Wstęp I

757 33 3
                                    

IWI'S POW:

Szłam ulicą z słuchawkami na uszach. Wreszcie nadszedł koniec tygodnia. Piątek. Super. Nie to, żebym wolała siedzenie w domu niż chodzenie do szkoły. Obu tych rzeczy wprost nienawidzę. W szkole muszę spotykać codziennie te same, tępe twarze tych dzieci. Licealiści. Aha, jasne. Za to w domu miałabym siedzieć z ojcem, który umie jedynie liczyć kasę, czy szperać w starych rachunkach, nie przejmując się własną CÓRKĄ, której jest jedynym rodzicem?

Ałć. Znowu to zrobiłam. Miałam kolczyk w nosie od kilku tygodni. W sumie to nie wiem, czemu go sobie przekłułam. Ale mi się podoba. (Tak wiem, wyglądam jak byk i takie tam.) Dziurka się goi i swędzi, a ja kolejny raz usiłowałam się podrapać. Nie polecam nikomu.

W moich uszach rozbrzmiewał utwór Stairway to Heaven Live Led Zeppelin. Mam go od Patryka. W sumie, to większość muzyki na moim telefonie jest od Patryka. Jest moim dobrym kumplem. Chyba jedynym jakiego mam w klasie. Nie mam koleżanek, przyjaciółek. Cóż, w gimnazjum miałam. Ale ja już dawno przestałam być tamtą dziewczyną. Wszystko się zmieniło. Na gorsze, a miało być tak wspaniale. To miały być najlepsze wakacje mojego życia i nowy, lepszy rozdział mojego życia w wymarzonym liceum. Byłam głupią, naiwną dziewczynką.

Rozpuściłam włosy i odgarnęłam je dłonią. Wrzuciłam słuchawki do plecaka, a telefon schowałam do kieszeni. Stałam przed swoim domem. Już czas. Graj, Iwi, graj. Uśmiechnij się i tak jak zawsze. Codzienna rutyna. „Cześć tato, już jestem", gadka szmatka, „muszę się pouczyć" i spokój. Dasz radę. Przygryzłam wargę, uświadamiając sobie jak bardzo nie lubię udawać. Cóż, nie mam wyjścia. Nie zniszczę mu życia jeszcze bardziej, nie będę wredną suką.

Otwieram drzwi. Kontrola fałszywego uśmiechu i akcja. Drżącymi rękoma rozpinam guziki płaszcza i zdejmuję buty. Wchodzę do kuchni i już chciałam się przywitać. Nie ma go. Niemożliwe. Wyszedł z domu. Fajnie. Nie czuję się dobrze w roli aktorki. Na lodówce wisi przypięta magnesem karteczka. To bardzo w stylu mamy... Aż mną drgnęło. Nie płacz, Iwi. Ogarnij się, no!

„Wyszedłem po chleb, zaraz wracam." – czytam.

Nie ważne. Nie za bardzo mnie to obchodzi, jeśli mam być szczera, tatusiu. Biorę do ręki czerwony marker i pod jego notką piszę własną.

„Nie czekaj z kolacją" – napisałam, jednak po uświadomieniu sobie, że wyszło trochę chamsko, dopisuję: „Idę z koleżankami do Starbucksa.".

Tak, gdybym tylko w ogóle piła kawę, albo miała pieniądze na kawę. Albo koleżanki...

Jakieś plany na dziś? Napiłabym się piwa, ale Patryk mi nie pozwoli. Serio. Często spotykam się z nim i jego kolegami. Piją, palą. Nawet mi proponują, za co Patryk zabija ich wzrokiem. Nie to, żeby udało mu się uchronić mnie od używek... Oczywiście, że mu się nie udaje. Ale się stara, i to jest na swój sposób słodkie, ale bez przesady.

Zadzwoniłam. Spotykamy się w parku na Przedmieściach, a potem zobaczymy. Wiążę włosy w koński ogon, zakładam słuchawki, zwiększam głośność na full'a i idę na autobus. Oczywiście nie kasuję biletu, jak zawsze. Jak na razie mnie nie złapali, a jak mnie złapią to trudno. Nie za bardzo się tym przejmuję. Chociaż musiałabym poprosić ojca o pieniądze na zapłatę mandatu. Nie znoszę go prosić o cokolwiek. Ja nikomu nie jestem nic winna, ani nikt mnie i niech tak pozostanie. „Następny przystanek: Piłsudskiego" – usłyszałam. Linia 61. Znienawidzona przeze mnie, a w dodatku jeździ raz na dwie godziny. I jest to jedyny autobus kursujący z moich okolic. Zawsze przepełniony. Nawet gdyby kanarzy zechcieli przeprowadzić kontrolę, nie przecisną się. Po prostu nie ma opcji. Ja zawsze staję przy drzwiach, przynajmniej zdołam wysiąść bez przeciskania się.

Mój przystanek. Opuszczam autobus i kładę plecak na ławce, a sama siadam obok. Szukam telefonu, chcę dać znać Patrykowi, że zaraz będę. Nagle orientuję się, że go nie mam. Nigdzie. Wertuję kieszenie i cały plecak. Nie ma!

Druga szansaWhere stories live. Discover now