poeta

262 30 16
                                    


beta i okładka: minyoolia ♥


— Pokaż mi, kim jesteś, Wu Fan.

Jestem pisarzem. Piszę cholernie słabe wiersze o miłości, życiu więziennym, a czasami nawet o przyjaźni, której nigdy tak naprawdę nie doświadczyłem. Piszę o czymś zupełnie prostym, niewymagającym trudu z mojej strony. Piszę o bolesnych odczuciach przychodzących mi zupełnie szybko. Piszę o kościach, które palą od wstydu. Piszę o krwi przelewanej w moim matczynym kraju. Piszę o wyrywanym sercu i braku mnie w powstaniach, które niedługo nadejdą.

Jestem nikim ważnym. Rodzina zapomniała o mnie, gdy wyjechałem z kraju, by pokazywać ludziom moje wypociny, które były beznadziejne. Ludzie omijali mnie na ulicach powstańczego Paryża, kiedy wygłaszałem wiersze prosto z serca. Czułem na sobie tylko współczujące spojrzenia, niekiedy z nutą pogardy. Wszystko, co robiłem szło spod serca — nieodwzajemniona miłość, trudne dzieciństwo. Chociaż, w oczach przechodniów byłem biednym, siedemnastoletnim chłopcem, który zbiera pieniądze.

— Kim chciałbyś być, Wu Fan?

Chciałbym być pisarzem. O wiele lepszym, niż jestem teraz. Gdyby udało mi się wydostać, kartki mojego starego zeszytu zapełniłyby się długimi rymowanymi przemyśleniami o wojnie i byciu więźniem. Na pewno można byłoby tam przeczytać o ostatnich pocałunkach naprzeciwko wieży Eiffela, obietnicach przerywanych przez głośne wybuchy armat. O rozczłonkowanych ciałach, które niejeden widział.

Chciałbym być kimś. Zapisać się na kartach historii, jako osoba biorąca udział w powstaniach. Ja, który zawsze musiał wygrywać. Ja, który nie był bezdomnym w oczach ludzi. Ja, który recytowałby swoje najlepsze wiersze wprost z pamięci, zyskując na tym wiernych fanów. Ja, który siedziałby codziennie przed ulubioną kawiarnią i wypowiadał słowa lecące w serca innych. Ja, który nie musiałby widzieć zabitych ludzi. Ja, który nie żałowałby zakończenia wojny.

Kolejne uderzenie prosto w twarz. Automatycznie złapałem się za mój obolały policzek, który wydawał się nie być w stanie znieść więcej. Zgiąłem się w pół, klękając naprzeciwko mojego oprawcy. Uniosłem lekko głowę, spoglądając na kata, który, co najśmieszniejsze, uśmiechał się lekceważąco. Chcąc jeszcze bardziej go zezłościć, zmusiłem się do uniesienia kącików ust.

— Silny jesteś.

— A ty katujesz swoich, czy masz jakiekolwiek zasady?

Spodziewałem się uderzenia, taka prowokacja z mojej strony była karygodna. Podszedł bliżej, kładąc swoją rękę na moim ramieniu, które powoli uginało się pod ciężarem. Dłoń drugiej ręki skierował na mój policzek. Ku mojemu zdziwieniu, poczułem jego delikatną skórę, a to odczucie cholernie mi się spodobało.

Chwilę później poczułem szarpnięcie, którego siła powoli napędzała zbliżające się omdlenie, o które modliłem się od samego początku tej kaźni. Wolałem nie czuć nic, niż umrzeć na środku placu przy wszystkich więźniach.

Na sam koniec usłyszałem słowa w moim rodzimym języku.

— Huang Zitao nie ma żadnych zasad, Wu Yifanie.


Mierzymy do siebie, mierzymy ja i ty

Wokoło cisza trwa, czasem szczekają psy.

Martwe motyle padły niczym kłos,

dzwoni deszcz nad równiną.

Nam dwóm ze wszystkich nie dozwolił los

poeta.   exoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz