Rozdział 3

186 10 3
                                    

Dobra na życzenie jednej z osóbek wstawiam kolejny rozdział... Ta osoba powinna się ciszyć, że miałam dobry humor, bo po zdaniu "ja zawsze dostaje to co chcę" lub coś w podobie, chciałam wstawić ogłoszenie, że nie będzie kolejnych rozdziałów(nie lubię jak się mnie do czegoś zmusza i chciałam zrobić na złość), ale jak uświadomiłam sobie, że ta osóbka, której nicku teraz nie pamiętam, sorry, napisała to, bo jej się podoba to nie mogłam tego zrobić. Napiszę jeszcze tylko to, że mam jeszcze jeden albo dwa rozdziały i bonus i jak wszystko to opublikuję nie wiem kiedy będzie następny... To zapraszam do czytania!
_______________
Dzisiejszego ranka nasz kochany debil obudził się chory... spał oczywiście nago... na szczęście w łóżku, ale za to jest połowa października, noce coraz zimniejsze, a ten kretyn znów zapomniał o zamknięciu okna... i obudził się z gorączką... katarem... i bolącym gardłem. Po przebudzeniu się i ogarnięciu, że ma tak wysoką temperaturę ciała, że lekko mu się kręci w głowie i jakby to powiedzieć majaczył, ale miał na tyle rozsądku by nie robić żadnych większych wędrówek niż do toalety siku i do kuchni... no właśnie Dei nie lubił jeść wcześnie rano. Było mu po prostu później niedobrze, ale też nie chciał łykać tabletek na czczo. Postanowił, że poczeka na Hidana z dostawą jedzenia. Położył się w łóżku i sięgnął po laptopa, który samotnie leżał na szafce nocnej. Otworzył sobie pulę pokoi czatu. Wiedział, że gadanie z kimś w takim stanie jest głupie, ale naprawdę mu się nudziło. Wszedł do przypadkowego otwartego pokoju.
Blondi wszedł do pokoju.
Przez jakiś czas była „cisza" Dei spojrzał na szczegóły czatu i zauważył, że jest w nim tylko jedna osoba. Pomyślał, że prawdopodobnie ten ktoś po prostu zapomniał usunąć pokój. Przy jego stanie umysłowym ten pomysł mu zajął tak długi czas, że osoba po drugiej stronie zdążyła się już do niego napisać.
Scorpius: Witaj.
Blondi: Cześć.
Blondi: Fajny Nick. Przypomina mi kogoś...
Scorpius: Twój też... nie zdziwię się jak masz na imię Deidara...
Blondi: Ja mam na imię Deidara...
Scorpius: Douhito?
Blondi: Tak...
Blondi: A ty założę się, że Sasori Akasuna...
Scorpius: Wiedziałem, że będę miał dziś szczęście!
Blondi: Dawno się na nikim nie wyżywałeś?
Scorpius: Mniej więcej...
Blondi: To powiedz mniej czy więcej, bo dziś jestem nie przytomny i nie wiem jak bardzo będę musiał się wysilać by ci się odgryźć.
Scorpius: A co się nasze iskierce stało?
Blondi: Mam katar, gorączkę i boli mnie gardło.
Scorpius: A to wszystko przez?
Blondi: Przez to, że spałem nago przy otwartym oknie...
Scorpius: Jak jesteś chory to bardzo szczery się robisz... mogłem do ciebie wpaść... miałbym widoki :3
Blondi: Brałeś coś?
Scorpius: Nie, nudzi mi się. Nie przywieść ci żadnych leków?
Deidarze się cieplutko na serduszku robiło, ale chciał zostawić jakieś pozory swojej nienawiści do niego.
Blondi: Znów masz jakiś dzień dobroci dla ludzi bez parasolki czy jak? Nie trzeba za jakiś czas przyjdzie Hidan z żarciem to zjem i wezmę tabletki.
Scorpius: To ty jeszcze nic nie jadłeś? A po za tym czy to nie jest normalne, że twój przyjaciel przynosi ci posiłki do domu, gdy ty jesteś w pełni odpowiedzialną i myślącą osobom?
Blondi: Hahahahahahahahahaha... nie. A nawiasem mówiąc jestem ci wdzięczny, że mówisz, że jestem myślący, bo nawet sam w to czasami wątpię, ale na pewno nie jestem odpowiedzialny. Zawsze muszę mieć kogoś kto mnie pilnuję taki już mój urok.
Scorpius: A dlaczego jeszcze nie jadłeś?
Blondi: Bo jak jem wcześnie rano to później rzygam.
Scorpius: Czasami twoja szczerość mnie przeraża...
Blondi: A tak właściwie co ty robisz na czacie skoro jest wtorek i do tego po ósmej?
Scorpius: Zaczynam zajęcia dopiero o czternastej, a kończę o szesnastej i to do tego z najlepszą grupą w liceum, więc za dużo roboty nie mam.
Blondi: Ja na szczęście wracam dopiero w przyszły poniedziałek...
Scorpius: Szkoda... tęsknie...
Scorpius: Za naszymi sprzeczkami...
Blondi: Uff, już myślałem, że za mną...
Scorpius: Może trochę...
Blondi: Miło myśleć, że wracam do czegoś więcej niż tylko do tych dziwek i „męskich" macho.
Scorpius: Widać, że lubisz swoją pracę...
Blondi: Dostałem ją tylko dlatego, że kolega mojego dziadka jest tam dyrektorem...
Scorpius: A już myślałem, że masz jakikolwiek talent i dyro Iwy przygarnął cię, bo jesteś mistrzem... czegokolwiek...
Blondi: Jestem, ale zauważ, że jestem też młody, a po za tym to nie tak, że dziadek namawiał dyrektora... tylko dziadek mnie namawiał bym zatrudnił się u niego, bo ten stary pryk bardzo chciał bym u niego uczył...
Scorpius: Może chciał cię wykorzystać...
Blondi: Serio? A ja myślałem, że jesteś inteligentny...
Scorpius: Jestem, ale nie wiadomo co taki stary człowiek może mieć w głowie...
Blondi: Przestań... założę się, że nie miał orgazmu od jakiś pięćdziesięciu lat.
Scorpius: A ty?
Blondi: Co ja?
Scorpius: No kiedy?
Blondi: Ty chyba naprawdę chcesz pójść do tego piekła...
Scorpius: To moja wina, że chcę wiedzieć co ze mną zrobisz?
Scorpius: No dawaj nikomu nie powiem.
Blondi: Żerujesz na mojej chorobie...
Scorpius: Oczywiście! Tylko wiedz, że na ręcznym się nie liczy. :-P
Blondi: Zgiń...
Scorpius: Ale wtedy kto będzie cię wkurwiał?
Blondi: Twoi i moi koledzy...
Scorpius: A tęskniłbyś za mną?
Deidara zawahał się trochę.
Blondi: Trochę...
Scorpius: Jakie to miłe, ale gadaj, kiedy ostatnio?
Blondi: Jakieś sześć lat temu...
Scorpius: Czemu?
Blondi: Bo się w kimś zakochałem...
Scorpius: I specjalnie dla tej osoby zrezygnowałeś z seksu?
Blondi: Ta...
Scorpius: Idiota...
Blondi: Nie mówiłbyś tak gdybyś wiedział na kogo czekałem...
Scorpius: Powiesz mi?
Blondi: I tak ci za dużo powiedziałem...
Scorpius: To jak mam zmienić zdanie?
Blondyn stoczył wewnętrzną bitwę ze sobą. Nie wiedział czy mu powiedzieć. Wiedział, że on też coś do niego czuje, ale jednak się obawiał. Że niby tak po prostu mu powie? Wiedział o tym od jakiś dwudziestu godzin. Czy to naprawdę będzie takie łatwe?
Scorpius: A więc?
Blond: Naprawdę nie mogę ci powiedzieć.
Scorpius: Tylko jest problem... bo ja wiem.
Douhito właśnie dostał zawału serca.
Blondi: Jak to?!
Scorpius: Tak jakoś. J
Blondi: Ale jak?!
Blondi: Hidan?
Scorpius: Tak...
Blondi: Zabiję gnoja. Jak tylko przyjdzie do mnie z obiadem...
Scorpius: Kakzu może być niezadowolony.
Blondi: Mam go głęboko w poważaniu. To ja go znam od dwudziestu lat! I mogę go zabić kiedy tylko mi się podoba!
