Anioł

569 79 8
                                    

Brak potrzeby snu był jednym z tych niewielu anielskich ,,defektów", które Castiel naprawdę lubił (dla zainteresowanych: brak głodu konkurował z mocą uzdrawiania o drugie miejsce). Szczególnie brak zmęczenia przydawał się tu, w Czyśccu, gdzie chwilowa nieuwaga mogła pozbawić życia. Zwłaszcza teraz, gdy został sam - nie było Dean'a, łowcy dla którego Cas poświęcił niebo; nie było nawet tego irytującego wampira Benny'ego, który mimo wszystko był dobrym sojusznikiem. 

Nie, Castiel był sam jak palec w czyśccowym piekle i dziękował nieobecnemu Ojcu za ten brak snu.

Docelowo miał on chyba na celu sprawić, by anioły były gotowe do walki ze złem i niesienia bezinteresownej pomocy w każdej chwili. I było tak przynajmniej dopóty, dopóki Bóg nie stwierdził, że wszystko super i pięknie, ale on rzuca wszystko i robi sobie bezterminowe wakacje. Wtedy cały jego misterny master plan diabli wzięli, a niebo ogarnął chaos. Mało który ze skrzydlatych braci Casa pamiętał misję powierzoną mu przez Ojca, a twarzy tego zapomniał nawet Michał. Nie dość tego: on jako jeden z pierwszych uwierzył w śmierć Boga. 

Archanioły zaczęły siać zamęt, Gabriel gdzieś zniknął, Rafael kłócił się z Michałem, a on, Castiel, zwykły szeregowy serafin, który nigdy nie miał szansy chociażby zbliżyć się do Ojca, wierzył najdłużej, że Bóg wróci. Musiał wierzyć, bo bez tej wiary oszalałby z rozpaczy. Do teraz słyszał lamenty aniołów, które zorientowały się, że zostały same. Wiele z nich w ślepej rozpaczy przepalało swoje Łaski. Pierwszy raz martwego anioła Castiel ujrzał właśnie krótko po odejściu Ojca; spopielone skrzydła martwego cherubina leżały rozpostarte nad martwym naczyniem. Czarnowłosy serafin, będąc wtedy jeszcze młodym aniołem o czystym sercu zapłakał gorzko nad ciałem Tomasza. Wówczas nie przypuszczał jeszcze, że za zaledwie kilka tysiącleci to on sam będzie zostawiał za sobą taki widok: martwych aniołów upadłych na ziemię. 

Wtedy, podczas apokalipsy, gdy Lucyfer udowodnił i ponowił swoją zdradę Castiel wiele myślał. Między innymi nad bezsensem walki braci. Zastanawiał się, dlaczego Bóg Wszechmogący (gdziekolwiek był) pozwalał na to, aby jego własne dzieci, pierworodni, wyrzynali się setkami w jego własne imię. Nie rozumiał tego.

A gdy w końcu zrozumiał, gdy pojął, że to prawda co mówią - Ojciec odszedł, zostawiając im wolną rękę - miał już dość. Był zbyt zmęczony na dalszą walkę w bratobójczej wojnie. Chciał odpuścić, coraz częściej przesiadywał sam, zamknięty w czterech ścianach, z anielskim ostrzem zaciśniętym w dłoni. 

I właśnie wtedy do jego ponurego, monotonnego życia raźnym krokiem wmaszerował sam Dean jestem_super_niesamowity_i_o_tym_wiem Winchester, a serce Casa zabiło szybciej. Dlaczego Anioł Pana tak bardzo zainteresował się człowiekiem? Castiel nie był pewny. 

Może imponowała mu siła łowcy - pomimo utraty matki, ojca i czterdziestu lat spędzonych w piekle chłopak się trzymał. Musiał - miał młodszego brata. (Pod tym względem Dean przypominał Aniołowi jego samego). 

Może chodziło o jego humor, nieustanne nawiązania do popkultury i zwyczaje, których Cas nie rozumiał, lecz które go fascynowały. 

Może chodziło o to, że właśnie Dean Wichester - potomek Adama, przed którym uklękły Anioły - był tym, który zdawał się w pełni akceptować Castiela, a może nawet lubić jego towarzystwo. 

