Normą jest, iż każdy ma wzloty i upadki. Niektórzy mają je częściej, niektórzy nie. To jedna z najważniejszych zasad życia – raz coś idzie dobrze, potem wszystko się wali, a my w większości przypadków nie mamy na to wpływu. Trzeba się do tego przystosować, inaczej nie da się zdrowo przetrwać. Jednak Lloyd wcale nie musiał się przystosowywać.
Od zawsze towarzyszyła mu przyjazna passa sukcesów i powodzeń. Można by było nawet rzec, że miał życie idealne: mieszkał w spokojnym, cichym miasteczku – w dodatku nieopodal lasu, o czym zawsze marzył – przepełnionym serdecznymi ludźmi oraz czystym, niczym niezanieczyszczonym powietrzem. Przyjaciół miał na pęczki, praca przynosiła poczciwy dochód, także wygody również mu nie brakowało.
Lecz przede wszystkim miał pasję, której iskierki w ciągu trzydziestu ośmiu lat jego życia, zdołały przerodzić się w żywy, wielki płomień – przemieniły się w ognisko duszy. Miał cel, do którego starał się mocno dążyć z każdym dniem i który mógłby stać się rzeczywistością, gdyby tylko nie ten cholerny dwudziesty drugi grudnia.
Dokładnie tego dnia jego życie zeszło z – jak się okazało – zbyt przyjemnej, zbyt łatwej ścieżki. Sens jego egzystencji zawisł na cienkim włosku, zapomniał o celu, pasja nie przynosiła już urokliwego szczęścia, w pracy zaczęły się problemy, przyjaciele się odwrócili.
Właśnie wtedy skończył się jego wzlot, a im wyżej się leci, tym niżej upada.
On upadł pod same dno najgłębszego oceanu.
CZYTASZ
Lloyd
Short StoryCałe życie Lloyda było cudowne. Co się więc stanie, gdy wszystko chyli się ku upadkowi?