Pewnego słonecznego ranka wstałam, pół żywa. Nic dziwnego, bo wczorajszej nocy siedziałam do bardzo późna przy komputerze i pisałam z Nim. Poszłam spać coś koło 3, ale nie jestem pewna, o której tak naprawdę skończyliśmy pisać. Bardzo dobrze mi się z nim pisze. Jest taki super, że aż nie mogłam sama z siebie zakończyć z nim rozmowy i czekałam aż sam to zrobi. Co ostatecznie nie nastąpiło, bo zasnęłam. Sama nie chciałam kończyć rozmowy, z faktu iż tej nocy fajnie się nam pisało. Wcale się nie zakochałam w nim, bo praktycznie w ogóle go nie znałam. Nie pisaliśmy odrazu o wszystkim. Wiedziałam tylko, że jest bardzo wysoki, ma ciemne włosy, niebieskie oczy i że mieszka w tym samym mieście co ja, to było zdumiewające. Ciekawiło mnie bardzo, czy już wcześniej gdzieś się nie spotkaliśmy, bądź nie widzieliśmy się np. na mieście. Nurtowało mnie to i przeszywało od środka.
-Ale przecież jest już 7:20! Nie zdążę przecież do szkoły!- zaczęłam wrzeszczeć i biegać nerwowo po pokoju. W oka mgnieniu ubrałam się i zeszłam na dół do kuchni na śniadanie. -Mamo! Gdzie jest mleko do płatków?- chwilę później znalazłam je sama, leżało na stole obok mojego ulubionego soku pomarańczowego, leżało tam gdzie zawsze, co rano. Kładłyśmy je tam wraz z mamą z przyzwyczajenia. Ale tak to już jest gdy zapomina się założyć swoje okulary, bez których nie da się zobaczyć tego wszystkiego co w nich, bo cały świat jest trochę rozmazany. Trochę bardzo. Po chwili krzyknęłam do mamy: -Mam już mleko! Ale za to okulary zgubiłam!- ~Kochanie, okulary leżą na stole~ powiedziała mama. Odpowiedziałam jej -Okej, dziękuje bardzo. Wychodzę do szkoły, kocham cie! Pa!
Była już 7:40, wyszłam z domu. Kiedy szłam myślałam tylko i wyłącznie o Nim, nie patrzyłam nawet pod nogi, a co dopiero na drogę przed sobą, o mało co i bym wpadła pod jakiś samochód. Jeden krok dzielił mnie od tego, że wylądowała bym w szpitalu, albo co gorsze umarła bym tam na miejscu. Ale na szczęście kierowca zatrzymał się i użył klaksonu, a ja się wystraszyłam, co poskutkowało wróceniem na ziemię i resztę drogi do szkoły pokonałam już bezpiecznie i bez żadnych przeciwności losu. Szczęście mi dziś sprzyjało, jak nigdy. O mały włos i nie było by tak wesoło jak do tej pory.
Za pięć ósma, byłam już pod moją szkołą. Poszłam do swojej szafki, która znajdowała się na pierwszym piętrze. Znajdowały się w niej moje rzeczy, które są mi potrzebne w szkole, na każdą niespodziewaną sytuacje, miałam tam nawet dodatkowy komplet ubrań na przebranie, tak w razie czego. Bo nigdy nic nie wiadomo. Zabrałam potrzebne książki i poszłam na pierwszą lekcje. Pierwszą lekcją była biologia, jedna z najnudniejszych lekcji świata, a zwłaszcza z Panem Matiasem. Strasznie na nich przynudzał, praktycznie nic nie rozumiałam z tego co do nas mówił, jakby mówił w innym języku i jeszcze myślał, że my go rozumiemy. Tak naprawdę nikt go nie słuchał i każdy robił co chciał. Większość zawsze grała na komórkach, albo rozmawiała z osobą z ławki. Lecz ważniejsze nie było to, co było na lekcji, bo lekcje, a raczej ich większość jest nudna, ale to co było tuż po. Przerwa, to jest coś pięknego, mogłam podczas niej rozmawiać ze wszystkimi moimi znajomymi bez żadnych przeszkód, że któryś nauczyciel zwróci mi uwagę, tak jak to jest na lekcji. Była to też chwila na zjedzenie czegoś na szybko pomiędzy lekcjami i przemieszczenie się do następnej sali na kolejną lekcję. Przerwa była chwilą na odstresowanie się przed następnymi zajęciami, albo przygotowaniem przed kartkówką, sprawdzianem lub odpowiedzią ustną. Przynajmniej dla większości, a szczególnie dla mnie była ona chwilą odpoczynku.
Pierwsza lekcja za mną, przeżyłam ją jakoś bez pytania ani niezapowiedzianej kartkowki, ale przede mną było jeszcze sześć innych lekcji, a w tym dwie godziny w-f-u, za którym nie przepadałam. Nigdy nie mogłyśmy robić tego co chciałyśmy, zawsze Pan narzucał to co mamy robić. Najczęściej była to koszykówka, przynajmniej w tamtym semestrze cały czas grałyśmy w kosza. To była ulubiona gra zespołowa Pana Shmita. Ja najbardziej lubiłam siatkówkę i gimnastykę. Od kiedy tylko pamiętam byłam zawsze dobrze rozciągnięta i wygimnastykowana. Szpagat, czy gwiazda to nie był dla mnie problem. A wręcz przeciwnie, bardzo to lubiłam, mogłam się wtedy wykazać i mogłam pokazać co umiem najlepiej. Nie wiedziałam czy uda mi się wytrwać do końca moich wszystkich lekcji, ale moje takie ponure myślenie przerwała moja najlepsza przyjaciółka Nadia i reszta naszej paczki. Zawsze mogłam na nich liczyć, byli bardzo niezawodni. Gdy tylko ich potrzebowałam, to byli. Są cudowni i najlepsi.
Chwile przed końcem przerwy poszliśmy do naszych szafek, które są na pierwszym piętrze. Moja i Nadii są obok siebie, bo jakby mogło to być inaczej. Przyjaźni y się razem od pierwszej klasy. Jest moją najlepszą przyjaciółką. Szafki pozostałych były oddalone od naszych o jakieś 5 metrów, po przeciwległej stronie korytarza, dzięki temu mogliśmy widywać się często pomiędzy zajęciami. Moją kolejną lekcją był angielski.