Scorpius: No nie wściekaj się tak...
Blondi: Ty pewnie masz niezły ubaw, nie?
Scorpius: Trochę...
Scorpius: Muszę kończyć.
Blondi: Jest dopiero dziewiąta trzydzieści...
Scorpius: Wiem, ale muszę jeszcze gdzieś pójść.
Blondi: I zostawiasz mnie ze złamanym sercem?
Scorpius: Zdziwisz się...
Scorpius wyszedł z pokoju.
Blondi wyszedł z pokoju.
I Dei został sam. Leżał sobie w łóżeczku i myślał o tym co się przed chwilą zdarzyło. Odłożył laptopa i skulił się w kłębek i wsłuchiwał się w ciche stukanie zegara. Gdy ten że właśnie zegar wybił dziesiątą. Usłyszał jak ktoś puka do drzwi. Szybko wyskoczył z posłania i pędem, zakładając po drodze jakieś spodnie po drodze, pobiegł do swojego gościa.
-Hidan! Zabiję cię ty skurwysynie, un!- Wybuchnął tylko jak otworzył drzwi. Jakie było jego zdziwienie jak zobaczył tam Kakzu.
-Dlaczego chcesz go zabić?- Spytał podnosząc brew do góry.
-Co tu robisz, un?
-Hidan kazał ci przynieść jedzenie.-Podał mu żaroodporne naczynie owinięte siatką.- To czemu chcesz go zabić?
-Powiedział wszystko Sasoriemu, un. – Z naburmuszoną miną spuścił łepek .
- Skąd to wiesz?
- Przed chwilą z nim rozmawiałem, un.
- Dlaczego już z nim nie rozmawiasz?
-Bo musiał kończyć i gdzieś pójść.- Po tym zdaniu Kazik odwrócił się na pięcie i poszedł szybkim krokiem w kierunku schodów.- Co się stało, un?
- Nie chcę tu być kiedy on tu przyjdzie!- Krzyknął i zaraz po tym Dei usłyszał trzask zamykających się drzwi klatki schodowej.
-Dlaczego miałby tu przyjść, un?- Mruknął do siebie. Zamknął drzwi i poszedł do kuchni by nałożyć sobie jedzenia. Zjadł pierś z kurczaka w panierce z chlebkiem, połknął tabletki położył się znów do łóżka, przykrył białą kołderką. Już zasypiał kiedy usłyszał jak ktoś chodzi po jego mieszkaniu.
- Uroczy...- Serce blondyna zatrzymało się na moment by po chwili przyspieszyło, tak gwałtownie, że sam się wystraszył czy coś mu nie jest. Deidara leżał tyłem do wejścia do pokoju.- Przestraszyłeś się?
-Nie...- Nie odwracał się nadal. Jego cała twarz była pokryta potem, miał mocno zaciśnięte oczy i modlił się by to niebyła prawda.
-To dlaczego się nie odwrócisz?
-Bo... bo nie mogę... un- Powiedział i zakopał się jeszcze bardziej w kołderkę. Gdy już się prawię dusił, poczuł na karku, jedynym odkrytym fragmencie skóry, chłodne palce i jak ktoś siada koło niego na łóżku.
- Odwróć się.- Rozkazał, ale w taki sposób, że po prostu każdy by go posłuchał. Łagodnie, miękko, jak nie on. I jak powiedziałam, że każdy by posłuchał to Dei na szczęście nie posłuchał.
-Wypierdalaj Yahiko...
-Czemu?
-Bo chcę byś stąd wypierdalał, un?
- A co jak nie chcę?- Zjechał ręką po linii kręgosłupa w dół. Jednak zdarzyło się coś czego się nie spodziewał. Deidara się odwrócił, ale w rączce trzymał mały nożyk myśliwski. Wycelowany proso na jabłko Adama, napierający leciutko na skórę.
-To zechcesz, un. – Miał w swoich niebieskich oczkach iskierkę szaleństwa... tak zdecydowanie wracał do stanu sprzed trzech lat.
-Nie zrobisz te...
-Zrobię. Wiesz, że jestem do tego zdolny... nie na darmo mam w papierach napisane, że jestem niepoczytalny, un...
