I

250 19 4
                                    

Pierwszym dźwiękiem, który dobiega do moich uszu jest upierdliwe pierdzenie.
Od razu uprzedzę pytania. Nie, to wcale nie jest mój młodszy brat, chociaż ten mały smród potrafi wymyślać różne rzeczy. Tym bardziej z rana kiedy niemal prawie zawsze spieszy mi się, ale o tym innym razem.
Wracając do irytującego dźwięku. Po dłuższej analizie tego zjawiska pierdząco-pseudo dzwoniącego dochodzę do wniosku, że to musi być mój budzik.
Budzik! O cholercia! Znowu zaspałam!

Natychmiastowo niczym prawdziwa strzała wystrzeliwuję z łóżka, po drodze zgarniając z szafy pierwsze lepsze ciuchy.
W szaleńczym biegu do łazienki potykam się i wpadam na prawie wszystkie meble, które stoją mi na drodze. Ehh złośliwość poniedziałku i rzeczy martwych no, ale cóż ja mogę z tym począć... Biorę ekspresowy prysznic i kończąc się ubierać wpadam do kuchni. Jak co poniedziałek zaczynam rundkę wokół kuchennej wysepki. Łapię jabłko i całuję mamę w policzek na porzegnanie. Taka mała tradycja. Dobiegając do przedpokoju słyszę jak z kuchni życzy mi miłego dnia.
Jedną stopę wsuwam w trampka,
a drugiego łapię w wolną rękę. Pod pache wsadzam sobie bluze i torbe
z książkami, którą wcześniej zgarnęłam ze schodów.
Nareszcie wyszłam z domu. Super ekspres normalnie.
W zęby chwytam zabranie wcześniej jabłko. No teraz to wyglądam jak prawdziwy faszerowany prosiaczek. No nie należę do najchudszych osób, ale nie mogę powiedzieć, że też jakoś specjalnie jestem gruba. Ot taka sobie średnia osóbka. Następnie bluze zawiazuję sobie na biodrach, żeby przeszkadzała mi jak najmniej. Kicając na lewej, a potem prawej nodze ubieram do końca te nieszczęsne buty.
W oddali widzę już tą wielką i czarną bramę, która prowadzi do tego więzienia zwanego potocznie przez innych szkołą.

Nie wiem czy już o tym wspominałam czy nie, ale ja i zdążenie gdzieś na czas to zupełnie dwa sprzeczne pojęcia. Nie? To teraz mówię.
Zaraz dobiegnę, o boże może nawet zdążę na matme. Nie no co ja gadam, ale jakim szczęściem byłoby nie dostanie kolejnej jedynki za spóźnienie. Marzenia.

Niestety w tym momencie musiała zadziałać magia poniedziałku i ni
z tego ni z owego wyrosło przede mną coś dużego, ciepłego i twardego, od czego odbiłam się i z wielką gracją pacnęłam tyłkiem na chodnik (czujecie ten sarkazm?).

Kiedy wreszcie spojrzałam z czym to miałam przyjemność się zderzyć, ujrzałam parę ślicznych brązowych oczu, tego samego koloru włosy i pięknie uśmiechniętą twarz chłopaka, która przywodziła na myśl szczęśliwego jednorożca hasającego po tęczowych chmurkach.
Wtedy usłyszałam swój kolejny problem, a mianowicie ten przeklęty dzwonek.

Dzwonek ziemniaku! Zbieraj się z ziemi!

Głosik mojego jakże niezawodnego rozsądku sprawił, że nie czekając na pomoc chłopaka lub jakiekolwiek jego słowo zebrałam swoje cztery litery i ruszyłam ostatkiem sił w kierunku klasy, gdzie miałam mieć przedmiot szatana (czytaj matma).
Biegnąc całą drogę do szkoły naprawdę da się zużyć wszystkie swoje siły. Możecie wierzyć mi na słowo.

Jak wichura wpadłam do szkoły i od razu popędziłam korytarzem w kierunku klasy. Nie! To niemożliwe! No nie wierzę w to co właśnie widzę! Ta okropna baba, która maltretuje nasze biedne mózgi równaniami i innymi rzeczami, właśnie z mega złośliwym uśmieszkiem zaczęła zamykać mi drzwi prawie tuż przed nosem.

Nóż cholera poczekałaby te 30 sekund i choć raz nie dostałabym pały, ale nie! Zapomniałam, że ona kocha wstawiać wszystkim takie oceny... Grrr zagryzłabym jakbym mogła.

W tym momencie ten okropny dzień znowu dał o sobie znać i na prostej drodze musiałam potknąć się o własne nogi. To nie jest fair. Normalnie wieczny pech.
Zostało mi może jeszcze jakieś 5 metrów do klasy, ale zamiast o dziwo wywinąć cudnego orła i zaryć nosem w podłogę, upadłam na tyłek i ostatnią odległość przejechałam ślizgiem między nogami zdziwionej nauczycielki, tym samym widowiskowo wjeżdżając do klasy. Chwała pani woźnej, która obsesyjnie poleruje tą podłogę, ale i tak coś czuję, że po dzisiejszym dniu będę miała sporo siniaków na czterech literach...

A wracając rzeczywistości to normalnie nie wierzę. Omajga! Zdążyłam! To chyba pierwszy raz w życiu kiedy jestem na czas na pierwszą lekcję w ten nieszczęsny poniedziałek. No dobra, prawie na czas. Normalnie radość nie do opisania.

Wciąż siedząc na środku klasy zobaczyłam, że drzwi ponownie otworzyły się i ujrzałam w nich naszą wychowawczynie i nikogo innego jak tego uśmiechniętego jednorożca sprzed kilku minut. Coś czuję, że dzisiejszy dzień będzie bardzo ciekawy...



Witam!

Tak więc Jednorożec Szczęścia jest moim pierwszym opowiadaniem. Może nie jest za dobre, ale mam nadzieję, że komuś się spodoba. Za wszelkie błędy przepraszam, a jak ktoś jakieś zauważy to od razu pisać. ;)
Liczę na Wasze opinie!
Zostawcie też coś po sobie!

Suuugarrr

Jednorożec Szczęścia | Lay [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz