-Jeśli teraz wyjdziesz przez te drzwi możesz już nigdy nie wracać! - zagroziła matka czekając na reakcję swej jedynej córki. Dziewczyna stała we frontowych drzwiach z walizką w ręce i gniewną miną.
-Świetnie! - drobna szatynka krzyknęła i trzasnęła drzwiami, aż szyby w oknach zatrzeszczały. Marzyła o tej sytuacji od dobrych kilku lat. Zawsze wyobrażała sobie jakby to by było, gdyby opuściła dom rodzinny, spakowawszy walizki, nie oglądając się za siebie. Dziś nadszedł ten dzień. Po kilku latach prób i oczekiwania w końcu udało się jej zdobyć wizę do Stanów Zjednoczonych. Sytuacja, która zaważyła nad wszystkim.
Dziewczyna wsiadła do zatłoczonego autobusu, w którym na szczęście nikt nie zwracał na nią uwagi. Każdy był zajęty swoimi sprawami - matka próbowała zapanować nad niesfornymi dziećmi, pod tylnym oknem siedział jakiś pijaczek i wydzielał nieprzyjemny odór, tak że wokół niego nie było nikogo. Szatynka również trzymała się od niego z daleka. Pojechała na dworzec, skąd pociąg miał ją zawieźć do Warszawy. Żwawym krokiem podeszła do kasy i kupiła bilet do stolicy na wieczorny pociąg. Bilet - jeden z kilku, które miały na zawsze odmienić jej życie.
Dzięki Bogu znalazła wolne miejsce pod oknem w przedziale w zatłoczonym pociągu. Jakby wszyscy na raz zmówili się by jechać do Warszawy.
Dziewczyna (właściwie kobieta - 27 lat na karku chyba robi z niej kobietę) próbowała zdrzemnąć się choć przez chwilę, gdyż wiedziała, że czeka ją ponad 30 godzin bez snu nim dotrze w wymarzone miejsce. Na próbach się skończyło, gdyż na zmianę było jej duszno, gdy ktoś zamknął okno w przedziale lub za zimno, gdy ktoś je otworzył. W tych cholernych pociągach nie da się ustawić odpowiedniej temperatury. Nigdy. Ugh... Okryła się kurtką, położyła torebkę na kolanach i zastanawiała się nad życiem.
Spaliła za sobą wszystkie mosty. Zerwała kontakt z matką, zwolniła się z pracy, która i tak nie dawała jej radości (bo kto by chciał całe życie zajmować się tymi papierami?), dzięki Bogu miała jeszcze kilku przyjaciół, lecz nie chciała na nich zrzucać swych problemów. Poradzę sobie z nimi sama. Nie potrzebuję nikogo. Z konta podjęła wszystkie oszczędności, Szybko przeliczyła że będzie to około 10 tysięcy dolarów. Dobre na początek. Nie miała też chłopaka/faceta/narzeczonego. Ostatni, który był blisko tego ostatniego etapu zmył się zaraz po tym, gdy poznał jej despotyczną matkę. W sumie się nie dziwiła mu zbytnio. Była pani profesor swą postawą potrafiła przerazić niejednego twardziela, każdy uginał się pod jej wzrokiem i ciężkimi słowami.
Wysiadła z pociągu i obijając się o ludzi wyszła z dworca Warszawa-Zachodnia. Zaczepiając kółkami walizki o krzywe kostki chodnikowe, walcząc z dyndającą torebką w końcu dotarła na przystanek autobusowy.
-Przepraszam... - nie zdążyła dokończyć zdania, bo dziewczyna której chciała zadać pytanie otaksowała ją wzrokiem i odeszła. Okey...?
-Przepraszam, jakim autobusem dojadę na Lotnisko Chopina? - zapytała kolejną osobę.
-Och, niestety nie wiem, nie jestem stąd. - padła odpowiedź i szatynka już wiedziała, że będzie to ciężka i mordercza noc. Poszukała wzrokiem kolejne osoby wyglądającej na w miarę ogarniętą, podeszła i ponowiła pytanie.
-Chyba właśnie odjechał ostatni... ale nie jestem pewna. - Cholera jasna, jeszcze tego mi kurwa brakowało!!
-A którym autobusem mogę dojechać jeszcze? - spytała przerażona, że będzie musiała iść prawie 8 kilometrów na lotnisko. Widocznie na jej twarzy było widać jednocześnie rezygnację, przestrach i smutek, gdyż nieznajoma szybko powiedziała:
-Jednak jeszcze go nie było, właśnie jedzie - uśmiechnęła się pokrzepiająco. Szatynka odwzajemniła uśmiech i jakoś wtarabaniła się do autobusu. Po chwili wysiadła na przystanku koło lotniska jakimś cudem jeszcze nie tracąc sił. Walka o każdy kawałek podłogi w autobusie niemal ją wyczerpała. Dziękowała za podmuch świeżego powietrza po wyjściu z pojazdu i teraz odetchnęła głęboko. Szybkim krokiem weszła do środka, samolot miała o 7.50 rano, więc musiała sobie jakoś ten czas zaplanować. Oddała bagaż do przechowania, więc miała teraz trochę spokoju. Poszła coś zjeść (te ceny na lotnisku... koszmar!), usiadła pod ścianą i spróbowała znów się zdrzemnąć, chociaż na chwilkę. Tym razem jej się udało. Obudziła się około 5 rano z bolącym karkiem, lecz trochę bardziej wyspana. Odebrała bagaż, ogarnęła się w łazience i poszła do odprawy. Na szczęście już miała bilet zakupiony wcześniej, wpatrywała się w niego jak w klucz do nowego życia (podśpiewywała sobie przy tym ,,One Way Ticket" - tak na poprawę humoru).
-Do koszyka proszę włożyć również okulary. - przypomniał ochroniarz. Drgnęła słysząc jego głos, lecz wypełniła polecenie. Dziewczyna miała pecha do tzw. ,,pikania", bo nawet gdy nic nie kupowała, zazwyczaj piszczała przy niej bramka. Jednak tym razem nic takiego się nie wydarzyło. Cud jakiś, czy co?
W końcu weszła do samolotu, nie mogła się powstrzymać przed dotknięciem go podczas wchodzenia. To się dzieje naprawdę, NAPRAWDĘ!!
Jej lot miał trwać ponad 22 godziny, z przesiadką w Mediolanie. Mediolan, takie cudne miasto. Jak będę opływać w bogactwo, kiedyś się tam wybiorę. Kiedyś... Ciekawe kiedy...?
W Mediolanie mieli lądować o 10, więc mogła się spokojnie zdrzemnąć. Tak też się stało, po raz pierwszy od czasu trzaśnięcia drzwiami w dotychczasowym domu, mogła spokojnie oprzeć głowę i zapaść w sen. Nie przeszkadzała jej ani obsługa, która co chwilę przejeżdżała wózkiem ani nawet wrzeszczące i kopiące dziecko w rzędzie za nią.
CZYTASZ
Just in case
Mystery / Thriller27-letnia Amelia porzuca rodzinny dom, zostawia despotyczną matkę i przeprowadza się do Nowego Jorku. Szatynka, wykształcona (płynnie mówi w siedmiu językach - tak właściwie to w sześciu, bo kto teraz mówi po łacinie?). Tam znajduje pracę, która da...