-Dobrze, dobrze. –Uniósł ręce w obronnym geście. – Już się wycofuję...- Zszedł z łóżka i razem z nożykiem przytkniętym do gardła szedł się powoli do salonu. Dopiero tam Deidara opuścił broń.
-Czy wy naprawdę wzięliście sobie za punkt honoru by uprzykrzyć mi życie, un?- Patrzył na Yahiko pustym wzrokiem, mając ręce złożone na piersi.- Jak się ze mnie nie śmiejecie to mnie molestujecie, un!
- Nie gorączkuj się tak... chciałem cię tylko o coś spytać.
- O co?
- Co tam u Nagato?- Deidara stanął jak wryty i patrzył się na niego jak na kretyna.
-Po tym wszystkim co przeżył w waszej bandzie z tobą, un. –Podkreślił ostatnie słowo. – Przychodzisz tu do mnie, wchodzisz bez mojej zgody do mojego mieszkania kiedy jestem chory, zaczynasz mnie dotykać i się o niego pytasz?! Pojebało cię?! Ty wiesz ile on przez ciebie przeżył i to tylko przez to, że był w ciebie ślepo wpatrzony!
-A co to za różnica?- Prychnął.
- Nie wiem jak ty wyrażasz emocje, ale przez twoje zachowanie Nagato chciał odebrać sobie życie i nie pozwolę by to się powtórzyło, un. Spierdalaj stąd i nawet nie waż się odzywać do Uzumakiego, bo inaczej nie zostanie z ciebie ani jeden kawałek większy niż centymetr kwadratowy, un!
- Nie gorączkuj się tak... chciałem tylko o niego spytać...
-Nie masz za grosz taktu. Precz mi stąd, bo nie ręczę za siebie, un!
-Już wychodzę...- I opuścił mieszkanie Deidary, a on sam został... cały nabuzowany, od razu przypomniał sobie te wszystkie chwilę, które wszyscy spędzili wyciągali go z nałogu narkotykowego i kiedy Yahiko wykorzystywał chłopaka, kiedy reszta grupy nic nawet nie podejrzewała. Usiadł na fotelu i zasłaniając oczka dłońmi zaczął płakać. Od nadmiaru emocji. Nie było nawet trzynastej, a on już miał dość dzisiejszego dnia. Był chory, cały czas leciało mu z nosa, a po ostatnim darciu się na Yahiko, napierdalało go gardło i jeszcze on, Yahiko... to przez niego te dwie grupy przyjaciół się nienawidzili i to wszystko właśnie zaczęło się od Nagato. Wcześniej starali się unikać jak ognia. Nie przeszkadzać sobie, ale jak problemy rudzielca wyszły na jaw, Deidara zareagował, bo w końcu daleka rodzina, nawet w sumie nie rodzina. Był kuzynem Naruto od strony matki, więc nie byli spokrewnieni, ale musiał coś zrobić. Tak czuł i wyszło mu to na dobre. Zyskał nowego przyjaciela. Pomagał mu kiedy sam miał problem. Ironia losu... Łzy leciały ciurkiem z jego niebieskich oczek. Miał złe przeczucia, że wszystko zaczyna się od początku. Teraz ma siłę by walczyć, walczyć ze samym sobą, ale później nie będzie jej mieć i podda się nurtowi. Poprzednim razem... trzy lata temu był najgorszy atak... Chciał wysadzić okoliczny teatr, zabijając przy tym samego siebie... i jakieś dwieście osób, ale kilka dni przed katastrofą Ino i Hidan go przechwycili przed samym przygotowaniem do akcji i zaciągnęli do mieszkania Hidana. Zwołali się jeszcze Kisame i Zetsu, ten drugi jako psycholog z dostępem do różnych leków uspokajających w tym medycznej marihuany, starali się go okiełznać. Przez kilka dni siedział sam w zamknięciu. Tylko kilka osób mogło do niego wchodzić. Zetsu starał się jak najlepiej do niego dotrzeć co trwało długie tygodnie. Zabrano mu wszystkie rzeczy, którymi mogłoby zrobić sobie krzywdę. Przeszukano jego mieszkanie i odkryto tam całkiem duże złoże TNT, dynamitu, gliceryny, benzyny i innych ładunków wybuchowych. Nie wiadomo skąd to miał, ale na pewno z jakiś szemranych źródeł. Dei już nie siedział na fotelu tylko klęczał i ledwo łapał oddech podpierał się rękoma o podłogę. Choroba dawała się we znaki i go męczyła nie tyko choroba ciała, ale też i umysłu. Nie zauważył upływu czasu, a była to już szesnasta trzydzieści. Poczuł na swoich policzkach dłonie, a zaraz po tym ktoś go przygarnął do siebie i przytulił, gładził po rozpuszczonych włosach i szeptał uspakajająco do ucha. Sasori właśnie wrócił z pracy i chciał koniecznie do niego pójść. Przed wykładami poszedł po leki do apteki, bo podejrzewał, że ta lebioda po prostu łyknęła witaminę C. Nie wiedział, że po przyjściu tutaj zobaczy płaczącego, prawię słaniającego się na podłodze blondyna. Szybko, więc zareagował. Teraz trzyma go w swoich ramionach, przyciskając mocno do piersi. Deidara wiedział kto to. Dlatego coraz bardziej się uspokajał, a jego ciało przestawało drżeć. Czuł spokojną aurę bezpieczeństwa bijącą z obcego ciała, ale jednak tak mu bliskiego. Już coraz łatwiej łapał oddech, a słone krople już nie spływały po zaczerwionych policzkach.
-Wszystko w porządku?- Sasori spytał nie zwalając uścisku.
-Jak widać nie, un...- Położył głowę na jego piersi, a ten pocałował jego czoło, jakby chciał przez ten gest przekazać mu, że jest już bezpieczny.
-Co się stało?
-Był tu Yahiko...
-Zrobił ci coś?- Sasori spiął się, gdyby on coś zrobił jego aniołkowi, to by mu nogi z dupy powyrywał.
- Nie, ale przypomniał mi o przeszłości Nagato, a to przypomniało mi o mojej...
-Już myślałem...- Wtulił nos w jasne włosy, czując słaby zapach wanilii.- Dei... przestań myśleć o tym co zrobiłeś, bo przez to wpadasz w depresje... to co już było nie do się zmienić.
-Wiem, ale to jest silniejsze ode mnie... to się samo tak robi, un...
-Dei ja zrobię wszystko, by ci pomóc...- Spojrzał głęboko w oczy, które zawsze wesołe, zawstydzone, naburmuszone, pełne pozytywnych emocji. Teraz smutne, popuchnięte czerwone.
-Sasori... co ty tak właściwie do mnie czujesz, un?- Deidara zaczął bawić się guzikami na koszuli Skorpiona.
-Ja? Ja cię kocham... i to nawet nie wiesz jak... śledziłem cię w liceum. Wszyscy byli zastraszeni, że jak cie chociażby dotkną to stracą rękę... ale ty znajdywałeś sobie kogoś z zewnątrz przynajmniej na twoim pierwszym roku, później zauważyłem, że się uspokoiłeś, ale nadal się wokół kręcili, a zwłaszcza te natrętne babsztyle. Później szukałem informacji o twoich poczynaniach, w tym pomagał mi w dużej mierze Internet i też moje źródła informowały o twoim stanie psychicznym... Miałem... i nadal z resztą mam fioła na twoim punkcie. Ale mój charakter nie pozwalał mi się do ciebie zbliżyć, a gdy zacząłeś mi się sprzeciwiać. To postanowiłem, że lepiej zostać wrogami niż kompletnie obcymi osobami. Wkrótce dowiedziałem się, że jesteś z rodziny, która niezbyt lubi Uchihów, a że moja jest w dość dużym stopniu od nich uzależniona, automatycznie stałem się twoim wrogiem i tak trzymałem w sobie miłość do ciebie.
-Na początku drugiego roku studiów uświadomiłem sobie, że cię kocham, un...
-I od tamtej pory jesteś czysty?
-Tak...
-To słodkie...
-W sumie zastanawiam się czy to nie miało wpływu na mój stan psychiczny, un...- Zamknął oczka poczuł się śpiący.
-Deidara? Moglibyśmy się przenieść gdzieś indziej. Nie wygodnie mi...
-Nie chce mi się wstać, un...
-Jadłeś coś dzisiaj oprócz obiadu od Hidana? – Sasori wstał przy tym ciągnąć go ze sobą. Gdy już obaj wstali. Nachylił się nad blondynem i cmoknął go w usta.
