Bywały noce, (nienawidziłem ich), gdy budził się z krzykiem. Rozdzierającym, pełnym bólu wrzaskiem, od którego pękało mi serce. Tym bardziej, że nie mogłem mu pomóc, cokolwiek robiłem to zawsze było na swój sposób złe. Początkowo chciałem udawać, że o niczym nie wiem, by nie musiał się wstydzić tych kilku chwil słabości. Lecz to było niemożliwe. Bo On... uspokajał się tylko w moich ramionach. Zawsze według tego samego schematu: najpierw wzbraniał się przed dotykiem, musiałem być cierpliwy, by w końcu poczuć ciepło jego ciała. Wtulał się we mnie jak zranione dziecko, cicho szlochając. Czekałem, sam nie wiedząc jak długo, ale dokładnie tyle ile było trzeba, gładząc go po włosach i szepcząc uspokajająco. W końcu zasypiał z twarzą ukrytą w zagłębieniu mojego ramienia. Ja sam, za to, jeszcze długo leżałem wpatrzony w sufit obawiając się nadchodzącego dnia. Wiedziałem, co ze sobą przeniesie: odtrącenie i te dwa cholerne słowa. Tak jutro... Jutro będzie mnie unikał, zarówno mojego wzroku, jak i dotyku, aż w końcu, pod koniec dnia przyjdzie i wciąż nie patrząc mi w oczy, powie TO.
-Przepraszam, Sanji.
Nie przepraszaj ty durniu! Nie przepraszaj!
Podczas tych nocy, (naprawdę ich nienawidziłem), w niczym nie przypominał dzielnego wojownika, dążącego by być najlepszym, gotowego wyzwać na pojedynek samego diabła. Wtedy... Nie był już Demonem, lecz zwykłym, kruchym człowiekiem.
Te noce, (nienawidziłem ich z całego serca), to jego jedyna słabość i wiem o niej tylko ja. Wiem też, że muszę zachować to w tajemnicy, strzec największego sekretu Zoro. Taka jest cena, jaką płacę za miłość.
Te noce... Nienawidzę ich!
CZYTASZ
Te Noce
FanfictionCzasem każdy miewa zły sen. Nawet przyszły Najlepszy Szermierz na Świecie