To właśnie Dean Winchester nieświadomie pomógł Serafinowi wrócić do życia. Opieka nad Łowcą, zabezpieczanie jego pleców podczas polowania (Cas nigdy by się do tego nie przyznał, ale uwielbiał widok pleców Winchestera podczas walki), a w końcu nawet wspólne picie zaczęły wyznaczać rytm i nadawać sens życiu Anioła. 

No, a potem wszystko szlag trafił: umowy z Crowley'em, ciągłe kłamstwa, ucieczki i wyrzuty w zielonych oczach Dean'a, które sprawiały, że serce Casa pękało z frustracji i rozpaczy.

Czuł się zbyt pewnie, miał zbyt wiele mocy. Świadomość własnej potęgi przyćmiewała mu umysł. Castiel zaśmiał się gorzko - był czas, nie tak dawno temu, gdy uważał się za Boga..!

To on i jego głupota zaciągnęły blondwłosego Łowcę do Czyścca. Castiel skazał ukochanego człowieka na to piekło.  

Temu wtedy uciekł. 

Gdy tylko zorientował się gdzie jest, a Dean otworzył oczy, rozwiewając obawy Anioła - Anioł uciekł. Tłumaczył to sobie chęcią chronienia młodego Winchestera przed Lewiatanami, jednak jego zdeprawowane serce podpowiadało mu, że sedno sprawy leży gdzieś indziej.

Dokładniej mówiąc w strachu. 

Strach był ciekawym zjawiskiem. Jako anioł nie powinien był w ogóle go odczuwać, jednak im dłuższy był jego pobyt na ziemi, tym więcej ludzkich cech odkrywał w sobie - ciekawość, miłość, wątpliwości, tęsknotę, pożądanie... Strach był tylko jedną z nich. 

Nie bał się śmierci - swojej, czy Dean'a. Był gotowy na śmierć, a co do Dean'a to tak właściwie... wątpił, czy w ogóle może umrzeć. Czuł, że Dean przeżyje. Było mu to po prostu pisane, przeznaczone.

Bał się reakcji Łowcy o intensywnie zielonych oczach. Bał się wyrzutów, krzyków, zawodu, odrzucenia. 

W jakim był szoku, gdy Winchester z uśmiechem na twarzy przytulił go i zabronił więcej odchodzić.

- Nigdzie się bez ciebie nie wybieram - powiedział wtedy szukając kontaktu z niebieskimi tęczówkami - rozumiesz? Wydostaniemy się stąd razem!

No i prawie postawił na swoim, cholerny skurczybyk. Prawie, bo to on, Castiel, podjął ostateczną decyzję. To on puścił rękę krzycząc: ,,Idź!". Uratował Dean'a - misja została spełniona. Nadeszła pora na karę - sam na sam z Paszczakami i innymi bestiami. 

Żałował. Żałował tego, że puścił wtedy wyciągniętą rękę Dean'a. Pamiętał dokładnie ciepło jego dłoni - blondyn mocno splótł ich palce tak, że trudno było się wyrwać. 

Cas chciał znowu poczuć to ciepło oraz odpowiedzialność, którą czuł, gdy sprawował pieczę nad śpiącym Winchesterem. Tęsknił za uśmiechem rozbłyskującym białymi, równymi zębami na brudnej twarzy łowcy. Tęsknił i nic nie mógł na to poradzić.

Tęsknił za tym aroganckim dupkiem.

Silny rozbłysk światła i energia przyciągająca go ku sobie brutalnie wyrwała Anioła z rozmyślań - Castiel otworzył oczy. Był w gotowości do walki. 

- Co do cholery...? - Mruknął do siebie unosząc się z klęczek i podnosząc głowę.

Był na ziemi! Rozpościerał się przed nim widok na drogę. Anioł powoli, ostrożnie wyszedł na asfaltową szosę i rozejrzał się. Było ciemno i pusto.

Nagle zza zakrętu, rażąc jasnymi światłami, wyłonił się znajomy cień czarnej impali. Samochód minął serafina, a ten widząc kierowcę odczuł ciepło na sercu pomieszane z ogromną ulgą - Dean żył! 

Jednak, gdy impala zawróciła, bo kierowcy wydało się, że dostrzegł zagubionego kompana, Anioła już nie było.

********

Ahoj kamraci!

*sailor mode on* xD

To druga z planowanych trzech części mojego Destiela. Przypis autora: akcja dzieje się luźno po szóstym sezonie.

Cheers, JazzBane



Non timebo mala || DestielOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz