czemu? Znam ten zapach.. Tą aurę... Jesteś powiązana z CMG. Odziwo nie mylił się. Lizz niedawno skończyła 18 lat. Dzięki temu dostała możliwość złożenia swoich papierów do CMG, Counter Marked Group. To właśnie po to miała jechać do centrum. Miała stawić się w siedzibie głównej CMG by podpisać zgodę i oficjalnie zostać "Uskrzydloną". "Uskrzydleni", ludzie którzy zwalczają naznaczonych za pomocą... skrzydeł. Do DNA człowieka wprowadzany jest dodatkowy zapis, gen który kilka lat temu został wyodrębniony od jednego z Naznaczonych. Został on poddany badaniom i po wielu testach ogłoszony nową "bronią". -Nie jestem jeszcze ich członkiem...-odparła widocznie zasmucona.
-Oh, tak? I niby czemu miałbym Ci uwierzyć?-odwrócił się w jej stronę.
Nate powoli podszedł do zasmuconej Lizz. Patrząca w ziemię dziewczyna nawet tego nie zauważyła. Nathan złapał za kosmyk jej włosów. Ciemne, hebanowe włosy kontrastowały z jej alabastrową cerą. Zarumieniła się. Spojrzała w górę prosto w oczy chłopaka. Był wysoki. Między nimi była wyraźna różnica wzrostu. Z tej pozycji mogła spokojnie mu się przyjrzeć. Jego prawe oko było wyjątkowe, zupełnie inne od lewego, zwykłego. Czarne białko otaczające błękitną tęczówkę. Źrenica przyjmowała lekko kształt krzyża.
-Mogę wiedzieć jak się nazywasz? Jestem Nathan... Tak, tyle przynajmniej pamiętam.-złapał za swój nieśmiertelnik.
-(On jest Naznaczonym!...-wykrzyczała w myślach.) M-mam na imię Lizzbeth, Lizz.-jeszcze bardziej się zarumieniła.
Na jego twarzy pojawił się uśmiech.
-Haha... Miło mi Cię poznać Lizz... I... Przepraszam.-powoli spuścił swoją głowę spowrotem zakrywając włosami oczy.
Entuzjazm szybko zniknął z jego twarzy. Jego ręka stanęła w płomieniach. Po chwili pojawił się w niej olbrzymi miecz. Z jego rękojeści wysunął się łańcuch który momentalnie wbił się w serce Lizzbeth.
-Że... CO?!...-szybko z jej ciała uciekła większość sił.
Nathan delikatnie złapał dziewczynę lewą ręką, mieczem zaś zablokował lecący w ich stronę z wielką prędkością pocisk przecinając go na pół. Powoli położył Lizz na ziemi po czym zasłonił ją swoimi plecami. Okradziona z sił dziewczyna bezwładnie obserwowała Nathana. Jego miecz był oburęczny, Nate jednak utrzymywał go w jednej ręce co świadczyło o jego sile. Naprzeciw stał zamaskowany mężczyzna. Jego twarz zakryta była biała ceramiczną maską. Nie była ona wcale zdobiona. Nie było na niej również otworu na oczy. Czarny płaszcz powiewał na wietrze. Stał nieruchomo w ręku trzymając bogato zdobiony, olbrzymi pistolet. Z jego lufy wydobywał się ciemny dym.
-Nie sądzisz że walka bronią palną na osobę posługującą się mieczem jest lekko niesprawiedliwa?-na jego twarzy pojawił się sarkastyczny uśmiech.
Nieznajomy nie odpowiedział. Skierował lufę broni w stronę głowy Nate'a przygotowując się do oddania strzału.
-Czyli nie? Spokojnie, wcale nie czekam na odpowiedź... nie martw się...******************************
Dziękuje za uwagę. Jeżeli się spodobało, proponuję poczekać na kolejny fragment.
CZYTASZ
Naznaczeni - Geneza.
Short Story"Naznaczeni". Tak śmiertelnicy nazywają ludzi obdarowanych przez bogów. Naznaczenia nadają im specyficznych dla każdego mocy. Nie koniecznie dary te są pomocne a nawet częściej są one wykorzystywane do siania terroru i mordu. Specjalnie w celu zapo...