"Kiedy życie daje Ci w twarz uśmiechnij się z politowaniem i powiedz: "bijesz jak ciota". Życie to tylko wielka impreza, postaraj się żeby nie być na niej kelnerem. Ono mija więc nie traktuj go za poważnie."
W moich uszach rozbrzmiewał słodki głos. To niemożliwe, żeby tyle razy słuchać jedną piosenkę. A jednak. Ta harmonia słów idealnie dobranych jakby dla mnie. To było cudowne. Otworzyłam oczy i świat zawirował. Podniosłam się tak szybko, że prawie upadłam. Przez chwilę żałowałam, że to zrobiłam, ale coś we mnie mówiło, że tak trzeba. Nabrałam oddech i powoli zaczęłam sobie dyktować polecenia. „ Doris wstań, Doris idź tam..." Nie potrafiłam żyć inaczej. Inność...To było moje słowo klucz. Zawsze byłam inna. Nigdy nie potrafiłam się wpasować do jakiejkolwiek z grup społecznych. Zawsze było: To jest świat, a to jest Doris. Byłam inna. Każde dziecko w moim wieku chciało wciąż nowych zabawek. Ja nigdy. Byłam cicha, może trochę przestraszona. Zawsze wykonywałam polecenia. Byłam małą pedantką. Moja matka zawsze uważała to za przejaw zbyt szybkiego dojrzewania. Ale ja wiedziałam swoje. Kiedyś miałam marzenia, przyjaciół, rodzinę. A teraz nie mam praktycznie nic oprócz: mieszkania, siebie i ulubionej piosenki. Wcale nie czułam się samotna. Prawie nigdy nigdzie nie wychodziłam chyba że musiałam. Trauma z dzieciństwa wciąż trwa i wiem, że sama sobie nie poradzę. Moje życie opiera się na kilku zasadach. Najważniejsza to : Nie trać wiary w siebie.
To jest moje życiowe motto. Możliwe, że to przez trudne dzieciństwo. Możliwe, że przez to omijanie mnie. Przez moje odstawanie od reszty. Kochałam patrzeć kiedy inni czuli ból. Wiedziałam, że to było złe, mimo tego chciałam aby moi rówieśnicy czuli to, co ja. Chciałam im pokazać co przeżywałam przez ten długi czas w domu. Każde małe zawahanie, każde poczucie bezwartościowości. Uwielbiałam zadawać innym ból. To było odreagowanie na to co działo się w domu.
Wiedziałam kiedy dzieje się coś złego. Tata zawsze stawiał się na chwilę miły, żeby potem uderzyć z podwójną siłą. Pewnego dnia kiedy wróciłam ze szkoły usłyszałam jak ojciec krzyczy na moją siostrę za to, że znowu zsikała się w łóżko. Byłam zła, że znowu krzyczy na nią, zamiast na mnie. Moja siostra była starsza i próbowała odciągać uwagę ojca ode mnie. Teraz ja chciałam pomóc jej. Podeszłam do niego i szturchnęłam go. Tego bólu nie zapomnę nigdy. To się zdarzyło w ułamku sekundy. Ojciec odwrócił się i zdzielił mnie w twarz z taką siłą, że przejechałam po podłodze zasłanej odłamkami szkła. Zakrwawiona i bezradna patrzyłam jak ojciec katuje moją siostrę. Wtedy już wiedziałam, że ważne jest to abym dbała o siebie. Nigdy nie potrafiłam tak naprawdę zrozumieć dlaczego ludzie są tak fałszywi, tacy zakłamani. Wciąż udają. Nakładają maski. Starają się dopasować ową maskę do człowieka. Przy obcych są chodzącą tęczą, a w domu nie potrafią nawet przytulić własnych dzieci na dobranoc. Uwielbiałam soboty. Wprost na nie czekałam. W sobotę tata miał gości z zagranicy i w ten dzień w domu było wyjątkowo spokojnie. Tata pracował jako nielegalny szmugler. Przemycał papierosy z zza granicy, a potem sprzedawał je za ogromne pieniądze. Wtedy nie wiedziałam o jakie kwoty chodzi. Papierosy pakuje się w wielkie, kolorowe pudła. Uwielbiałam oglądać każde pudło, dotykać, zgadywać skąd przybyło. Ale najbardziej kochałam odrywać mały, naprawdę maleńki kawałeczek kartonu i przykładać do nosa. Na pierwszy plan wypychał się zapach tytoniu tak mocny, że aż kręciło się w głowie. Dopiero, jeśli dłużej przytrzymałam kawałek kolorowego kartonu przy nosie dało się wyczuć delikatny zapach frezji. Kiedy tata miał dobry humor, a zdarzało się to raz na jakiś czas pozwalał mi się bawić tymi kartonami. Układałam wtedy sobie domek z tych kartonów, odgradzając się od domu i reszty świata. Wyobrażałam sobie, że tata nie może tu wejść, nie może mnie dosięgnąć. Uwielbiałam bujać na skrzydłach fantazji i wyciągać rękę przed siebie i udawać, że głaszczę mamę po włosach. Widziałam oczyma duszy matkę, żywą siedzącą obok mnie na tym brudnym dywanie. Matkę, która przytulała mnie do siebie i gładziła czule po włosach. To było błogie uczucie.
Niestety każdy dobry czas musi się kiedyś skończyć. Po każdym spotkaniu tata wchodził na górę i popychał wszystkie kartony. Były bardzo ciężkie i mnie przygniatały. Ale nie ruszałam się. Prawie nie miałam czym oddychać, ale wiedziałam, że jeśli chociaż drgnę ojciec to zauważy i mnie dopadnie. Mimo to, po jakimś czasie wiedziałam ile mam czasu zanim tata wejdzie na górę i udawało mi się uciekać do łazienki. Był tam miękki dywan, pod którym sie kładłam i udawałam, że śpię. Nigdy nie skutkowało, ale lubiłam mieć chociaż tą nadzieję w głowie, że pewnego dnia tata przejrzy na oczy i pewnego naprawdę pięknego dnia zamiast znów bić mnie, weźmie mnie na ręce i zaniesie do pokoju. Ułoży delikatnie na łóżku, pocałuje w czoło i powie dobranoc.
Marzyłam o tym. Naprawdę.
Najbardziej jednak marzyłam o tym, żeby mama nie umarła. Teraz kiedy mam już te -naście lat wiem, dlaczego wciąż to robi. Dlaczego mnie. Przypominałam mu matkę. Obydwie miałyśmy taki sam kolor oczu. Taki sam kształt podbródka. Wiedziałam o tym, ponieważ tata trzymał u siebie w pokoju nasze zdjęcia. Moje i mojej siostry. Ona uciekła, gdy miała 10 lat. Jest młodsza o rok. Tylko rok. Jednak to ona, była ta porywcza, zwariowana, ta nieokiełznana. Kochałam ją. Naprawdę kochałam. I nie łączyły nas tylko wspólne geny. Łączyło nas coś pięknego. Kochałyśmy się bezgranicznie i bezinteresownie. Może dlatego, że miałyśmy tylko siebie do kochania. Tylko siebie do przytulania. Tylko siebie do szczerych rozmów. Miałyśmy tylko siebie. Zawsze potrafiła się mną zająć. Ale teraz już mi nie zależało, żeby ją odnaleźć, żądać pomocy. Bo mnie opuściła. Uciekła i nigdy po mnie nie wróciła. Mam już 12 lat i nadal nie potrafię zdobyć się na odwagę, żeby uciec.
To żałosne. Wiem o tym. Jednak boje się, że jeśli ucieknę ojciec i tak mnie znajdzie, a wtedy kara spadnie na mnie dziesięć razy gorsza. Nie tylko nie będę mogła jeść, ale też pewnie będę musiała stać przy nim do końca dnia. Po takiej nocy bolą nogi tak bardzo, że nie możesz stać.
Wolałam nie ryzykować.
Bonnie zostawiła mnie i nie wróciła. Mimo, że tyle razy jej mówiłam przy jej wyjściu, żeby po mnie wróciła. Tyle razy. Ona stanęła tylko i potrząsnęła swoimi blond lokami. Łzy kapały jej po policzku. Siedziałyśmy tej nocy bardzo długo na naszym wspólnym łóżku i przyrzekałyśmy sobie pamięć. Że nie zapomnimy o sobie nawzajem choćby nie wiem co. Karmiłyśmy się nawzajem wspomnieniami. Byle by tylko nie zapomnieć. To zapomnienia boję się najbardziej. Każdej nocy, gdy kładłam się spać przyciskałam nos do poduszki starając się wyczuć zapach siostry. Bolało mnie to, że jej nie ma. Ojciec następnego dnia, gdy przyszedł do pokoju, żeby nas obudzić i zastał tylko mnie śpiącą po mojej stronie łóżka, wpadł we wściekłość.
Znalazłam sposób na zapomnienie.
Każdego wolnego, spokojnego wieczoru zakradałam się do pokoju ojca. Na jego wielkim obdartym mahoniowym biurku stały zdjęcia. Całe mnóstwo. Kolorowe ramki, kolorowe zdjęcia. Raj dla oczu. Mogłoby się wydawać, że to te ramki rozjaśniają pokój. Pomieszczenie należące do ojca było największym miejscem w domu. Wielkie niczym garaż dla naprawdę ogromnego samochodu. Prawie jak dla czołgu. Lubiłam sobie wyobrażać, że ten pokój należy do mnie. Moimi dwunastoletnimi oczami wystrajałam pokój w kolorowe zasłony i kolorową narzutę na łóżko. Bujałam w obłokach, że mój pokój. Mój wielki pokój będzie najbardziej kolorowym miejscem na ziemi. Że tutaj będzie bezpiecznie. Tylko tutaj nie mieliby dostępu źli dorośli. To miałby być mój eden.
Edenem były również kolorowe zdjęcia. Wspólne zdjęcia mojej rodziny. Ja jako trzy letni brzdąc siedzę na moim pierwszym rowerku. Ja i Bonnie na pikniku, całe umazane dżemem na buziach. Ojciec i mama stojący objęci pod jakimś drzewem w wielkim parku. Wyglądali tak cudownie razem, uśmiechnięci. Już wcale nie pamiętam kiedy ojciec ostatni raz się uśmiechnął. Od śmierci matki zachowuję się strasznie. Mama umarła, gdy miałam 5 lat, Bonnie 7. Mama umarła w zimę. Wiedziałam, że umarła. Wracałam z Bonnie z placu zabaw, który jest pod naszym blokiem. Ojciec stał na klatce czekając na nas jak zawsze, ale wiedziałam, że coś jest nie tak. Pierwsze co zrobił tata było przytulenie mnie i Bonnie. Czułam się w tym uścisku dobrze. Wielki niedźwiedzi uścisk. Błogość. Tak wspominam ten uścisk . Jednak chwilę potem po zmęczonych policzkach ojca zaczęły płynąc łzy. I, gdy dotarliśmy do drzwi domu z jego gardła wydarł się naprawdę zwierzęcy szloch. Nigdy nie widziałam, żeby ojciec tak mocno płakał. Ani wcześniej, ani później. Wyszeptał, że mamy już nie ma.
- Nie ma ? – zapytałam nie rozumiejąc.
- Bonnie ćśśśś...- uciszyła mnie siostra.
- Tatko... Jak to nie ma? Poszła na spacer? – zapytałam cicho.
Ojciec delikatnie się uśmiechnął. Uklęknął przede mną i pochylił się tak, że stykaliśmy się czołami.
- Tak, Doris. Poszła na spacer. Na spacer do nieba. – Objęłam tatę mocno wokół szyi, na tyle na ile pozwalały mi moje krótkie ręce. Tyle zapamiętałam.
Każda zima jest najgorsza.
Jedno zdjęcie, które stało na biurku przedstawiało mamę i Bonnie w parku zimą. Na to zdjęcia patrzałam najczęściej. Siadałam na wielkim dywanie i obserwowałam moją rodziną. Moją dawną rodzinę.
Było mi bardzo smutno, ponieważ chciałam by tamte czasy powróciły. Jednak wiedziałam, że to nie wróci.
CZYTASZ
Życie - kiedyś było prawdą
Teen FictionLucy Rose to dorosła kobieta, która ma problem... Wielki problem. Nie potrafi sobie poradzić z poczuciem winy. Czy ujawnienie mocno strzeżonych tajemnic pomoże jej w odnalezieniu siebie?