Zamykam za sobą drzwi wejściowe i spokojnym krokiem odchodzę w kierunku starej szopy po drugiej stronie gospodarstwa. Idąc ten kawałek, rozglądam się na około, doszukując się jakiegokolwiek ruchu w pobliżu. Kroki stawiam jak najciszej, obawiając się, że mogę nie usłyszeć zbliżającej się do mnie postaci lub innego dźwięku oznaczającego kłopoty. Powoli otwieram drzwi, po czym pewnym krokiem wchodzę do środka. W pomieszczeniu panuje półmrok; niewielkie okno w narożniku nie wpuszcza bowiem zbyt wiele światła. Na ścianie przede mną znajduje się drewniana tablica, jakiej kiedyś używano do wieszania narzędzi. Unoszę wzrok ku górze i staję na palcach, by sięgnąć przypięty tam przedmiot- katanę. Już od bardzo dawna nie wiszą tu żadne narzędzia. Przeczesuję palcami włosy i wychodzę z pomieszczenia, zaciągając się świeżym powietrzem.
Jest czyste jak nigdy wcześniej, nie skażone żadnymi spalinami czy innym dymem. Ruszam w kierunku bramy i staram się jak najciszej odciągnąć zatrzask. Gdy w końcu mi się to udaje, wychodzę poza nią i ponownie zamykam. Chwilę później znajduję się już na zupełnie pustej ulicy i pewnym krokiem idę wzdłuż niej. Moje buty obijają się o asfalt, wydając z siebie głuche stuknięcia. Mijam pola i kolejne domy. Niektóre z nich mają pozabijane okna deskami, inne wyważone drzwi. Poza ćwierkaniem kilku ptaków nad moją głową, stukotem butów i szumem liści drzew, poruszanych przez wiatr nic nie zakłóca mi spokoju. Dopiero teraz rozumiem jak genialne jest mieszkanie z dala od wielkiego miasta. Cisza i spokój. Nigdy aż tak bardzo nie cieszyłam się z niej jak teraz. Zatrzymuję się przed dużym, pomarańczowym budynkiem i odwracam za siebie szacując odległość. Jestem jakiś kilometr od mojego domu. Uśmiecham się lekko i wchodzę na teren nieznanej mi posiadłości. Wygląda na nienaruszoną, przez co mój uśmiech staje się większy, a ja przyspieszam kroku.
Gdy media ogłosiły alarm, w związku z rozprzestrzenieniem się tajemniczego wirusa wszyscy wpadli w panikę. Niektórzy jak najszybciej wyjeżdżali z miast, myśląc że uda im się uciec prze zarazą. Inni rozpoczęli zbieranie zapasów, by przetrwać nieoczekiwaną kwarantannę. Bezskutecznie. W czasie kilku tygodni całe miasta zostały sterroryzowane. Umarli wracali do życia, jednak nie byli już sobą. Stworzenia te mimo swojego ludzkiego wyglądu nie odczuwały bólu, zimna czy gorąca. Przyciągał je hałas i ogień; jakikolwiek ruch. Za dnia były powolne, co wcale nie oznacza że mniej niebezpieczne. Żywiły się mięsem, a każde ugryzienie czy zadrapanie powodowało śmierć w ciągu kilku godzin, by po jakimś czasie znów się obudzić, czując tylko głód. Jeśli oglądałeś kiedykolwiek film o Zombie, to doskonale wiesz o czym mówię. Niewielka wioska w stanie Ohio nie była więc trudnym przeciwnikiem. W miejscu gdzie mieszkało kiedyś wielu starszych, schorowanych ludzi, wirus rozprzestrzenił się w zaledwie dwa tygodnie. Wystarczyła jedna zmarła podczas snu osoba by reszta pozostała kwestią czasu. Teraz Toledo* było całkowicie wymarłe. Nie byłabym zdziwiona będąc jednym z ostatnich żywych ludzi w tym kraju.
Podchodzę do drzwi, i przykładam do nich ucho, nasłuchując. W środku panuje cisza, jednak świat lubi zaskakiwać; zwłaszcza teraz. Jednym zgrabnym ruchem przez ramie wysuwam katanę z pochwy zawieszonej na moich plecach i zaciskam mocniej dłoń na rękojeści. Miecz już nie raz uratował moje życie. Kiedyś należał do mojej ciotki, jednak po całym tym fatalnym żarcie losu, zostałam tyko ja i on. Odpędzam os siebie bolesne wspomnienia i otwieram szeroko drzwi. Omiatam wzrokiem całe pomieszczenie i nie zauważając nic podejrzanego kieruję się do pierwszej z siedmiu znajdujących się tam izb. Naciskam klamkę a drewniana powłoka odsuwa się z cichym zgrzytem. Dociera do mnie niewyobrażalny smród, od którego do oczy cisną się łzy. Dopiero po chwili przełamuję się i wchodzę do środka. Nos i usta zasłaniam dłonią.
Jest to mała łazienka, zaledwie wanna, umywalka i toaleta. Podchodzę bliżej i już wiem co śmierdzi tak obrzydliwie. W wannie pływają ludzkie zwłoki w głębokim stadium rozkładu. Po gnijącym mięsie i kościach pełzają białe larwy, a dookoła lata stado much. Gdzieś w całym tym bałaganie dostrzegam pistolet, po czym wnioskuję, że leżący tu człowiek zdobył się na jedyny znany mi sposób, by po śmierci się nie obudzić; strzelił sobie w głowę uszkadzając mózg. Stoję tak chwilę jednak nie jestem w stanie przemóc się i sięgnąć po broń. Kręcę głową z przekąsem i gwałtownie odwracam się w stronę drzwi. Unoszę wzrok i jedyne co mogę dostrzec, to lufa pistoletu wycelowana prosto w moją twarz. Czuję jak serce przyspiesza swój rytm a ręce zaczynają się pocić. Przełykam gulę formującą się w moim gardle i przenoszę spojrzenie na osobę przede mną.
Chłopak jest niewiele starszy. Stary kapelusz przykrywa jego brązowe, sięgające ramion włosy. Usta ma zaciśnięte w wąską kreskę, a twarz nie wyraża żadnych uczuć. Wpatruję się we mnie zimnymi, niebieskimi oczami.
- Rzuć to- mówi, kiwając głową w stronę miecza nadal spoczywającego w mojej dłoni.
Szybko odzyskuję zdrowy rozsądek i udając, że pochylam się aby odłożyć broń, zatrzaskuję mu drzwi przed nosem i na kolanach pełznę do ściany, tak aby po ich otarciu nie mógł od razu mnie zauważyć.
Gdy tylko klękam nad moją głową rozlega się głośny huk i trzask drewna. Staję na równe nogi, a strzępy drzwi otwierają się z piskiem. Chłopak wchodzi do pomieszczenia i spięty staje przy krawędzi wanny. Wykorzystuję swoją szansę i dosłownie sekundę później jestem już za nim, trzymając ostrze o włos od jego szyi.
- Czego chcesz?- pytam poważnie, w tym asamym czasie mocniej zaciskając palce na jego karku.
Jest ode mnie wyższy o kilka centymetrów, jednak nie przeszkadza mi to w unieruchomieniu go.
- Mógłbym zapytać cię o to samo- odpowiada spokojnie, a ja mogę przysiąc, że mimo całej sytuacji słyszę kpinę w jego głosie- Kim jesteś?
- To nie twój interes- prycham.
-Cóż, skoro mamy być grupą, wolałbym wiedzieć jak mam się do ciebie zwracać wyjaśnia, a ja czuję, że na jego twarzy spoczywa ironiczny uśmieszek.
- Jaką grupą? O czym ty mówisz?- stoję oszołomiona, nadal przyciskając ostrze do jego szyi.
- Jestem Carl Grimes, a ty musisz iść ze mną- mówi, unosząc rękę i szybko odciągając broń- Zaprowadzę cię do reszty i odpowiesz nam na kilka pytań.
Odwraca się w moim kierunku, a ja zaskoczona nie mogę oderwać wzroku od jego niebieskich oczu, przeszywających mnie na wylot.
Cholera...
***
*Toledo- miasto w stanie Ohio (jest to dość duże miasto, ale spodobała mi się ta nazwa)
po przeczytaniu tego moja mama stwierdziła że wychowawczyni wyśle mnie do szkolnego psychologa, ponieważ jestem nienormalna.
nauczycielka z kolei powiedziała że jest pod wrażeniem dojrzałego stylu jakim jest to napisane, oraz że bardzo jej się podoba, pomimo tego, że nie lubi takiego rodzaju opowiadań.
także, bądź tu człowieku mądry, jak wmawiają ci dwie zupełnie inne rzeczy.
mam nadzieję że wam się podoba, ponieważ ja akurat jestem z tego dumna.
idk, komentujcie, głosujcie a może za jakiś czas pojawi się info że nie jest to tylko opowiadanie, a prolog x
all the love xx
ps. możecie mnie znienawidzić, wiem że znowu zawalam "Let's Play!", przepraszam
CZYTASZ
The Beginning // c.g
Short StoryUnoszę wzrok i jedyne co mogę dostrzec, to lufa pistoletu wycelowana prosto w moją twarz. ®gayboytozier 2016