Rozdział 2

83 14 11
                                    

Patrzę, jak niewielki samolot ląduje na nierównej płycie miniaturowego pasa startowego. Silniki milkną i po chwili do otwartych drzwi podjeżdżają schody, aby wypuścić pasażerów. Okrywam się mocniej kurtką, biorę oddech i niepewnie podchodzę bliżej, chcąc przyjrzeć się postaciom wyłaniającym się z pojazdu. Ze środka wychodzi grupka ludzi niosąca bagaże, jednak ja skupiam wzrok na głównym powodzie mojego pobytu tutaj.

Niespiesznie pokonuje schodki, rozglądając się dookoła z obojętnym wyrazem twarzy. Krzyczy coś w kierunku wyjścia z samolotu pocierając dłońmi ramiona, a po kilku sekundach na jego twarzy ląduje rzucona stamtąd ciemna bluza. Prycham na ten widok, a on podąża za źródłem dźwięku, skupiając wzrok na mnie. Marszczy brwi.

- Tylko jedna fanka? Skarbie, gdzie twoje gorące przyjaciółki? - wygrzebuje z kieszeni długopis, podchodząc bliżej. - No nic, ich strata, więcej mnie dla ciebie. Gdzie ci się podpisać?

Parskam śmiechem.

- Wysłali mnie tu, żebym pomogła ci trafić do domu. Lepiej się pospiesz, bo mamy trochę do przejścia, a zaczyna się ściemniać - silę się na miły uśmiech i ruszam w obranym kierunku. Po chwili słyszę pospieszne kroki za sobą.

- Będziemy iść? Pieszo? - ton jego głosu sprawia wrażenie, jakbym co najmniej uświadomiła go, że święty Mikołaj nie istnieje.

- Mogłam przyjechać konno, ale założyłam, że nie umiesz jeździć. Najszybciej więc będzie pokonać te kilka kilometrów na nogach - już było mi go żal.

- Kilka kilometrów?! Jaja sobie robisz?! - patrzy na mnie z niedowierzaniem. - Cudownie...

Kolejne minuty spędzamy idąc w kompletnej ciszy, która powoli staje się niezręczna. W końcu mój towarzysz niedoli postanawia przemówić:

- Wiesz w ogóle kim jestem?

Przewracam oczami.

- Jesteśmy na końcu świata, ale wyobraź sobie, że tutaj też dociera kablówka. Zdaję sobie sprawę z tego, koło jakiej sławy właśnie idę.

- Czy wszystkie dziewczyny tutaj będą mnie traktować tak miło jak ty? Mam nadzieję, że jesteś jakimś cholernym wyjątkiem.

- Widzisz, problem polega na tym, że mnie jakoś to całe Bieber Fever nie dosięga. Jak dla mnie jesteś rozpieszczoną, niedojrzałą gwiazdeczką.

Chłopak milknie. Idziemy dalej, a mnie ogarniają niewielkie wyrzuty sumienia. Nie chciałam być niegrzeczna ani opryskliwa, może on nie jest taki zły i da się z nim normalnie porozmawiać.

- Macie tu jakieś seksowne, wiejskie dziewoje? - mówiłam coś o wyrzutach sumienia? - Wiesz, jak na filmach. Obcisłe jeansy, koszule w kratę z wielkim dekoltem i dwa warkoczyki.

- Nie, będziesz pierwszy - posyłam mu wredny uśmiech, a on patrzy na mnie spode łba.

- A co z internetem? Jest szybkie łącze, czy będę musiał podzwonić gdzie trzeba?

Drapię się po głowie z zakłopotaniem. On nie ma zielonego pojęcia, gdzie się znalazł ani jakie warunki postawiła jego matka przed jego przyjazdem. Nie myślałam, że to ja będę posłańcem złych wieści.

- Nie ma tu internetu. Na zasięg sporadycznie możesz się natknąć w górnych częściach domu, ale rozmowa z osobą spoza wsi jest praktycznie niemożliwa. Jedynym sposobem do nawiązania jakiegoś kontaktu jest telefon stacjonarny. Jeśli chodzi o "dzwonienie gdzie trzeba", to wątpię, żebyś miał jak sfinansować swoje pomysły, bo z tego co wiem, twoje konto jest od dzisiaj zamrożone, a jedyna kasa, jaką będziesz dostawać, będzie wydzielana przez moją mamę.

Out of Town Boy | jbOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz