Rozdział 1.

136 4 4
                                    


Jak zawsze obudziłam się przez ten cholerny budzik o 6.00 który w dotatku skrzypi, gdy podskakuje w raz z wibracjami.

Po obmyciu twarzy i wzięciu gorącej kąpieli pod prysznicem, poszłam na śniadanie składające się z płatków miodowych na mleku. Przy śniadaniu, oczywiście matka musiała mi zrobić awanturę, przy której wrzeszczała jak owca, z śmiesznego filmiku, z powodu dwójki z piepszonego polaka, który nawet nie ma sensu.

- Dlaczego kurwa m*ć nie mogłaś przy prowadzić lepszej oceny?! Dlaczego zawsze muszę mieć z tobą taki zapi*rdol??!! Może byś tak mi pomogła?! Ojciec sobie wyjeżdża za granice i mnie ciągle olewa, a ja tu na dodatek muszę takiego nie wdzięcznego bachora wychowywać... Ja poprostu z tobą nie wytrzymam... Czasem już się poważnie zastanawiam czy cię w szpitalu przypadkiem nie podmienili...

W tedy już nie wytrzymałam i pobiegłam szybko zapłakana do swojego bezpiecznego i wiecznie spokojnego pokoju, zamknęłam się trzaskając drzwiami pod nosem matki.

- Jeszcze nie skończyłam! Otwieraj bo pożałujesz! Ty nie wychowany dzieciaku!!

- A ja już skończyłam i zostaw mnie! Dlaczego ty mi to robisz?! Ja też jestem człowiekiem, który ma uczucia! A nie ufo bez żadnych odczuć i zmartwień! - krzyczę opierając się o drzwi.

- Myślisz, że ci tego nie daruje?! Tylko wyjdziesz z tego obrzydliwego pokoju to pożałujesz do końca swojego marnego życia! - wrzeszczała waląc w drzwi jak jakiś tyran.

Zapłakana i wstrząśnięta tymi słowami czekałam aż, ta kurwa uważająca się za moją matkę wyjdzie do swojej kochanej pracy.

Po odczekaniu dobrych 20 minut wreszcie się doczekałam wyjścia matki-szmaty.

- Uff... - w tym samym czasie zauważyłam na wyświetlaczu komórki, że ktoś do mnie dzwoni, odebrałam zaskoczona.

- Hej Wika to ja Sandra, mam nowy numer i chciałam cię o tym poinformować jak najszybciej bo pewnie nie wpadła byś na pomysł że zmieniłam numer gdybyś nie mogła się do mnie dodzwonić...Nie gniewasz się, że w tedy nie przyszłam do parku? - W czoraj umówiłam się z Sandrą do parku na godzinę 18.20. Ale ona nie przyszła nie informując mnie o tym i czekałam jak głupia 30 minut.

- Nie... Nie ma sprawy...

- Co jesteś taka smutna? Coś się stało? - pyta zmartwiona Sandra z miną zmartwionego koteczka.

- Nie... Wszystko w porządku ale... Muszę kończyć! - nie czekając na odpowiedź przyjaciółki rozłączyłam się.

- Jak ja strasznie nie nawidze tej cholernej szkoły! (-,-)

Po 30 minutach byłam gotowa do szkoły, ostatni raz spoglądając na spóźniający się o 5 minut zegarek i wyszłam na dwór. W połowie drogi zaczęło mi się robić zimno, a więc na dodatek założyłam rękawiczki i szalik.

- Odrazu lepiej... - mówię pod nosem wypuszczając kłęby pary z ust.

- Tutaj to chyba jakaś lokomotywa jedzie - mówi jakiś chłopak odganiając parę.

- Bardzo śmieszne - mówię bez emocji.

- Rafał jestem - mówi chłopak z uśmiechem.

- Wiktoria... - nie pozwalając mi dokończyć zdania, powiedział.

- Wiktoria to piękne imię, oznaczające zwycięstwo - mówi kładąc mi rękę na szyi.

- Ty nie do szkoły? - pytam zrzucając jego rękę z mojego ramienia.

- No co ty? Są przecież ferie! Kobieto to ty chciałaś iść do szkoły? - mówi wielce zaskoczony.

Walnęłam się dłonią w czoło.

Życie WiktoriiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz