Wiesz, uwielbiam skwarne lato. Dlaczego, pytasz? Noo, jasne, jest ciepło, człowiek nie musi się taplać w śniegu po kostki i ratować swetrami... Ale to mniejsza.
Wtedy wracasz z pracy z zaciętą miną, paplając o tym, jak to jest gorąco i oh, czemu to słońce tak świeci. I ciskasz okulary przeciwsłoneczne – te, które dałem ci na urodziny, różowe - gdzieś na komodę, odkładasz swój ulubiony plecaczek. I jak już dostanę rozgrzanego całusa i obrócisz się na pięcie, zamiatając przestrzeń włosami pachnącymi słońcem, mogę patrzeć. Patrzeć, jak ściągasz z siebie przepoconą sukienkę, w biegu skopując buty i rozpinając stanik i wiem, że wbrew logice umyjesz się gorącą wodą. Wychodzisz potem spod prysznica wilgotna i pachnąca morelami, a ja bawię się w odpowiedzialnego faceta i ciągnę cię najpierw na obiad, w końcu pewnie nie jadłaś od rana.
Czasami szlafrok zsuwa się z twoich opalonych ramion już w kuchni i zdarza nam się stłuc kilka talerzy – pożądanie nie jest dobrym doradcą, jeśli chodzi o orientację w terenie i kojarzenie zrzucanych przedmiotów z ich tłukliwością. Gorące powietrze wypełnia mieszkanie i zimny stół musi drażnić twoje morelowe plecy. Dbam, byś nie narzekała.
Czasami robisz potem jakiś wymyślny koktajl albo jedną z tych czarujących herbat mrożonych i siedzimy z nogami przewieszonymi przez parapet. Kropelki wody kapią z twoich złotych włosów i cofam się po lekki koc, bo mimo upału dostajesz gęsiej skórki. Ja zresztą też, ale w końcu się nie przyznam, o czym dokładnie wiesz. I czasem wypominasz mi moją "maczowatość".
Śmiejemy się z ludzi chodzących po ulicach gdzieś na dole; żartujesz, że naliczają nam punkty skazujące do piekła. Odpowiadam, że to w porządku, w końcu w piekle mówią po niemiecku, więc jakoś się dogadam i przez moment udaję Hitlera. A ty szturchasz mnie i ze śmiechem opieprzasz, że nigdy nie dorosnę, mimo że sama robisz wąsy z włosów i paplasz do mnie per "towarzyszu zdobywco". Nie mogę się powstrzymać i rzucam słabym, zboczonym dowcipem. Odbijasz piłeczkę, i cała kamienica słucha polsko-niemieckiego dirty talking'u, który wpływa przez otwarte okna razem z upałem. No sorry, świecie.