♣Część 1♣

1.6K 168 42
                                    

Zwykły dzień, taki jak każdy inny. Słońce mile ogrzewa moją twarz, gdzieś w oddali bawią się dzieci, a ja siedzę na ławce. Tuż obok mojej nogi leży pies koloru biszkoptowego.

Tak przynajmniej powiedział hodowca psów, dla niewidomych. Kiedyś ktoś zapytał się mnie, co widzę przed sobą. Odpowiedziałem krótko. Nic. Bycie niewidomym jest trudne, a życie takiej osoby jest bardzo nudne, ale jest coś, co pozwala nieco „rozjaśnić" wiecznie otaczający mnie mrok.

Muzyka.

Tylko ona może wypełnić mój pusty czas. Uwielbiam słodkie brzmienie pianina i gitary. Spośród wszystkich instrumentów tylko te potrafią zagrać mi na duszy.

Kiedy schylam się, żeby pogłaskać psa, nie ma go obok mnie. Pewnie znowu bawi się z dziećmi. Mama mi mówiła, że park, w którym przesiaduję większość swojego życia, (niezależnie od pogody) jest pełen kolorów. Czerwone, brukowane chodniki, jasnobrązowe ławki, a to wszystko otacza zielona trawa, na której rosną spokojnie białe stokrotki.

Nie wiem, czym są kolory, bo nigdy ich nie widziałem, ale z opisów mojej kochanej mamusi wynika, że świat jest naprawdę piękny, choć ja widzę tylko ciemność.

— Ciastek! Ciasteczko! Piesku, gdzie jesteś!? — zaczynam krzyczeć. Chwilę później słyszę radosne szczekanie. Jest niedaleko. Wyjmuję z torby, podobno czerwonej, specjalną rączkę, którą mocuję na szelkach mojego kochanego pieska. Czas wracać do domu.

Wyjmuję komórkę, żeby upewnić się, która jest godzina. Naciskam specjalny guzik.

Jest godzina siedemnasta — odzywa się telefon. Taka rzecz jest bardzo praktyczna. Może mi odczytać SMS-y i strony internetowe, gdzie mogę pobierać coraz to nowszą muzykę.

— Idziemy piesku — szturcham go lekko laską, którą przed chwilą wyjąłem.

Mój dom znajduje się dokładnie siedemset czterdzieści osiem kroków od bramy parku. Całkiem blisko. Najlepsze jest to, że po drodze nie muszę przechodzić przez ulicę. Moja kochana mama wiedziała, gdzie ma nas wprowadzić po śmierci ojca, za co jej dziękuję. Niestety umarła dokładnie pięć lat po nim. Będę jej dziękował w niebie, za wszystko, co dla mnie zrobiła, kiedy do niej dołączę.

Pięć minut później docieram do klatki schodowej. Podnoszę rękę do domofonu i automatycznie wbijam kod. Pięć, cztery, pięć cztery. Tyle razy to robiłem, że teraz naciskam po prostu guziki, a drzwi same się otwierają. Uwielbiam ludzi, którzy dbają o moje bezpieczeństwo i wygodę, bo drzwi do mojego mieszkania również mam na kod. Wbijam te same liczby, co wcześniej, tylko że odwrotnej kolejności. Cztery, pięć, cztery, pięć i już. Wchodzę do mieszkania. Na hak przymocowany do ściany zaraz za drzwiami wieszam torbę oraz laskę, po czym odpinam psu plastikową rączkę, którą również wieszam na haczyku. Idę do saloniku odliczając kroki. Dwadzieścia kroków przez kuchnię, później skręcam w prawo i idę kolejne trzydzieści dwa i pół kroku. Zatrzymuję się przy głośnikach. Podłączam kabelek do swojego telefonu. Już po chwili w mieszkaniu rozbrzmiewają pierwsze melodie piosenki, której słowa od razu cisną mi się na usta.

Śpiewając, wracam do kuchni, żeby nasypać karmy dla Ciastka i nalać mu wody, a przede wszystkim odebrać pocztę, bo rano nie chciało mi się wyciągać ze skrzynki, której wlot jest na klatce schodowej, żeby listonosz mógł tam wrzucić koperty. Najczęściej dostaję rachunki, ale czasem przytrafiają mi się ciekawe reklamy.

Po przygotowaniu pieskowi jedzenia oraz picia wyjmuję ze skrzynki kilka kopert.

Z pierwszej wyczytuję (brajlem oczywiście) swoje nazwisko i imię. Jeon Jungkook. Brawo, tym razem się nie pomylili. Rozrywam pakunek zawierający grubą kartkę z wybitymi znakami, które mogą odczytać tylko i wyłącznie moje palce.

Let me see love: jjk+ pjm |THREE SHOT|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz