Bip-bip-bip! Bip-bip-bip!
- Cholerny budzik - burknęłam i wyciągnęłam rękę, by go uciszyć. Usiadłam na łóżku i zsunęłam z niego nogi. 6:30, jak pokazuje zegarek. Ten, kto wymyślił ranne wstawanie po niedzielnych imprezach... po prostu koszmar. Powoli podeszłam do szafy. Neonowozielona bluza, neonowoniebieskie rurki i neonoworóżowe trampki. I oczywiście moje długie niebieskie włosy, soczewki z białą tęczówką, tak że nie było jej widać i fioletową źrenicą oraz mocny makijaż. Lubię się wyróżniać w tumie szarych ludzi. Poszłam do łazienki, ogarnęłam się. 7:01. Zeszłam na dół, usmażyłam sobie naleśniki i je zjadłam, myśląc sobie, jaki kit wstawię pani Williams, naszej pani od matmy. Nie odrobiłam zadania domowego, ale kto by się tym przejmował.
- Dina! - krzyknęłam, kątem oka patrząc na zegar. 7:40. O kurw...de. Spóźniłam się na autobus. - Wychodzę!
- Jasne! - usłyszałam w odpowiedzi.
Złapałam torbę i wybiegłam z domu, w pędzie zabierając klucze ze stolika w salonie. Pobiegłam do szkoły przez las, który zaczyna się po drugiej stronie naszej ulicy.
Dina to moja współlokatorka. Ma krótkie blond włosy, 18 lat i ubiera się na biało. Ogólnie jest miła, ale jak się wkurzy, to... lepiej być od niej z daleka.
***
*Godzina 14:20*
- Jestem pewny, że coś jest na rzeczy! - wykrzyknął Felix, kiedy wychodziliśmy ze szkoły.
Zrobiłam facepalma. Nath również. Chociaż Felix jest w naszym wieku, to znaczy ma 16 lat, to zachowuje się jak napalona 12-latka.
- Felix - westchnął Nath. Nie po raz pierwszy tłumaczyliśmy mu, że Nath się we mnie nie zakochał. - To. Był. Tylko. Żart.
- Ale z jakim przekonaniem to mówiłeś! - Felix nie poddawał się. - Słyszałaś to, Catherine, prawda?
- Mówiłam ci, że wolę, jak mówisz do mnie Cane - odparłam zrezygnowana. - a poza tym, tak, słyszałam to, ale przecież Nath nie jest pierwszym lepszym kawalarzem, potrafi się wczuć w sytuację.
- Coś mocno się wczuł.
- Stary, nie przesadzaj. - Nath wyjął telefon. Chwilę czytał nową wiadomość, po czym powiedział: - Ja muszę lecieć, cześć.
- Do jutra. - cmoknęłam go w policzek.
-Trzymaj się.
Nath wsiadł na swój rower i odjechał.
- Ja też się będę zbierać - powiedziałam i pocałowałam Felixa w policzek.
- To ja też pójdę. Nie ma sensu stać tu samemu.
Ja skierowałam się do lasu, stwierdziłam, że jest nawet lepiej niż w autobusie. Za mną mój kolega zapewne był już w drodze na przystanek autobusowy. Założyłam sobie słuchawki i puściłam muzykę. Szłam przez las i oglądałam przyrodę. Nagle zauważyłam, że w różnych odległościach, na różnych drzewach jest znajomy mi skądś znak:
Wzruszyłam ramionami i poszłam do domu. Odrobiłam prace domowe (czyt. ściągnęłam odpowiedzi z internetu) i zeszłam na dół. Na stoliku leżała kartka. Nie było jej jak wchodziłam. - pomyślałam, ale podniosłam ją. Rozpoznałam charakter pisma Diny:
O 00:00 w lesie,
przy "moim" drzewie.
Dina
"Drzewo Diny" to drzewo, gdzie mnie znalazła po raz pierwszy. W wieku 12 lat straciłam pamięć. Pierwsze moje wspomnienie to Dina właśnie. Od tamtej pory mieszkamy razem i jest moim prawnym opiekunem. Tylko dzięki niej nie jestem w domu dziecka. W oczekiwaniu na godzinę 00 zadzwoniłam do Natha i Felixa.
- Halo? - usłyszałam głos Felixa.
- Może byśmy się wybrali do tego opuszczonego miasteczka? - zaproponowałam. - Masz czas?
- Niech pomyślę... Tak, mam czas.
Zerknęłam na zegarek na moim nadgarstku. 15:10.
- Dobra, to o 17 przy wejściu. I zadzwonię jeszcze po Natha.
- Dobra, cześć.
Wybrałam numer Natha.
- Halo?
- Słuchaj, Nath, masz czas?
- Zależy kiedy i na ile.
- Tak od 17 do 20.
- Dobra.
- Będzie też Felix.
- To gdzie?
- Opuszczone miasteczko, przy wejściu.
- OK, do zobaczenia.
- Cześć.
Napisałam jeszcze do obydwu SMS: Weź latarkę, może się przydać., i na odwrocie karteczki zostawionej przez Dinę, na wypadek jakby wróciła nabazgrałam:Będę przy drzewie,
wychodzę,
wracam o 20
Cane
Do 16:40 przeglądałam internet a potem wyszłam z domu i podążyłam na przystanek.
*Time Skip*
- Siema - rzuciłam do chłopaków.
- Siema.
Rozejrzałam się, czy nie ma żadnych strażników. Co prawda rok temu szpiegowaliśmy strażników przy miasteczku, bo zależało nam na zobaczeniu tego miasteczka. Co prawda nie mieliśmy - i nadal nie mamy - pojęcia, czemu pilnują tego opuszczonego "wesołego" miasteczka, które teraz raczej powinno nazywać się ''ponure" miasteczko. W każdym razie zauważyliśmy lukę w systemie - strażnik o 6, 10, 17 i 20 ruszał na obchód wewnętrzny, pozostawiając miasteczko otwarte. Wśliznęliśmy się do środka przez uchyloną bramę i schowaliśmy się w jednej z potłuczonych kabin należącej do konstrukcji wyglądającej jak London Eye, ale o wiele mniejszej. Poczekaliśmy bez ruchu, aż strażnik wyjdzie i przemknęliśmy do innych atrakcji. Tym razem byłam niespokojna, czułam się obserwowana. W gabinecie luster, w którym większość zwierciadeł była potłuczona, zauważyłam w jednym z luster cień przemykający za nami, a w dużej komorze całkowicie wyłożonej lustrami wychwyciłam gdzieniegdzie odbijającą się postać, której nie było, kiedy się odwracałam. Postać była jakby cieniem, miała na sobie różową sukienkę, trzymała misia. Miała tak schyloną głowę, że nie było widać twarzy, którą zasłaniały brązowe włosy. Stała za nami, miała sukienkę uwalaną krwią.
Potem, w labiryncie z różnymi "straszydłami", czyli sztucznymi kościotrupami itp. wydawało mi się, że niektóre postacie, jak jakaś kukła chłopaka z białą bluzą i wyciętym uśmiechem poruszyła się. Następnie w salonie gier zauważyłam, że jeden z ekranów zaśnieżył, potem przez chwilę widać było niewyraźną twarz kogoś, kto wyglądał jak elf - zielona czapeczka, blond włosy, elfie rysy. Tylko jedno się nie zgadzało: elf miał czarne oczy, czerwoną tęczówkę i "płakał" krwią. Lecz najdziwniejsze dla mnie wydarzyło się, kiedy schowaliśmy się znów w najniższej potłuczonej kabinie, żeby przeczekać, aż strażnik wejdzie do miasteczka - usłyszeliśmy brzęk a zaraz potem chrzęst, jakby ktoś zbił szybę i chodził po odłamkach szkła. Zaraz potem obok nas spadł kawałek szkła. Podniosłam wzrok, Felix i Nath zrobili tak samo. Jakieś 5-6 kabin nad nami stał... ktoś. Nie było widać, kto to jest, było za ciemno, jednak zdołaliśmy wychwycić kontury stroju błazna. Zobaczyłam jego oczy: takie same jak moje, kiedy zakładam soczewki. Wpatrywaliśmy się w siebie przez ok. 20 sekund, potem chłopak odwrócił się, zeskoczył na dach gabinetu luster, przebiegł na drugą stronę i zniknął mi z oczu.