Kiedy pierwszy raz Cię zobaczyłam, byłeś tylko nieosiągalnym marzeniem.
Kimś kto mnie inspirował, napawał wiarą w siebie i dawał nadzieję na lepsze jutro.
Osobą, dzięki której miałam wyznaczone w życiu cele, których nie chciałam zaprzepaścić.
***
Szłam przez centrum Berlina, podziwiając to piękne miasto i zastanawiając się co ja tutaj tak naprawdę robię. Spełniasz marzenia podpowiedziały mi myśli. I była to prawda. Spełniałam marzenia. Robiłam to odkąd kilka miesięcy temu kupiłam, za własnoręcznie zarobione pieniądze, bilet na koncert One Direction przez stronę internetową.
Gdyby rok wcześniej ktoś powiedział mi, że wydam małą fortunę na bilet VIP na koncert tego zespołu, to zostałby przeze mnie wyśmiany. Bo, powiedzmy sobie to szczerze, ich muzyka to nie były do końca moje klimaty. Gustowałam raczej w bardziej rockowym brzmieniu, ale nie ograniczałam się. Muzyka zależała u mnie od nastroju. Kilka razy natknęłam się na ich piosenki, znałam ogólną historię zespołu i nawet mogłam zaśpiewać kilka przypadkowych wersów tekstu, ale nie zaliczałam się do Directionerek. Kiedy odszedł ten cały Zayn, którego do tej pory nazywam Zayan, bo przez 5 lat żyłam w przekonaniu, że tak brzmi jego imię, byłam chyba jedyną dziewczyną na twitterze, która czuła, że to będzie dobra zmiana. Po premierze singla pt. "Drag me down", ta czwórka zaczęła mnie coraz bardziej intrygować. Szczególnie jeden z nich. Nie mogłam nic poradzić na to, jak wielkie wrażenie wywierał na mnie Harry, chociażby zwykłym uśmiechem. Potem usłyszałam cały album i nie było już dla mnie żadnego ratunku.
Na to wydarzenie przyjechałam sama, chociaż byłam pewna, że kilka dziewczyn ode mnie ze szkoły organizowało wspólny wyjazd. Chciały razem przeżyć "ten pierwszy raz" i wcale się im nie dziwiłam, co jednak nie zmieniło mojej decyzji o samodzielnej wycieczce. Ten koncert był dla mnie jednym z tych przeżyć, przez które chciałam przejść nie będąc otoczona przez piszczące koleżanki.
Spojrzałam na zegarek, który wskazywał już godzinę piętnastą, więc przyśpieszyłam kroku i wsłuchując się w jakże przyjemny dla moich uszu, głos nawigacji skierowałam się w stronę areny.
Wiedziałam, że będzie dużo ludzi. Przygotowywałam się na to kilka tygodni. Jednak nie byłam przygotowana na morze ludzi, które zalało okolice areny koncertowej. Czułam, jak moje serce przyśpiesza, a zimny pot oblewa mi plecy. Od dziecka cierpiałam na dość mocną klaustrofobię i była to jedyna przyczyna, dla której wzięłam nadgodziny w kawiarni, w której pracowałam, aby zarobić na bilet VIP.
Wzięłam kilka uspokajających oddechów i podeszłam bliżej kasy z wielkim znakiem informującym posiadaczy takich biletów, jak mój, aby skierowali się właśnie do tego okienka. Chociaż ta kolejka była kilkadziesiąt razy mniejsza niż pozostałe, dostanie się do okienka przy którym stał także ochroniarz z wykrywaczem metalu w dłoni, zajęło mi dobre dwie godziny.
Po wszystkich formalnościach, z biletem w ręku próbowałam odnaleźć swoje miejsce, jednak okazało się to ponad moje możliwości. Poprosiłam jednego z przyjemniej wyglądających ochroniarzy o pomoc, a gdy on zaprowadził mnie do pierwszego rzędu na płycie stadionu, moje serce prawie się zatrzymało. Dlaczego byłam aż taką idiotką, żeby nie sprawdzić, czy bilety VIP są biletami na płytę, czy na specjalne miejsce na trybunach? Jak mogłam to przeoczyć? Przecież oczywiste jest, że jeśli ktoś płaci setki euro za bilet, to chce być jak najbliżej swojego idola!
CZYTASZ
10 reasons why i love you
Fanfiction10 powodów to wystarczająca ilość? Och, kochanie... Powody, dla których cię kocham są niepoliczalne