Prolog 1/3

34 3 0
                                    

Xavier zatrzymał się pod rozłożystym dębem, łapczywie łapiąc powietrze. Nerwowo obejrzał się przez ramię. Wyglądało na to, że dzik w końcu sobie odpuścił; wśród drzew nie dostrzegał ani nie słyszał rozwścieczonego zwierzęcia. Lekko uspokojony oparł się plecami o drzewo i westchnął głośno. Spowolnił oddech i rozejrzał się. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nie ma zielonego pojęcia, gdzie się znajduje. Wysokie, stare dęby i brzozy złowrogo pochylały się nad szesnastolatkiem, a nieliczne smugi blasku księżyca przebijające się pomiędzy ich gałęziami nie dawały zbyt wiele światła; słońce zaszło już jakiś czas temu, kiedy to chłopak uciekał przed odyńcem.
Z narastającym uczuciem strachu i zagubienia, Xavier przestąpił z nogi na nogę. Zaczął grzebać w kieszeni i po chwili wyciągnął klucze od domu. Przy nich, wisząc na sprężynce, lekko kołysała się kieszonkowa latarka. Chłopak drżącymi że zdenerwowania rękoma włączył ją i jej światłem wodził wokół siebie. Cienie i powyginane konary drzew już nie wyglądały tak upiornie i niebezpieczne. Nie ma co tu stać, pomyślał Xavier. Lepiej chociaż spróbować się stąd wydostać, niż miałbym czekać, aż ten cholerny dzik mnie wywącha...
Jak wymyślił, tak zrobił; młodzieniec szedł przez las nieprzerwanie przez bitą godzinę. Jednak po spotkaniu tego samego krzaku po raz piąty, nastolatek ciężko usiadł na ziemi i jęknął głośno i przeciągle. Podciągnął kolana do brody i oparł o nie ręce. W duchu przeklinał tą chwilę, w której stwierdził, że zostawi telefon w domu.
- Po co mi telefon, co się może stać? - burknął sarkastycznie. - Idź na łono natury, mówili. Będzie fajnie, mówili...
Lekko przechylił głowę. I wtedy coś dostrzegł. W oddali, między drzewami. Zaintrygowany podniósł się i wolnym krokiem zaczął się przedzierać pomiędzy ostrymi gałęziami krzewów i niższych drzewek. W miarę jak się zbliżał, coraz mocniej się zastanawiał, czy słusznie postąpił, kierując się w stronę tajemniczej rzeczy. Mimo to nie zwalniał kroku, bardziej i bardziej drapiąc się cierniami po twarzy i rękach.
W końcu udało mu się przedrzeć przez gąszcz zarośli i mchów. Kropla krwi spłynęła po jego zadrapanym policzku. Rozejrzał się i oniemiały zgasił latarkę; już mu nie była potrzebna. Jego oczom ukazał się obraz żywcem wyciągnięty z baśni dla dzieci. Wielkie pnie pradawnych drzew misternie wiły się na przeróżne sposoby, przybierając groteskowy wygląd. Ich korzenie ciągnęły się albo tuż pod ziemią, albo tworząc pagórki i przejścia, niektóre nie przekraczające wzrostu nastolatka, inne będące wysokie na więcej niż trzy metry. Jasno fosforyzujące pnącza opadały z wyższych gałęzi roślin, falując na słabym wietrze, gwiżdżącym cichutko wśród koron dębów i buków. Nad jednym z krzewów czarnej jagody tańczyły wdzięcznie migoczące złotym blaskiem świetliki. Tam i ówdzie rosły w różnych kępkach niezwykle rzadkie i piękne okazy kwiatów.
Chłopak oczarowany niezwykłością otoczenia powolnym krokiem ruszył w głąb nie zbadanych przez nikogo tajemniczych rejonów puszczy. Przeszedł pod jednym z korzeni i zatrzymał się. W samym centrum krajobrazu dostrzegł coś, co jednocześnie go szpeciło, ale również dodawało mu uroku. Ruiny drewnianej, niezidentyfikowanej konstrukcji wznosiły się aż do listowia drzew. Podniszczone, spruchniałe, ciemne deski trzymały się oparte o siebie, wbite w glebę, lub leżały wśród traw i mchów.
W pewnej odległości od rumowiska stał na czterech sfatygowanych palach sporych rozmiarów zrobiony z drewna domek. Ciemnoszara farba długimi płatami odchodziła od ścian, a deski tworzące dach w niektórych miejscach były popękane albo w ogóle ich nie było. W miejscach okien pozostały jedynie puste otwory po wybitnych szybach. Lekko przechylone drzwi wisiały na zardzewiałych, skrzypiących zawiasach. Na platformę, na której stał dom, prowadziła przetarta w wielu miejscach drabina sznurowa. Ogólnie ujmując cały majestat budowli - obraz nędzy i rozpaczy...

Księga Historii Niezwykłych: Jedna Noc W Lesie /// ZAWIESZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz