PERSPEKTYWA ROSE:
Było po ósmej. Obudziłam się w swoim łóżku, i przez chwilę zastanawiałam się, czy to wszystko było snem. Jednak na lampce nocnej zostawiona była karteczka z napisem: Czekam w parku. Wstałam w mgnieniu oka i pognałam w kierunku mojej szafy. Hmmm - myślałam spoglądając na sterte ubrań, tworzącą Mount Everest. Wygrzebałam czarne legginsy, do tego kwiecisty t-shirt i czarną bluzę na zamek. Następnym krokiem było rozczesywanie kołtunów... Czasem chciałam po prostu obciąć się na łyso. Po całej porannej toalecie pobiegłam do lodówki. Myślałam tylko o tym, żeby znaleźć się w parku. Nie lubiłam gdy ktoś na mnie czekał. Wzięłam sałatkę i zasiadłam do stołu. Nie jedz tak szybko bo się zadławisz - powiedział tato śmiejąc się.
Gdzie tak się śpieszysz ? - zapytał po chwili nieco poważniej.
Idę do parku, przewietrzyć się - powiedziałam dumna że swojej wymówki.
Tak wcześnie? - nie dawał za wygraną.
Tak, świeże powietrze dobrze mi zrobi - kontynuowałam chwiejnie.
Zapadła cisza, dopóki nie weszła mama.
Widzę że jesteś już gotowa - zmierzyła mnie wzrokiem.
Yyy... Gotowa na co? - zapytałam nieśmiało.
Idziemy dziś do psychologa - mówiła wyjątkowo spokojnie, jakby wizyta u psychologa była czymś w stylu zakupu opakowania cukru.
Po co ? Przecież wszystko jest ze mną w porządku - przekonywałam ją.
Widzimy z tatą że zaczynasz mieć problemy. Nie można tego ignorować, bo będzie coraz gorzej - tłumaczyła szturchając tatę, który przytakiwał głową po każdym jej słowie.
Już wszystko jest okej ! Nie chce iść do żadnego psychologa. Uważacie mnie za wariatkę czy co !? - krzyczałam by nadać tonu mojej wypowiedzi.
Rodzice tylko patrzyli na mnie.
Super - odpowiedziałam sobie na pytanie zaciskając wargi.
Lepiej żebyś porozmawiała sobie z tą panią, ona Ci pomoże - tato starał się ratować sytuację.
Nie dzięki, mam koleżanki do rozmów- odburknęłam.
A zresztą... Moglibyście sami rozwiązać te moje problemy, ale wy jakoś się nie fatygujecie, tyko zwalacie to innym - dodałam z podniesioną głową.
Całe te moje krzyki, wymówki itp były na marne. Kilkanaście minut później znajdowałam się już w aucie z mamą. Siedziałam z przodu wklejona w szybę. Ściskałam pięści ze złości. Jechałyśmy około 10 min. Przede mną ukazał się dość duży budynek, widać było że miał swoje lata. Weszłyśmy do środka, gdzie recjepcjonistka skierowała nas do pokoju 128. Odziwo nie było żadnej kolejki. Udałyśmy się więc do wyznaczonego pokoju. Proszę! - zawołała zachęcająco pani siedzącą przy biurku. Usiadłyśmy na drewnianych krzesełkach na przeciwko kobiety, będącą najwyraźniej psycholog. Rose Williams, zgadza się ? - spojrzała na mnie. Przytaknęłam głową, po czym ona wypełniła jakąś kartę. W czym mogę pomóc ? - zapytała, gdy skończyła. Dupuściłam mamę do głosu, bo wiedziałam że nie ma sensu przekrzykiwać się i robić z siebie dzieciaka. Zwłaszcza, że psycholog bacznie obserwowała mój każdy ruch. Rose od jakiegoś czasu w ogóle mnie nie słucha - zaczęła. Ja w tym czasie podparłam podbródek o rękę, czekając aż skończy. Widzi dziwne rzeczy, i wydaje jej się że coś ją obserwuje. Ucieka z domu, po czym przybiega przerażona. Boji się zasnąć i wejść do łazienki - skończyła wreszcie. Ucieczki z domu mogą być wywołane buntem, to naturalne - pocieszyła ją psycholog. Aa.. co dokładnie widzi ? - spytała. Mama kopnęła mnie delikatnie, żebym odpowiedziała. Jednak postanowiłam siedzieć cicho. Wampiry - w końcu odpowiedziała mama. Muszę zostać sam na sam z pani córką - wytłumaczyła kobieta, a mama bez słowa wyszła za drzwi.
Psycholog: Co jest ?
Ja: Nic mi nie jest...
P : Nie jesteś tu z byle powodu. Powiedz mi, czy ta postać ma złe zamiary wobec Ciebie ? Chce zrobić Ci krzywdę? Jak wygląda?
J : Mówiłam, wszystko jest w porządku. Miałam wtedy koszmar i trochę się bałam, ale to nic.
P : Widzę że nie jesteś skłonna do rozmowy. Zawołaj proszę swoją mamę.
Pokierowałam się do drzwi i wykonałam polecenie. Tym razem ja zostałam wyproszona. Zajebiście, ona nie odpuści - myślałam o niej. Zaczęłam obgryzać paznokcie. Wymyślałam sobie najgorsze możliwe zakończenia; że trafię do psychiatryka i spędze resztę życia z wariatami. Nie mogę na to pozwolić. Podeszłam bliżej i nadstawiłam ucho pod drzwi. Nic nie było słychać. Cholera! - szepnęłam przez zaciśnięte wargi. Wróciłam na miejsce. W tym samym czasie wyszła mama - nadzwyczaj zdeterminowana. Udałyśmy się w całkowitej ciszy do auta - ewidentnie żadna z nas nie miała ochoty podjąć próby rozmowy.
W domu rodzice kazali mi zostać w pokoju. Posłusznie poszłam do siebie, i położyłam się na łóżko. Zasnęłam...
Obudziłam się około 15-stej. Promyki słońca były coraz mniejsze, by z czasem zniknąć wraz ze słońcem. Leniwie wstałam i pierwszą rzeczą o której pomyślałam, był obiad. Wstałam powoli i przeciągnęłam się do łazienki. Wybuchłam śmiechem. Lustro przykryte było małym kocykiem. Okno, przedtem zawsze uchylone i odsłonięte, teraz było zamknięte i zasłonięte nowymi roletami. Uszczypnęłam się dwa razy, dla pewności. Okazało się, że nie tylko okno w łazience nie pełniło funkcji okna. WSZYSTKIE posiadały teraz rolety, co nieco mnie przytłaczało. Rodziców nie było w domu. Ciekawe czy pojechali do sklepu po kłódki na drzwi... Nagle myśl. Cameron !- Zupełnie zapomniałam!PERSPEKTYWA CAMERONA:
Cały poranek i południe czekałem na nią. Zmieniła zdanie? Nie mogłem wytłumaczyć sobie jej nieobecności. Może coś się jej stało? Nie wybaczyłbym sobie tego, że nie uratowałem jej przed czymś. Dzisiaj park był przepełniony ludźmi. Kilka dziewczyn zaczepiło mnie, w poszukiwaniu towarzystwa. Nie wiem co przyciągało do mnie śmiertelników. Nie wszystkich- nie Rose. Poszłem pod jej dom, ale sądząc po jego stanie, stwierdziłem że nikogo nie ma. W każdym oknie roleta - mimo że ostatnio ich nie było... Zgłodniałem, więc poszedłem coś przekąsić. Z nadzieją znów udałem się do parku. Była tam. Siedziała na polanie, zrywając kwiatki i robiąc z nich wianek. Zaskoczyłem ją, i podeszłem od tyłu. Nawlokłem jej kosmyk ślicznych i długich włosów na palec, na co ona odskoczyła. Boże! Ale mnie wystraszyłeś - uśmiechnęła się.
Ja: Dlaczego nie było Cię dziś rano ? Znalazłaś kartkę?
Rose: Tak, miałam iść ale...
Nie dokonczyła. Spuściła głowę i powstrzymywała się od płaczu.
J: Rose, co się stało??
R: Wszyscy myślą że jestem nienormalna! Dzisiaj mama zabrała mnie do psychologa. Obie chciały jedynie usłyszeć ode mnie że mam problemy. W domu mam teraz wariatkowo - zakryte lustra i okna. Zero dostępu do światła. Jestem jak w zamknięciu...
J: Rozumiem. Przepraszam, to moja wina. Nie wiem co powiedzieć, i jak mógłbym się odwdzięczyć.
Serio Cameron !? Na tyle Cię stać ?- Myślałem. Mogłem ufundować jej lepsze przeprosiny. Potrzebowała wsparcia. Jezu... Odwróciłem wzrok, chcąc uniknąć niezręcznego spojrzenia. Rose usiadła bliżej mnie. Chwyciła moją twarz i spojrzała. Pocałowałem ją. Krótko, ale zrobiłem to. Widziałem, że jej się podobało.PERSPEKTYWA ROSE:
J-ja nie wiem co właśnie się stało. Pocałowaliśmy się i... nie żałuję tego. W sumie to nawet celowo przyczyniłam się do tego. Potrzebowałam jego bliskości bardziej niż powietrza. Po zbliżeniu, Cameron odwrócił się ukrywając rumieniec. Był czerwony jak burak, ale zadowolony. Chłopak wziął do rąk niedokończony przeze mnie wianuszek i plótł go dalej. Po kilku minutach skończył i założył mi go na głowę. Uśmiechnął się... Jak ja kochałam jego uśmiech - szczery i niezwykły. Poszliśmy na spacer do pobliskiego lasu.
Ja: Nie chcę wracać do domu. Nie mam pojęcia z czym rodzice wrócą do domu, o ile już nie wrócili.
Cameron: Nie martw się. Jak będzie źle, uciekniemy razem...
Zabrzmiało to tak, jakby odgrywał scenę z dobrego filmu. Spojrzałam na niego, on na mnie.PERSPEKTYWA CAMERONA:
Robi to specjalnie? Doprowadza mnie do stanu, gdzie pozostaje mi odwrócić wzrok, albo pocałować ją. Mam do niej słabość. Wie o tym, i wykorzystuje to. Nie wiedziałem co robić. W tym momencie pobiegła jak najszybciej potrafiła w głąb lasu. Złap mnie ! - krzyknęła nie zatrzymując się. Nawet się nie obejrzała. Oczywiście że pobiegłem za nią. Postanowiłem dać jej szansę i nie wykorzystywać wampirzych zdolności. Robiło się dość ciemno, mój wzrok polepszył się. Słyszałem łamane gałęzi. Pobiegłem za hałasem. Nie było jej. Pobiegłem dalej, ale coś szarpnęło mną. Nie coś, a ktoś. W krzakach stała Rose, w potarganym kucyku. Przyciągnęła mnie do siebie. Zamknąłem oczy, gotowy na pocałunek. Zwiała. Bardzo śmieszne Rose ! - powiedziałem widząc ją biegnąca przez siebie. Jak na śmiertelnika, muszę przyznać że była szybka. Ruszyłem w pościg. Potknąłem się i korzeń jednego z drzew i upadłem. Wtedy właśnie zobaczyłem jak wygląda zza drzewa kilkanaście metrów dalej. Chciała sprawdzić czy nic mi nie jest. Podniosłem się i otrzepałem.
PERSPEKTYWA ROSE:
Zobaczył mnie! Mogłam już tylko czekać aż przebiegnie, do mnie. Po chwili już znalazł się naprzeciwko mnie. Przyparł mnie do drzewa i namiętnie całował. Przeszedł mnie dziwny dreszcz. Wiedział, kiedy przestać. Podobało mi się to. Podobało mi się właściwie wszystko, co było z nim związane. Właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, jak bardzo go potrzebuje. Jak bardzo go kocham... Było już ciemno, o tej godzinie zazwyczaj leżałam już w łóżku. Ziewnęłam sennie. Cameron wziął mnie na ręce, delikatnie. Jak bardzo cenny przedmiot, który pod żadnym warunkiem nie może zostać uszkodzony. Nie pamiętam nawet kiedy zasnęłam. Ale jak zwykle, obudziłam się sama w pokoju. Jak on to robi? - myślałam. Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Proszę - krzyknęłam, zezwalając tym samym na wejście gościa. Mama najwidoczniej nie miała już siły, skoro wysłała do mnie tatę. Jutro pojedziesz do cioci - oznajmił siadając na skraju łóżka[...]
To koniec tej części. Czekajcie cierpliwie na kolejną :)) . Nie zapominajcie o komentarzach i ocenie !☆♡ Dodam tylko, że w następnej części będzie się działo! :D