Delilah powoli rozchyliła powieki i zauważyła, że na przeciwległym łóżku siedzi jakaś dziewczyna. Już miała zrywać się spod ciepłej pościeli, gdy do jej zatopionego jeszcze w śnie mózgu, dotarła informacja, że to przecież nikt inny, jak jej rok młodsza współlokatorka Marie.
-Matko, mieszkamy w tym pieprzonym internacie trzeci rok, a ja nadal nie mogę przyzwyczaić się do tego, że nie jestem sama w tym pokoju.-delikatnie przetarła oczy, ściągając z powiek resztki snu.
-Do kogo ty mówisz?
-Do szanownego Pana Boga, a jakżeby inaczej, kochana?-prycha, stawiając nogi na miękkim różowym dywaniku, który matka Delilah, zapalona podróżniczka, przywiozła jej z wycieczki do Francji rok temu-Widziałaś gdzieś mój telefon?
-A kij z twoim telefonem Del! Właśnie mi się przypomniało coś ważnego!-barczysta blondynka o nieco męskiej twarzy, poturlała się po kołdrze zawijając w naleśnik-jest nowy!
-Jest cała masa nowych, idiotko. Wszystkie pierwsze klasy.
-Nie! Nowy w twoim roczniku. I podobno jest taki, że...-Chciałabyś mieć z nim dzieci?-przerwała jej z irytacją.
Delilah już na pamięć znała rewelacje na temat chłopców. Marie średnio co tydzień zmieniała obiekt swoich westchnień, a co za tym idzie, potencjalnego męża i ojca swoich dzieci.
-No dokładnie tak!-zerwała się jak oparzona i wskoczyła na łóżko Delilah-A w dodatku to szkot. Przystojny. Przystojny szot, rozumiesz kocie? To... to święty Graal jest chyba!
-Bardzo się cieszę.
Powoli wstała, kierując się w stronę szafy. To nie tak, że Del była jakimś płatkiem śniegu. Po prostu w porównaniu do większości dziewczyn (a już w szczególności do Marie) nie latała za pierwszym lepszym facetem, z góry wiedziała w co się rano ubierze, a jej makijaż ograniczał się do tuszu i eyelinera. Chciałoby się powiedzieć, że była trochę inna, ale w ówczesnych czasach słowo "inna" jest niczym synonim słowa "dziwna", a przecież była całkowicie normalna, niemalże przeciętna.
-Wiesz, że on chyba jest hipem?-kontynuowała.
-Albo hipa udaje, żeby nie było, że jest zwykłym ćpunem.
-Nie jest ćpunem! Poza tym nosi na szyi białe koraliki, to chyba coś oznacza?
-Może to, że nosi tandetną biżuterię?
Współlokatorka nie powiedziała już nic, dzięki czemu Delilah miała chwilę na wybór ubrań i ciche przemknięcie do łazienki na końcu korytarza.
Poranek był właściwie... całkiem zwyczajny, co tu, w żeńskim pawilonie było niespotykane. Zazwyczaj o tej porze wszystkie dziewczyny wrzeszczały, że jakiś obleśny kot ukradł im majtki. Stety-niestety Delilah nie mogła narzekać na znikającą bieliznę. Tfu, z resztą kto by chciał jej gacie w misie? Myśląc o tym uśmiechnęła się szeroko, jednocześnie zastanawiając się, czy ucieszyło ją tak jej zawrotne poczucie humoru, czy też fakt, że żaden prysznic nie był zajęty.
Mimo, że był weekend i Delilah nigdzie się nie spieszyła, to i tak na powrót w pokoju znalazła się po pół godzinie, umyta i pomalowana. Jedyne, czego brakowało w tej części jej dziennej rutyny, było śniadanie. Tak, zdecydowanie powinna coś zjeść, szczególnie, że chciała iść dziś na zakupy i do szkolnej biblioteki.
Pawilon wspólny, w którym mieściła się stołówka, biblioteka, aula i sala gimnastyczna, był ogromny. Nic więc dziwnego, że gdy tylko Marie i ona wkroczyły do budynku, jakiś blady, niski chłopak o ciemnych włosach i wydatnych, naprawdę ładnych kościach jarzmowych, podszedł nich i zapytał:
CZYTASZ
Pure Heroine/C. BALL ff
FanfictionDelilah nie była pewna, czy dźwięk, który wydobył się z gardła Connora był śmiechem, bo jej bardziej przypominał szkło mieszane w blenderze. -Moja matka umiera, ale ojcu to nie przeszkadza. Wcale.-z gniewem kopnął luźną dachówkę, która potoczyła się...