Po powrocie do domu już nie miałam ochoty iść do lasu na spotkanie z Diną. Cały czas myślałam tylko o tym tajemniczy błaźnie. Wyglądał jak ja. Był do mnie bardzo podobny. Uświadomiłam sobie też, że ten wypad do miasteczka był najdziwniejszy. Dotąd nie zdarzyło się nic więcej więcej niż wrażenie, że co niektóre kukły się poruszają, co równie dobrze mogło być złudzeniem. Teraz byłam już pewna, że w tym miasteczku... straszy. Tym razem nie było mowy o złudzeniu. WIDZIAŁAM małą dziewczynkę w lustrze, WIDZIAŁAM głowę elfa, jestem PEWNA, że kukła się poruszyła, no i ten błazen...
Po pół godzinie rozmyślania nad tym postanowiłam, że pójdę tam jeszcze raz. Ale teraz sama. Spakowałam torbę, zerknęłam na zegarek - 23:58 - i wyszłam z domu.
~~~Dina POV~~~
Stałam przy drzewie już dobre pół godziny. A właściwie siedziałam na gałęzi.
- Coś się spóźnia - mruknął Puppeter, siedzący koło mnie. Chciał zobaczyć Catherine, która miała być kandydatką na Proxy. Tak, po paru latach obserwowania dziewczyny stwierdziłam, że nadaje się na Proxy, zresztą Slenderman powiedział, że potrzebuje nowych pomocników. Nie powiedział nam dlaczego, ale podejrzewamy, że to za sprawą tych P.M.U. bądź Zalgo. Po prostu powysyłał niektórych starych Proxych, żeby szukali nowych.
- Wiem - odparłam zdeterminowana. - Ale przyjdzie. Musi przyjść.
Chłopak zmierzył mnie spojrzeniem.
- Ponoć Sally, Ben, Jeff i Candy Pop już ją widzieli. W naszym miasteczku. Była w towarzystwie dwóch chłopców. - popatrzył w gwiazdy. - Myślisz, że zdoła zabijać? Przecież wszyscy to robimy. Każdy Proxy zabija. - Znów spojrzał na mnie. - Myślisz, że będzie potrafiła?
- Musi. Slender potrzebuje ochotników. Ona nie ma wyboru.
- Hmm... - Puppet zamyślił się. - A jeśli nie przyjdzie? - oczy mu rozbłysły. - Czy będziemy mogli... zabić? - ostatnie słowo wypowiedział niemal z rozkoszą.
- Tak. Jeśli nie będzie się dało jej przekonać... - wzięłam głęboki wdech. - będziemy musieli ją... zabić. - w oczach rozbłysły mi łzy.
Puppeter zauważył łzy w moich oczach. Skrzywił się.
- Nie mazgaj się z powodu jakiejś dziewczyny - powiedział ze zdenerwowaniem. - My, mordercy, jesteśmy bezduszni. Nie mamy serc - przypomniał tonem, jakim rodzic poucza dziecko.
- Masz rację - otarłam łzę i oparłam się głową o pień.
*Godzina 2:43*
Ktoś szturchał mnie w ramię.
- Dina!
Natychmiast się rozbudziłam.
- Która godzina?
- 2:44. Nie przyszła. Wiesz, co idę teraz zrobić - odparł Puppet i zeskoczył z drzewa.
Tak, wiedziałam. Poszedł do willi, zabrać jakieś creepypasty i... polować na moją Cane.
Łza zakręciła mi się w oku, ale szybko ją wytarłam. Nie możesz sobie pozwolić na łzy. Jesteś morderczynią i psychopatką, idiotko. Jaka ci różnica? Jedna dziewczyna mniej, jedna więcej.
Zeskoczyłam z drzewa, wyjęłam mój miecz i pobiegłam do miasta. Weszłam do jednego z ogródków na przedmieściach i po rynnie wspięłam się na parapet okna, po czym otworzyłam je. Ha! Idioci, nie zamykają okien.
