Prolog

1.2K 53 5
                                    


     Upadły przeciągnął się, czując dziwną pustkę wewnątrz siebie. Próbował zasnąć, lecz promienie słoneczne niestrudzenie mu to utrudniały. Warknął pod nosem, przecierając dłonią swoją zaspaną twarz. Przewrócił się na drugi bok, mając nadzieję że zobaczy tam śpiącą Brooklyn, jednak jedyne co na niego czekało to pustka. Po dziewczynie nie było ani śladu. Poduszka i pościel po prawej stronie były w idealnym porządku, jakby nigdy tam nikogo nie było.

- KURWA! - Jego krzyk przeciął powietrze, wprawiając w drganie każdą szklaną rzecz.

Usiadł gwałtownie na łóżku starając się uspokoić szalejące w jego wnętrzu emocje. Czuł jak gniew, frustracja, furia i coś czego nie był w stanie określić spalają go żywcem od środka. Zacisnął dłonie w pięści, a jego zielone oczy zaczęły błyszczeć z wściekłości. Nie tak to miało wyglądać. Był tak bliski spełnienia swojego planu. Wszystko szło idealnie po jego myśli. Lucyfer został pokonany, a on jako jego brat przejmie panowanie nad królestwem piekieł. Przespał się z Brooklyn, która była jego życiową partnerką, łącząc w ten sposób ich dusze i życia, jednak ona uciekła. Miał ją zabić. Taki był plan. Ale jak to mówią po to są plany aby je zmieniać.

- Ja pierdole - Wyszedł z łóżka, szybko przebierając się w czarne dopasowane jeansy oraz tego samego koloru koszulę. Przeczesał swoje gęste, brązowe włosy, przemierzając puste korytarze posiadłości w zastraszającym tempie. Jak burza wparował do gabinetu, niemal rzucając się na biurko. Nerwowo przeszukiwał wszystkie szuflady, aż natrafił na tą gdzie ukrył akta dziewczyny.

- Tu Cię mam - Mruknął do siebie, zachłannie przeglądając papiery. Nie było tego jakoś specjalnie dużo. Tylko podstawowe dane, pakt zawarty z Lucyferem, który został unieważniony i w zasadzie to tyle. Upadły rzucił przed siebie teczką, a kartki znajdujące się w środku rozsypały się po całym pomieszczeniu.

Abaddon zaczął przemierzać pokój w te i z powrotem, zastanawiając się co teraz zrobić. Nie mógł sobie na to pozwolić by tak potężna Hybryda jak Brooklyn znajdowała się poza jego kontrolom. Najprościej byłoby ją zabić, ale obawiał się, że ta opcja nie wchodziła już w rachubę. Jego rozmyślania przerwał stłumiony śmiech, który odbijał się od ścian biura. Upadły stanął w miejscu, obracając głowę w stronę źródła tego nieoczekiwanego dźwięku. Gdzieś w podświadomości miał nadzieję, że ujrzy tam roześmianą, opierającą się o framugę drzwi Brooklyn. Jednak zamiast niej napotkał rozbawione niebieskie tęczówki należące do Nithaela.

- Coś się stało? - Zapytał Anioł, posyłając w stronę Upadłego sardoniczny uśmiech.

- Nie ma jej.

Blondyn przechylił głowę na bok, podnosząc jednocześnie lewą brew do góry w niemym znaku zapytania. Abaddon przewrócił tylko oczami, wracając do przerwanej czynności. Jakoś w tym momencie mało go obchodziła obecność kuzyna. Jego umysł zaprzątała ta jedna, pyskata kobieta, która była jego życiową partnerką.

- Chodzi o Brook? - Abaddon wybuchł szczerym śmiechem, kręcąc powoli głową.

- Twój refleks mnie powala - Wychrypiał, starając się opanować. - Aż czasami się zastanawiam, czy my na pewno jesteśmy spokrewnieni.

- To nie mnie uciekła życiowa partnerka - Obruszył się Nithael, krzyżując swoje umięśnione ramiona na piersi.

- Za to Twoja nie żyje - Odpyskował Abaddon.

Anioł uniósł ręce do góry, w geście poddania się, na co Upadły posłał mu zwycięski uśmiech. Oboje mierzyli się przez chwilę na spojrzenia, po czym wybuchli niekontrolowanym śmiechem. Ich zachowanie było całkowicie nieadekwatne do zaistniałej sytuacji, no ale ileż można być poważnym. Kiedy się uspokoili, Nithael przeczesał swoje krótkie, blond włosy ręką, wbijając spojrzenie w Abaddona.

- Co zamierzasz teraz zrobić?

Upadły zastanawiał się nad czymś przez chwilę, pocierając dłonią swój dwudniowy zarost. W jego umyśle pojawiła się jedna myśl, która niestrudzenie przedzierała się przez odmęty jego świadomości. W pewnym momencie wydał z siebie okrzyk radości, czym ponownie rozbawił Nithaela.

- Zachowujesz się jak kobieta, która właśnie zobaczyła przeceny w swoim ukochanym sklepie - Abaddon machnął na niego ręką, ponownie zagłębiając się w swoich przemyśleniach.

- Obiecała - Wymruczał, stając gwałtownie przed Aniołem.

- Ale co? - Zapytał zdezorientowany Nithael. - Może byś mnie oświecił?

- I mówi to Anioł - Odparł Upadły.

- Na żarty Ci się zebrało - Warknął rozzłoszczony Anioł, tracą resztki swojej cierpliwości.

- Spokojnie, już Ci tłumaczę - Mruknął, podnosząc wzrok na rozmówcę. - Kiedy obiecałem Brooklyn pomoc w pokonaniu Lucyfera, zażądałem od niej czegoś w zamian.

- Co takiego? - Dopytywał zniecierpliwiony Nithael.

- Zachowujesz się jak dziecko - Blondyn przewrócił oczami na złośliwy komentarz Upadłego, po czym skinieniem głowy dał mu znak, by kontynuował. - A wracając do tematu, w zamian za moją pomoc, miała ze mną zostać. Na zawsze. Uprzedzając Twoje kolejne pytanie, to tak. Zgodziła się.

Nithael podrapał się po głowie dokładnie analizując wypowiedź Pradawnego. Wszystko składało się w spójną całość, gdyby nie jeden szkopuł.

- Ale przecież ona uciekła - Wypalił.

- I tym samym złamała złożoną obietnicę - Abaddon rozsiadł się wygodnie w skórzanym fotelu, a na jego twarzy malował się triumf.

- A więc co zamierzasz z tym zrobić? - Dopytywał blondyn.

- Zaczekam, aż popełni jakiś błąd - Przerwał, przekrzywiając lekko głowę. - A potem sprawię by pożałowała swojej decyzji.

Demoniczne CienieWhere stories live. Discover now