|Prolog|

17 4 1
                                    

Właśnie się obudziłam, trochę później niż zwykle. Zostało mi tylko pół godziny, żeby się nie spóźnić do szkoły. Jeszcze będąc zaspana powlokłam się do łazienki w celu jakiegokolwiek ogarnięcia się. Tradycyjnie nic wyjątkowego nie robiłam ze swoją twarzą, przecież to tylko kolejny nudny dzień, który nic nie wniesie do mojego życia. Nie muszę pięknie wyglądać, jeżeli tapeta na twarzy jest definicją piękna.

  Mieszkam z moją ciocią- alkoholiczką. Rodzice nie byli lepsi niż ona, upili się i udali się na swoją ostatnią samochodową wycieczkę. To było jakieś 8 lat temu, miałam wtedy dopiero 9 lat, a i tak rozumiałam wystarczająco dużo. Ciocia Meghan po śmierci moich rodziców popadła w depresję, od tamtej pory zdarzyło jej się kilka razy upić do nieprzytomności. Ale co mogłam na to poradzić? Ona nie chce mojej pomocy.

Była już 7:30, trochę się spóźnię, ale to nic. Już niedługo wakacje, ma to swoje dobre i złe strony, nie muszę iść do tej instytucji, która wysysa ze mnie chęci do życia, ale.. za to będę musiała częściej widywać tą alkoholiczkę.

  Wyszłam ze swojego pokoju, skierowałam się do wyjścia, ale ciekawość chciała, żebym sprawdziła co z Meghan. Zerknęłam do kuchni, nie było jej tam. Z salonu usłyszałam chrapanie, leżała na kanapie a obok niej sterta butelek i puszek. Zabrałam klucze, plecak i wyszłam z mieszkania. Zejście zawsze długo mi zajmuje, gdyż mieszkam na 4 piętrze. Na szczęście zobaczyłam, że mój najlepszy przyjaciel- Daniel zmierzał właśnie w moim kierunku. Jak zwykle z słuchawkami w uszach i wzrokiem wpatrzonym w chodnik. Nie zauważył mnie, a ja specjalnie stałam na jego trasie.
- Bardzo przepra...Aaa,to tylko ty Madi.- uśmiechnął się.
-Tak tylko ja, a ty powinieneś się czasem rozglądnąć, bo kiedyś jeszcze wpadniesz pod samochód.
-Oj wybacz mamo.- zaśmiał się.
Ruszyliśmy w kierunku szkoły, mieliśmy dziś tylko pięć lekcji, więc postanowiliśmy pójść gdzieś jeszcze po szkole.
-Może pójdziemy do ciebie?- zapytał.
-Po co? Chcesz pogadać z Meghan o fizyce kwantowej? Czy może o polityce?- tak, Meghan byłaby wspaniałym mówcą. Mogłaby po prostu godzinami opowiadać o tym jak politycy zaniedbują swoje obowiązki, nauczyciele nie wymagają niczego od uczniów, księża są pedofilami, lekarze oszustami, a podatki są za wysokie. No oczywiście tylko po kilku piwach.
-No wiesz, może..
-Wolałabym przesiedzieć te kilka godzin w parku, na przykład.
-Jak chcesz Madelyn.- uśmiechnął się. Doskonale wiedział, że nie cierpię jak ktoś używa mojego pełnego imienia, nie podoba mi się.

Po kilku minutach byliśmy już w parku. Był wręcz mikroskopijnych rozmiarów, pare drzew rosnących w 10 metrowych odstępach, 6 ławek wzdłuż chodnika i -jedyny plus tego miejsca- malutki stawik otoczony paroma kępkami jakichś krzewów. Jak dla mnie ten park był uroczym miejscem. Pasowało mi to, że nikt poza mną i Danielem nie odwiedza tego miejsca. Można powiedzieć, że to był ,,nasz" park. Takie odosobnione od reszty chorego świata. Od naszych chorych rodzin, od wszystkich problemów. Odosobnienie od życia. Cudownie.

-Madi?- Daniel szturchnął mnie w ramię. Przez chwilę odpłynęłam w myślach, w ogóle go nie słuchałam.

-Mówiłeś coś? Zamyśliłam się trochę.
-Mówię do ciebie już od kilku minut, a ty nie raczyłaś nawet bezmyślne przytakiwać.- zaśmiał się. Podziwiam go. Mamy podobnie przesrane w życiu, ale on zawsze potrafi się uśmiechnąć. Tak jakby zapominał o tym, że żyje w lekko patologicznej rodzinie. Za to go polubiłam, za ten jego optymizm. On wierzy w to, że kiedyś będzie lepiej, że oboje odnajdziemy szczęście w życiu, że nam się uda. Ja tak nie potrafię. Dla mnie ludzie naszego pokroju nie mogą liczyć na nic innego jak współczucie innych.

-MADI!
-Co do cho..- trochę się wystraszyłam.
-Ignorujesz mnie.- w tym momencie na jego twarzy pojawił się.. smutek? Rozczarowanie? Nie umiem określać emocji precyzyjniej niż ,,radość" i ,,smutek".
-Posłuchaj mnie w końcu, dobrze?
Kiwnęłam tylko głową.
-A więc.. miałem taki plan, żeby stąd wyjechać. No wiesz, ja i ty.- dostrzegłam pewnego rodzaju błysk w jego oczach. Nawet nie chcę się domyślać co chodziło mu po głowie.
-Mamy 17 lat, legalnie nie wyjedziemy, a ja nie chcę sobie robić problemów. Mam ich wystarczająco dużo.- oczywiście, że już dawno myślałam o ucieczce z tego kraju. USA nie jest dla mnie.
-Wiem, poczekamy jeszcze te kilka miesięcy.- po tym zdaniu nastała chwila milczenia. Nagle tą cudną ciszę zagłuszył głos mojego przyjaciela.
-Wyobraź to sobie! Razem przez świat! Wolni..- entuzjastycznie wymachiwał przy tym rękoma.
-Przemyślę twoją propozycję w domu, jest już późno. Muszę wracać, ty chyba też?- nie musiał nic mówić, widziałam w jego oczach ten specyficzny ból. Nie chciał tam wracać, ale musiał.
-Dasz radę.-przytuliłam go. Staliśmy tak przez chwilę, potem ruszyliśmy w kierunku swoich mieszkań, przez większość drogi szliśmy w milczeniu, dopiero przed moim blokiem Daniel się do mnie odezwał.
-Przemyśl moją propozycję, dobrze?- złapał mnie za rękę i wpatrywał się w moje oczy.
-Przemyślę.- krótka odpowiedź, nie chciałam robić z tego jakieś romantycznej sceny, jakby wyciągniętej z jakiegoś taniego romansidła. Byliśmy przyjaciółmi i zawsze nimi będziemy.

Puścił moją rękę i skierował swoje zielone oczy w stronę ciemniejszego zakątka ulicy. Ruszył przed siebie. Przykry widok, Daniel nie zasługuje na taką rodzinę. Nie powinien żyć w takiej patologii. Ja już się przyzwyczaiłam.

Po ciuchu weszłam do klatki schodowej, jak zwykle drzwi musiały wydać z siebie ten znienawidzony skrzypiący dźwięk, który echem odbił się od ścian. Na pewno obudziłam wszystkich sąsiadów. W ciągu dnia ten dźwięk jest wręcz niesłyszalny, co innego w nocy. W nocy wszystko jest ,,bardziej". Biegiem dotarłam na czwarte piętro i weszłam do mieszkania, tradycyjnie Meghan spała. Wpadłam do swojego pokoju i niemal od razu zasnęłam.

----------------------------------------------------
PROLOG TRAGICZNY, ALE NIE WAŻNE :') PRZEPRASZAM ZA WSZELKIE BŁĘDY I NIEJASNOŚCI W TEKŚCIE.

SickWhere stories live. Discover now