Weszłam ostrożnie do pokoju i stanęłam nad chłopakiem w wieku około 13 lat. Dźgnęłam go lekko mieczem. Obudził się, więc szybkim ruchem odcięłam mu głowę. Już mi lepiej.Nie chciało mi się z nim bawić. Na biurku zauważyłam najnowszą wersję ulubionej gry Bena, której jeszcze nie zdążył sobie kupić. Wzięłam opakowanie i szybko wyskoczyłam przez okno. Pobiegłam do willi. W drzwiach zobaczyłam leżącego, nieprzytomnego Laughing Jacka. Na nim, rzucona niczym szmaciana lalka, leżała Laughing Jill. Przeszłam nad nieprzytomnymi ciałami. W salonie leżało więcej creepypast. Za L.J. leżeli nieprzytomni Jeff i Puppeter. Dalej rozpoznałam Zero, Masky'ego, Hoodie'go i Toby'ego. Na schodach leżał Bloody Painter. Wbiegłam na drugie piętro, przeskakując po dwa stopnie. Przy zejściu na schody leżał Ben. Na środku korytarza rozwaliła się Clockwork. Nigdzie ani śladu Sally. Pobiegłam do gabinetu Slendera. Nie było go tam. Zalgo. Byłam tego pewna.
- Slender! - wrzasnęłam.
Nie drzyj się tak, dziecko - odpowiedział mi głos Slendermana i po chwili zjawił się obok mnie. W mackach trzymał... Puppeteera. Chłopak powoli otworzył oczy.
- Dina? - wychrypiał. Uniosłam brwi.
- Tak, ja - odparłam chłodno. Zwróciłam się do Slendera: - Co tu się stało? Czy to był... on?
Nie. To nie był on. To agenci P.M.U.. Opracowali taki patent do strzałek usypiających, który działa na nas. Nie powinno, ale działa.
Przełknęłam ślinę.
- Pomóc ci? W sensie w odratowywaniu i ocucaniu.
Tak, przyda mi się pomoc.
~~~Cane POV~~~
Pojechałam do parku z miasteczkiem i podeszłam od tyłu. Wdrapałam się na ogrodzenie i zeskoczyłam po drugiej stronie. Od razu podążyłam do tej kabiny w konstrukcji wyglądającej jak London Eye, z której wyskoczył chłopak-błazen. Wdrapałam się tam, trochę raniąc sobie dłonie, ale trudno. Stanęłam w kabinie i instynktownie spojrzałam na "naszą" kabinę. Stała tam dziewczynka, którą widziałam w gabinecie luster. Znów miała opuszczoną głowę i trzymała misia, lecz jej sukienka była bardziej brudna. Nagle postać poruszyła się i spojrzała na mnie. Na twarzy miała brud i krew, wielkie, zielone oczy, i psychopatyczny uśmiech.
- Play with me - usłyszałam. Wzdrygnęłam się i zeskoczyłam na dach gabinetu luster, po czym pobiegłam tam, gdzie ostatnio błazen i zeskoczyłam na ziemię. Nie było go tam. Był za to jakiś inny facet [wygląd w mediach]
- Kim ty jesteś? - szepnęłam, patrząc na niego. To nie był dobry pomysł. Facet zerwał się i natychmiastowo przygwoździł mnie do ściany za szyję.
- Nazywam się Jason - powiedział i zmierzył mnie wzrokiem. - Jason The Toy Maker.
- Cz-czy m-możesz mnie p-puścić? - wyjąkałam.
- Hmm... - Jason udał, że się zastanawia. - Nie.
Uśmiechnął się, ale nie był to miły uśmiech. Był to taki sam uśmiech, jakim obdarzyła mnie ta dziewczynka w różowej sukience. Uśmiech psychopaty. I wcale mi się nie podobał.
- I-i co się t-tak szczerzysz? - rzuciłam, starając się złapać oddech, co nie było łatwe przez jego łapę, czarną, wielką rękę z wielkimi pazurami.
Znów ten uśmiech.
- Będzie z ciebie piękna lalka - wyciągnął drugą rękę, którą wcześniej trzymał za plecami, a mnie zmroziło krew w żyłach. Trzymał w niej poplamiony krwią sztylet.
- J-Jason... P-puść... m... mnie...
- Czemu niby?
Nienawidzę tego uśmiechu.
- Puść ją.
Zza ściany gabinetu luster wyszedł... błazen.
- Powiedziałem, puść ją! - powtórzył chłopak stanowczo.
Jason zdębiał. Puścił mnie.
- Kogo my tu mamy... Candy Pop! - Jason jednym ruchem uniósł mnie w powietrze i walnął mnie o podłogę.
Film się urwał.