-Nie...- Przytulił się do ciała wyższego chłopaka i chłonął jego spokój.
-To zrobię ci kanapki... gdzie masz kuchnię?
-Drzwi po prawo od łazienki. Idę z tobą, un...- Poszedł z nim uwieszony na jego ramieniu.
-Nie uważasz to za dziwne, że jeszcze wczoraj byliśmy wrogami...- Sasori przygotował składniki na kanapki i z trudnością je wykonał, bo Dei nadal był przyczepiony do niego.
-Nigdy nie byliśmy wrogami. Tylko zagubionymi, zakochanymi ludźmi, którzy nie wiedzieli co czuje druga osoba, un.
-Często masz takie filozoficzne przemyślenia?
-Jeżeli chodzi o nas to, tak, un...- Wziął kanapkę i zaczął jeść.- Na którą jutro idziesz do pracy?
- Na dziesiątą...- Sam zaczął jeść kanapkę z serkiem i papryką.
-Zostaniesz, un... - Na policzkach Deia wykwitły piękne rumieńce.
-Nawet nie zamierzałem stąd wychodzić...
-Bardzo się cieszę, ale mi chodziło o to, czy... z resztą nie ważne, un... -Spuścił wzrok.
-Na pewno?
-Tak...
-To weź leki, które ci przygotowałem i idź spać.
-Ty pójdziesz ze mną, un...
-Oczywiście... tylko weź te leki. – Dei wykonał posłusznie polecenie i poszedł do łazienki wreszcie zdjąć spodnie, które po tak ciężkim dniu stały się trochę uwierające... Założył jakieś ciemne bokserki i biały podkoszulek, gdy wszedł do sypialni zobaczył Sasoriego poprawiającego pościel, która faktycznie wyglądała jak psu z gardła wyciągnięta.- Kiedy ostatnio słałeś łóżko?
-Kiedy jakiś tydzień temu Hidan mi je posłał, un.- Podszedł do niego i spojrzał na posłanie.
-Ty serio jesteś jak dziecko...- Skomentował i wyprostował się.- No, kładź się.
-Tak jakoś mi głupio jak będziesz się patrzył, un... - Zarumienił się i wywrócił oczami, tak by spojrzeć na dywanik na podłodze, byleby nie na niego.
- Taki dziecinny, a problemy dorosłego...- Sasori przytulił się do blondyna.- To ja pójdę do łazienki się rozebrać, a ty zamkniesz to cholerne okno i wejdziesz do łóżeczka, dobrze?- Spojrzał mu głęboko w oczka, a gdy ten kiwnął twierdząco główką, pocałował go delikatnie w usta. Poszedł mozolnym krokiem tam gdzie nawet król chodzi piechotą, a Deik został, zamknął okno przez, które się rozchorował i włączył kaloryfer, na koniec wskoczył pod kołderkę, położył się na bok i zwinął się w kłębek. Wkrótce poczuł jak Sasori kładzie się obok i również się przykrywa i przytula się do jego pleców. Douhito zaczął się cicho śmiać.
-Czemu się śmiejesz?- Szepnął mu do ucha.
-Bo jesteśmy właśnie w absurdalnej sytuacji... jesteśmy w jednym łóżku, przytulamy się, zostajesz na noc...- Lekkie rumieńce znów powoli zawitały na jego twarzyczce.
-Nie wiem jak ty, ale ja o takiej absurdalnej sytuacji marzyłem od kiedy cię zobaczyłem.- Akasuna zamruczał tuż przy jego szyi.
-Ja nawet o takim czymś nie myślałem, bo wiedziałem, że to niemożliwe...
- Idź spać... jesteś zmęczony, tak jak i ja. Musiałem przyjść kilka godzin wcześniej, bo miałem zastępstwo za babę od Fizyki i musiałem się użerać z debilami z humanistycznej z ciepłem właściwym i wewnętrznym. Przed tym musiałem jeszcze pójść do apteki, więc zamknij się i idź spać.- Wtulił się w szyję blondyna.- Dobranoc...
-Dobranoc...- Odpowiedział, zamknął oczka i odpłynął w objęcia Morfeusza...

Jak nauczyciel z nauczycielem [Porzucone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz